zdj:flickr/3,000,000+ views Thank You!/Lic CC
(Mk 6,34-44)
Gdy Jezus
wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie
mające pasterza. I zaczął ich nauczać. A gdy pora była już późna, przystąpili
do Niego uczniowie i rzekli: Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich.
Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia. Lecz On
im odpowiedział: Wy dajcie im jeść! Rzekli Mu: Mamy pójść i za dwieście denarów
kupić chleba, żeby im dać jeść? On ich spytał: Ile macie chlebów? Idźcie,
zobaczcie! Gdy się upewnili, rzekli: Pięć i dwie ryby. Wtedy polecił im
wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy
gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby,
spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by
kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy
do sytości. i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków z
ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.
Mili Moi...
Uprzejmie donoszę, że utknąłem w międzyświatach... To znaczy.... Trochę za dobrze się czuje, żeby umrzeć, ale jeszcze wciąż za słabo, żeby żyć. Ale żyć trzeba. Choć trochę na pół gwizdka. Jednakowoż biuletyn parafialny sam się nie zrobi, no i czas kolędowania się zaczął. Ale powoli wchodzę w obowiązki. Jeszcze jutro pewnie posiedzę w domu. Tym bardziej, że jakaś zima i u nas się zaczyna. Dziś popadał śnieg. I temperatury ujemne.
Polskim czytelnikom znów nie zgadzają się czytania. Spieszę z wyjaśnieniem, że my w Ameryce Objawienie Pańskie (Trzech Króli) przeżywaliśmy w niedzielę. Dlatego ostatni zestaw czytań na okrres bożonarodzeniowy, który w Polsce zacznie być odczytywany od jutra, my odczytujemy od poniedziałku. Następuje więc małe przesunięcie w czasie...
Dziś mam taki trochę smutny dzień... Co roku Trzech Króli to dla mnie dzień niezwykły, bo związany z losowaniem patronów i sentencji na nowy rok. Przywiązuję do tej tradycji zakonnej wielką wagę. Niestety do naszego klasztoru sentencje nie dotarły. Może bocian zgubił gdzieś nad Afryką. Tak, czy owak - patrona na razie nie ma i mądrości na ten rok, którą mógłbym się z wami podzielić też brak...
Ale za to Słowo rodzi wiele myśli... Pierwsza, która mi się dziś nasunęła, to... dobra rada Apostołów. Oni nie pytają Jezusa - co należy czynić? Oni Mu dobrze radzą - odpraw ich, niech idą nakupić sobie żywności... To przecież logiczne Panie Jezu... My wiemy, zagadałeś się, nie spostrzegłeś, że czas ucieka... Ale teraz już trzeba się pożegnać... (I widzę oczami ducha tego Pana Jezusa, który się delikatnie uśmiecha) Wy dajcie im jeść - pada odpowiedź...
I tu się zaczyna ta część opowieści, która mocniej przykuła moją uwagę. Oni zaczynają pokazywać Mu cała nielogiczność prośby - zobacz, za dwieście denarów (może tyle właśnie było w kasie) możemy nakupić (ale przecież i Ty i my wiemy, że to nie wystarczy dla jednej dziesiątej). Trochę jakby Mu mówili - czego Ty naprawdę od nas chcesz? A On chce właśnie tego, czego oni się tak bardzo boją... Ich bezradności. Utraty kontroli nad sytuacją. Zawierzenia.
Dopóki bowiem człek jest przekonany, że sam coś może to będzie brzdąkał denarami, zasypywał świat swoimi pomysłami, napinał muskuły i mówił, mówił, mówił... Dopiero kiedy zamilknie, przestanie kombinować, a muskułem czasem wstrząśnie szloch bezsilności, wówczas dopiero może wkroczyć Bóg, który pokazuje za każdym razem tak samo zaskoczonemu człowiekowi, niesłychanie prostą prawdę - Ja jestem tym, który czyni coś z niczego...
W obliczu wspominanej wczoraj Matki Teresy, z której serca wypłynęło tyle miłości, ile wszyscy jej nienawistni przeciwnicy nie byliby w stanie wykrzesać z siebie choćby miliony lat krzesali, widzę tę prawdę... On może uczynić coś z niczego. On z niczego może wyprowadzić bardzo wiele. Bo wybrał Bóg to co nie jest, by temu, co jest utrzeć nosa. I dopóki to, co nie jest zdaje sobie sprawę ze swej kondycji, uznaje swoją bezradność, dopóty Bóg może czynić cuda. Trwałe i wielkie... Ale i te małe i zwyczajne...
Dziś znów anioł zapukał do drzwi z rosołem... Moja bezradność stając przed Nim dzisiejszego wieczoru będzie dziękowała za anioły... I za cuda Jego miłości... Rozejrzyjcie się... Anioły czasem gubią pióra...
Mili Moi...
Uprzejmie donoszę, że utknąłem w międzyświatach... To znaczy.... Trochę za dobrze się czuje, żeby umrzeć, ale jeszcze wciąż za słabo, żeby żyć. Ale żyć trzeba. Choć trochę na pół gwizdka. Jednakowoż biuletyn parafialny sam się nie zrobi, no i czas kolędowania się zaczął. Ale powoli wchodzę w obowiązki. Jeszcze jutro pewnie posiedzę w domu. Tym bardziej, że jakaś zima i u nas się zaczyna. Dziś popadał śnieg. I temperatury ujemne.
Polskim czytelnikom znów nie zgadzają się czytania. Spieszę z wyjaśnieniem, że my w Ameryce Objawienie Pańskie (Trzech Króli) przeżywaliśmy w niedzielę. Dlatego ostatni zestaw czytań na okrres bożonarodzeniowy, który w Polsce zacznie być odczytywany od jutra, my odczytujemy od poniedziałku. Następuje więc małe przesunięcie w czasie...
Dziś mam taki trochę smutny dzień... Co roku Trzech Króli to dla mnie dzień niezwykły, bo związany z losowaniem patronów i sentencji na nowy rok. Przywiązuję do tej tradycji zakonnej wielką wagę. Niestety do naszego klasztoru sentencje nie dotarły. Może bocian zgubił gdzieś nad Afryką. Tak, czy owak - patrona na razie nie ma i mądrości na ten rok, którą mógłbym się z wami podzielić też brak...
Ale za to Słowo rodzi wiele myśli... Pierwsza, która mi się dziś nasunęła, to... dobra rada Apostołów. Oni nie pytają Jezusa - co należy czynić? Oni Mu dobrze radzą - odpraw ich, niech idą nakupić sobie żywności... To przecież logiczne Panie Jezu... My wiemy, zagadałeś się, nie spostrzegłeś, że czas ucieka... Ale teraz już trzeba się pożegnać... (I widzę oczami ducha tego Pana Jezusa, który się delikatnie uśmiecha) Wy dajcie im jeść - pada odpowiedź...
I tu się zaczyna ta część opowieści, która mocniej przykuła moją uwagę. Oni zaczynają pokazywać Mu cała nielogiczność prośby - zobacz, za dwieście denarów (może tyle właśnie było w kasie) możemy nakupić (ale przecież i Ty i my wiemy, że to nie wystarczy dla jednej dziesiątej). Trochę jakby Mu mówili - czego Ty naprawdę od nas chcesz? A On chce właśnie tego, czego oni się tak bardzo boją... Ich bezradności. Utraty kontroli nad sytuacją. Zawierzenia.
Dopóki bowiem człek jest przekonany, że sam coś może to będzie brzdąkał denarami, zasypywał świat swoimi pomysłami, napinał muskuły i mówił, mówił, mówił... Dopiero kiedy zamilknie, przestanie kombinować, a muskułem czasem wstrząśnie szloch bezsilności, wówczas dopiero może wkroczyć Bóg, który pokazuje za każdym razem tak samo zaskoczonemu człowiekowi, niesłychanie prostą prawdę - Ja jestem tym, który czyni coś z niczego...
W obliczu wspominanej wczoraj Matki Teresy, z której serca wypłynęło tyle miłości, ile wszyscy jej nienawistni przeciwnicy nie byliby w stanie wykrzesać z siebie choćby miliony lat krzesali, widzę tę prawdę... On może uczynić coś z niczego. On z niczego może wyprowadzić bardzo wiele. Bo wybrał Bóg to co nie jest, by temu, co jest utrzeć nosa. I dopóki to, co nie jest zdaje sobie sprawę ze swej kondycji, uznaje swoją bezradność, dopóty Bóg może czynić cuda. Trwałe i wielkie... Ale i te małe i zwyczajne...
Dziś znów anioł zapukał do drzwi z rosołem... Moja bezradność stając przed Nim dzisiejszego wieczoru będzie dziękowała za anioły... I za cuda Jego miłości... Rozejrzyjcie się... Anioły czasem gubią pióra...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz