zdj:flickr/eye2eye/Lic CC
(Łk 1,26-38)
Bóg posłał
anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej
mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł
wszedł do Niej i rzekł: Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, . Ona
zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz
anioł rzekł do Niej: Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto
poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i
będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida.
Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca. Na
to Maryja rzekła do anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża? Anioł Jej
odpowiedział: Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię.
Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto
również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w
szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic
niemożliwego. Na to rzekła Maryja: Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się
stanie według twego słowa! Wtedy odszedł od Niej anioł.
Mili Moi...
Drugi dzień naszych rekolekcji. Na porannych Roratach było około 60 osób. Niewiele? Ależ to ponad sto procent więcej, niż zwykle. Poza tym pełne kościoły widywane w Polsce, to rzeczywistość na tę chwilę tutaj nieosiągalna. Nie mam oczywiście żadnej skali porównawczej, ale ucieszyła mnie ta poranna liczba słuchaczy Słowa. Nie mówiąc już oczywiście o wieczornej, która była kilkakrotnie wyższa, niż ta poranna. Przyznam szczerze, że uśmiechnęła mi się gębą, kiedy zobaczyłem tak wiele osób w kościele, choć nie ukrywam, że również brak niektórych odczułem dziś bardzo boleśnie. Tak to już jest - małe i większe niespodzianki. Niemniej cieszę się tymi, którzy są i naprawdę dziękuję za nich Jezusowi. Za to, że przychodzą, że mają do mnie cierpliwość (a tej jednak nieco potrzeba - wie każdy, kto mnie kiedyś słuchał), że dali Bogu szansę. Bo ja im nic nie dam, ponieważ nic nie mam. Bóg ma wszystko, a ja mam im tylko przekazać... Cieszę się, że są gotowi wziąć. A i ja mam nadzieję, że coś zyskam. Bo to zawsze działa w dwie strony. Rekolekcjonista też korzysta - nie odchodzi biedniejszy ( i zapewniam, że nie mówię tu o dobrach materialnych).
A podczas rekolekcji śpiewa nasz zespół (chciałem z rozpędu napisać "młodzieżowy", ale to może jednak byłaby lekka przesada). Niemniej ich posługa jest również bardzo poruszająca. Bardzo się starają i naprawdę efekt jest wspaniały. W prostocie, bo to zaledwie jedna gitara i cztery głosy, ale za to efekt... Bardzo mnie wzrusza. I myślę sobie, że ich obecność również znacząco wpłynie na przeżywanie rekolekcji przez słuchaczy.
A ja podczas rozmyślania dzisiejszego znów skupiłem się na słowach - dla Boga nie ma nic niemożliwego. Usłyszałem je wielokrotnie przed moim przyjazdem tutaj. Zwłaszcza kiedy myślałem o moich językowych obawach, to Pan powtarzał mi wciąż - dla Boga nie ma nic niemożliwego. I rzeczywiście pokazał mi tu bardzo wyraźnie, że nawet z tak lichym narzędziem językowym można tu żyć i działać. I dlatego dziś Mu powiedziałem - Panie Jezu, teraz przekonaj mnie o tym samym w sprawie doktoratu... Nic niemożliwego dla Boga. Więc może to się jakoś da ogarnąć. Nie spodziewam się, że Pan Bóg napisze go za mnie, ale ufam, że znajdzie sposób jak mnie skłonić, żebym się nim zajął, jeśli rzecz jasna nadal jest on Jego wolą. Dziś ósmy grudnia. Od ośmiu dni powinienem się ta sprawą pilnie zajmować. Taki był plan. Ale jak powiadam - moje plany są tu często modyfikowane. Więc i ten uległ zmianie... Ale nie tracę nadziei... Wszak dla Boga nie ma nic niemożliwego...
A wspominałem już, że wczoraj wieczorem dwa wozy strażackie postanowiły nawiedzić nasz kościół? Tak, tak... To nasz alarm przeciwpożarowy dał znów o sobie znać... Strażacy w pełnym ekwipunku z bosakami w dłoni przeszukiwali każdy zakamarek naszej świątyni w poszukiwaniu ognia piekielnego... Ale nie znaleźli. A dziś ekspert kolejny podobno znalazł przyczynę awarii i ją usunął... Do następnego razu...
Mili Moi...
Drugi dzień naszych rekolekcji. Na porannych Roratach było około 60 osób. Niewiele? Ależ to ponad sto procent więcej, niż zwykle. Poza tym pełne kościoły widywane w Polsce, to rzeczywistość na tę chwilę tutaj nieosiągalna. Nie mam oczywiście żadnej skali porównawczej, ale ucieszyła mnie ta poranna liczba słuchaczy Słowa. Nie mówiąc już oczywiście o wieczornej, która była kilkakrotnie wyższa, niż ta poranna. Przyznam szczerze, że uśmiechnęła mi się gębą, kiedy zobaczyłem tak wiele osób w kościele, choć nie ukrywam, że również brak niektórych odczułem dziś bardzo boleśnie. Tak to już jest - małe i większe niespodzianki. Niemniej cieszę się tymi, którzy są i naprawdę dziękuję za nich Jezusowi. Za to, że przychodzą, że mają do mnie cierpliwość (a tej jednak nieco potrzeba - wie każdy, kto mnie kiedyś słuchał), że dali Bogu szansę. Bo ja im nic nie dam, ponieważ nic nie mam. Bóg ma wszystko, a ja mam im tylko przekazać... Cieszę się, że są gotowi wziąć. A i ja mam nadzieję, że coś zyskam. Bo to zawsze działa w dwie strony. Rekolekcjonista też korzysta - nie odchodzi biedniejszy ( i zapewniam, że nie mówię tu o dobrach materialnych).
A podczas rekolekcji śpiewa nasz zespół (chciałem z rozpędu napisać "młodzieżowy", ale to może jednak byłaby lekka przesada). Niemniej ich posługa jest również bardzo poruszająca. Bardzo się starają i naprawdę efekt jest wspaniały. W prostocie, bo to zaledwie jedna gitara i cztery głosy, ale za to efekt... Bardzo mnie wzrusza. I myślę sobie, że ich obecność również znacząco wpłynie na przeżywanie rekolekcji przez słuchaczy.
A ja podczas rozmyślania dzisiejszego znów skupiłem się na słowach - dla Boga nie ma nic niemożliwego. Usłyszałem je wielokrotnie przed moim przyjazdem tutaj. Zwłaszcza kiedy myślałem o moich językowych obawach, to Pan powtarzał mi wciąż - dla Boga nie ma nic niemożliwego. I rzeczywiście pokazał mi tu bardzo wyraźnie, że nawet z tak lichym narzędziem językowym można tu żyć i działać. I dlatego dziś Mu powiedziałem - Panie Jezu, teraz przekonaj mnie o tym samym w sprawie doktoratu... Nic niemożliwego dla Boga. Więc może to się jakoś da ogarnąć. Nie spodziewam się, że Pan Bóg napisze go za mnie, ale ufam, że znajdzie sposób jak mnie skłonić, żebym się nim zajął, jeśli rzecz jasna nadal jest on Jego wolą. Dziś ósmy grudnia. Od ośmiu dni powinienem się ta sprawą pilnie zajmować. Taki był plan. Ale jak powiadam - moje plany są tu często modyfikowane. Więc i ten uległ zmianie... Ale nie tracę nadziei... Wszak dla Boga nie ma nic niemożliwego...
A wspominałem już, że wczoraj wieczorem dwa wozy strażackie postanowiły nawiedzić nasz kościół? Tak, tak... To nasz alarm przeciwpożarowy dał znów o sobie znać... Strażacy w pełnym ekwipunku z bosakami w dłoni przeszukiwali każdy zakamarek naszej świątyni w poszukiwaniu ognia piekielnego... Ale nie znaleźli. A dziś ekspert kolejny podobno znalazł przyczynę awarii i ją usunął... Do następnego razu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz