zdj:flickr/Richie Wisbey/Lic CC
(J 1,19-28)
Takie jest
świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z
zapytaniem: Kto ty jesteś?, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: Ja nie
jestem Mesjaszem. Zapytali go: Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem? Odrzekł: Nie
jestem. Czy ty jesteś prorokiem? Odparł: Nie! Powiedzieli mu więc: Kim jesteś,
abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?
Odpowiedział: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak
powiedział prorok Izajasz. A wysłannicy byli spośród faryzeuszów. I zadawali mu
pytania, mówiąc do niego: Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem,
ani Eliaszem, ani prorokiem? Jan im tak odpowiedział: Ja chrzczę wodą. Pośród
was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie
jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała. Działo się to w Betanii, po
drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu.
Mili Moi...
Taki męczący dosyć dzień... Pierwszy piątek, a to oznacza dla księdza trochę więcej pracy. Zwizytowałem dziś moich chorych i spotkałem wśród nich... Jezusa i prorokini Annę. Jezusa spotkałem w Walterze, który ze łzami w oczach opowiedział mi o swoich świętach, pierwszych bez żony... A na zakończenie powiedział - father, you made my day, you were my visitor, you were my king... Poczułem się naprawdę jak jeden z trzech króli wizytujących Jezusa. Pobyłem chwilę z człowiekiem, który wyznał - nikt mnie nie odwiedza, nikt ojcze... Ale była jeszcze prorokini Anna... Ta z kolei objawiła się w postaci bardzo sędziwej Victorii, która na pożegnanie, jakby zupełnie bez związku z rozmową, którą prowadziliśmy, powiedziała mi - ojcze, bądź bardzo ostrożny, bo jesteś bardzo przystojnym mężczyzną i wiele kobiet będzie tobą zainteresowanych... I kiedy trudno było mi powstrzymać uśmiech, bo w lustro czasem spoglądam i odrobinę samokrytycyzmu posiadam, a oczy Victorii mają ponad 90 lat, to powiedziała coś, co wcale śmieszne nie było - pamiętaj ojcze, że demon bardzo chce, żebyś nie był księdzem i on nigdy się nie męczy i nie rezygnuje... Po raz nie wiem już który Pan Bóg zwrócił moją uwagę na rzeczy najważniejsze poprzez prostych ludzi, którzy pewnie wcale nie zdawali sobie sprawy jak bardzo uderzające były dla mnie ich słowa...
Wpisały się one bowiem w moją poranną medytację nad tożsamością. Co mówisz sam o sobie? Kluczowe pytanie postawione dziś Janowi Chrzcicielowi, które wybrzmiało i w moich uszach? Kim jestem? Jak odpowiedzieć na to pytanie, żeby nie prześlizgnąć się po powierzchni? I tu właśnie znów przed oczami stanęło mi kapłaństwo, bez którego nie wyobrażam sobie mojego życia i w żadnym wypadku nie chciałbym go przeżywać inaczej... W ostatnich dniach uświadomiłem sobie z nową siłą, jak bardzo je kocham i jak bardzo mi na nim zależy. Jestem niesłychanie szczęśliwym księdzem, bo On mi pozwala nim być. Nie skupiać na sobie, bo sam nie mam nic, ale odsyłać do Niego, który ma wszystko i jest hojny. Jestem kapłanem - gdyby mnie ktoś pytał co mówię sam o sobie, to właśnie tyle - to wystarczy, bo to dla mnie i według mnie najważniejszy aspekt mojego istnienia, za który nigdy Bogu dość nie podziękuję...
A wieczorem tak zwany "wake", czyli wizyta w domu pogrzebowym i krótkie modlitwy przed jutrzejszym pogrzebem. Mnóstwo ludzi i ja dukający modły po angielsku... Oto obraz Ameryki... Przeżyłem, ale jestem emocjonalnie wyczerpany....
Aha, i jeszcze spiesze z informacją do wszystkich czytelników, którzy zaglądają tu o 3 nad ranem, co utrudnia im czytanie ze zrozumieniem... Nie oblałem żadnego egzaminu na studiach... Oblałem pewien egzamin z życia... Dostałem bolesną lekcję samego siebie. To chciałem wczoraj napisać... Może za wiele niedomówień :) W każdym razie dziś czuję się z tym już nieco lepiej :) Niemniej życzliwych proszę o dodatkową modlitwę. Będę za nią nieprawdopodobnie wdzięczny....
Mili Moi...
Taki męczący dosyć dzień... Pierwszy piątek, a to oznacza dla księdza trochę więcej pracy. Zwizytowałem dziś moich chorych i spotkałem wśród nich... Jezusa i prorokini Annę. Jezusa spotkałem w Walterze, który ze łzami w oczach opowiedział mi o swoich świętach, pierwszych bez żony... A na zakończenie powiedział - father, you made my day, you were my visitor, you were my king... Poczułem się naprawdę jak jeden z trzech króli wizytujących Jezusa. Pobyłem chwilę z człowiekiem, który wyznał - nikt mnie nie odwiedza, nikt ojcze... Ale była jeszcze prorokini Anna... Ta z kolei objawiła się w postaci bardzo sędziwej Victorii, która na pożegnanie, jakby zupełnie bez związku z rozmową, którą prowadziliśmy, powiedziała mi - ojcze, bądź bardzo ostrożny, bo jesteś bardzo przystojnym mężczyzną i wiele kobiet będzie tobą zainteresowanych... I kiedy trudno było mi powstrzymać uśmiech, bo w lustro czasem spoglądam i odrobinę samokrytycyzmu posiadam, a oczy Victorii mają ponad 90 lat, to powiedziała coś, co wcale śmieszne nie było - pamiętaj ojcze, że demon bardzo chce, żebyś nie był księdzem i on nigdy się nie męczy i nie rezygnuje... Po raz nie wiem już który Pan Bóg zwrócił moją uwagę na rzeczy najważniejsze poprzez prostych ludzi, którzy pewnie wcale nie zdawali sobie sprawy jak bardzo uderzające były dla mnie ich słowa...
Wpisały się one bowiem w moją poranną medytację nad tożsamością. Co mówisz sam o sobie? Kluczowe pytanie postawione dziś Janowi Chrzcicielowi, które wybrzmiało i w moich uszach? Kim jestem? Jak odpowiedzieć na to pytanie, żeby nie prześlizgnąć się po powierzchni? I tu właśnie znów przed oczami stanęło mi kapłaństwo, bez którego nie wyobrażam sobie mojego życia i w żadnym wypadku nie chciałbym go przeżywać inaczej... W ostatnich dniach uświadomiłem sobie z nową siłą, jak bardzo je kocham i jak bardzo mi na nim zależy. Jestem niesłychanie szczęśliwym księdzem, bo On mi pozwala nim być. Nie skupiać na sobie, bo sam nie mam nic, ale odsyłać do Niego, który ma wszystko i jest hojny. Jestem kapłanem - gdyby mnie ktoś pytał co mówię sam o sobie, to właśnie tyle - to wystarczy, bo to dla mnie i według mnie najważniejszy aspekt mojego istnienia, za który nigdy Bogu dość nie podziękuję...
A wieczorem tak zwany "wake", czyli wizyta w domu pogrzebowym i krótkie modlitwy przed jutrzejszym pogrzebem. Mnóstwo ludzi i ja dukający modły po angielsku... Oto obraz Ameryki... Przeżyłem, ale jestem emocjonalnie wyczerpany....
Aha, i jeszcze spiesze z informacją do wszystkich czytelników, którzy zaglądają tu o 3 nad ranem, co utrudnia im czytanie ze zrozumieniem... Nie oblałem żadnego egzaminu na studiach... Oblałem pewien egzamin z życia... Dostałem bolesną lekcję samego siebie. To chciałem wczoraj napisać... Może za wiele niedomówień :) W każdym razie dziś czuję się z tym już nieco lepiej :) Niemniej życzliwych proszę o dodatkową modlitwę. Będę za nią nieprawdopodobnie wdzięczny....
Tożsamość - z tym samym nieprzerwanie walczę od jakiegoś czasu... Może w 2015 i mnie uda się rozgryźć tę zagadkę?
OdpowiedzUsuń