zdj:flickr/.:[ Melissa ]:./Lic CC
Mili Moi...
Plany były niemałe na dzień dzisiejszy, ale... jak to z planami bywa. Zrealizowały się tylko częściowo. Zobaczyłem też swoją biedę. To właściwie dobrze. To intelektualna bieda... Ona co prawda związana jest z moim perfekcjonizmem, ale jednak bieda... Otóż przygotowywałem dziś konferencję pod tytułem - Jezus Chrystus uzdrowiciel mojej osoby (tytuł zresztą kradziony, ale adekwatny do tego, co chciałem powiedzieć). I okazało się, że przygotowanie jej od A do Z nie tylko zajęło mi wiele czasu (do czego już jestem przyzwyczajony), ale jeszcze całkowicie pozbawiło mnie energii na kolejne dzieło, którego realizację na dziś zaplanowałem, a mianowicie krótki referat na zajęcia na temat - w jaki sposób ewangelizować kulturę postmodernistyczną. Nie mam już na niego siły, więc chyba przejdzie na jutro... A jutro miał królować tylko angielski, bo w poniedziałek jakiś mega test... No ale... Poszukamy jakiegoś consensusu...
Są jednak rzeczy znacznie ważniejsze. Dziś spełniły się słowa Pisma, któreście słyszeli - powiedział Jezus do zebranych w synagodze mieszkańców Nazaretu. I to "dziś" mną mocno wstrząsnęło. Nie dalej bowiem jak wczoraj, mówiłem siostrom betankom w Lublinie konferencję, której elementem było dowodzenie jak bardzo ważna jest codzienna medytacja Pisma Świętego ponad wszelkimi innymi książkami. A dziś Pan potwierdził mi to, przede wszystkim dla mojego życia. Przed oczami stanęły mi wszystkie dotychczas słyszane stwierdzenia o tym, że Słowo jest każdego dnia nowe, świeże. Że wprowadza mnie w Boży świat, że uczy mnie patrzeć Jego oczami, że ono mnie czyta, że interpretuje rzeczywistość... I ja to wszystko wiem. Ale jakoś na nowo mnie uderzyło, że ono się realizuje, spełnia na moich oczach. Dziś.
Niegdyś spotkałem się z taką ciekawą propozycją rachunku sumienia, która miała polegać na wieczornej weryfikacji w jaki sposób Słowo z porannej medytacji wypełniło się w moim życiu. To bardzo trudna forma modlitwy, bo ona wymaga niesłychanie silnej zażyłości z Bogiem i takiego obcowania z Nim w każdej chwili dnia. Żeby nie przeoczyć, nie przespać godziny swojego nawiedzenia. Wszak Słowo może się zrealizować nietypowo, nagle, niemal niezauważalnie, czasem w sytuacji, do której nie przywiązałbym po ludzku żadnej wagi. Ale jeśli w ten sposób się przeżywa codzienność, to ona jest fantastyczną przygodą z Żywym Bogiem, którego działanie wówczas nie jest zasłonięte, ale całkiem widoczne. Jak mocno wpływa to na wiarę. Jak silna ona wówczas się staje. I można się nią dzielić...
Dziś wzmocniło się we mnie postanowienie, że zadbam o takie poważne i z prawdziwego zdarzenia comiesięczne dni skupienia dla samego siebie. Dni, które spędzę ze Słowem. Chcę dać Bogu czas. Codziennie, ale również w jednym dniu w miesiącu tak szczególnie, żeby On mógł do mnie mówić. Bo jest jeszcze całe mnóstwo rzeczy, o których mogę i chcę od Niego usłyszeć...
Plany były niemałe na dzień dzisiejszy, ale... jak to z planami bywa. Zrealizowały się tylko częściowo. Zobaczyłem też swoją biedę. To właściwie dobrze. To intelektualna bieda... Ona co prawda związana jest z moim perfekcjonizmem, ale jednak bieda... Otóż przygotowywałem dziś konferencję pod tytułem - Jezus Chrystus uzdrowiciel mojej osoby (tytuł zresztą kradziony, ale adekwatny do tego, co chciałem powiedzieć). I okazało się, że przygotowanie jej od A do Z nie tylko zajęło mi wiele czasu (do czego już jestem przyzwyczajony), ale jeszcze całkowicie pozbawiło mnie energii na kolejne dzieło, którego realizację na dziś zaplanowałem, a mianowicie krótki referat na zajęcia na temat - w jaki sposób ewangelizować kulturę postmodernistyczną. Nie mam już na niego siły, więc chyba przejdzie na jutro... A jutro miał królować tylko angielski, bo w poniedziałek jakiś mega test... No ale... Poszukamy jakiegoś consensusu...
Są jednak rzeczy znacznie ważniejsze. Dziś spełniły się słowa Pisma, któreście słyszeli - powiedział Jezus do zebranych w synagodze mieszkańców Nazaretu. I to "dziś" mną mocno wstrząsnęło. Nie dalej bowiem jak wczoraj, mówiłem siostrom betankom w Lublinie konferencję, której elementem było dowodzenie jak bardzo ważna jest codzienna medytacja Pisma Świętego ponad wszelkimi innymi książkami. A dziś Pan potwierdził mi to, przede wszystkim dla mojego życia. Przed oczami stanęły mi wszystkie dotychczas słyszane stwierdzenia o tym, że Słowo jest każdego dnia nowe, świeże. Że wprowadza mnie w Boży świat, że uczy mnie patrzeć Jego oczami, że ono mnie czyta, że interpretuje rzeczywistość... I ja to wszystko wiem. Ale jakoś na nowo mnie uderzyło, że ono się realizuje, spełnia na moich oczach. Dziś.
Niegdyś spotkałem się z taką ciekawą propozycją rachunku sumienia, która miała polegać na wieczornej weryfikacji w jaki sposób Słowo z porannej medytacji wypełniło się w moim życiu. To bardzo trudna forma modlitwy, bo ona wymaga niesłychanie silnej zażyłości z Bogiem i takiego obcowania z Nim w każdej chwili dnia. Żeby nie przeoczyć, nie przespać godziny swojego nawiedzenia. Wszak Słowo może się zrealizować nietypowo, nagle, niemal niezauważalnie, czasem w sytuacji, do której nie przywiązałbym po ludzku żadnej wagi. Ale jeśli w ten sposób się przeżywa codzienność, to ona jest fantastyczną przygodą z Żywym Bogiem, którego działanie wówczas nie jest zasłonięte, ale całkiem widoczne. Jak mocno wpływa to na wiarę. Jak silna ona wówczas się staje. I można się nią dzielić...
Dziś wzmocniło się we mnie postanowienie, że zadbam o takie poważne i z prawdziwego zdarzenia comiesięczne dni skupienia dla samego siebie. Dni, które spędzę ze Słowem. Chcę dać Bogu czas. Codziennie, ale również w jednym dniu w miesiącu tak szczególnie, żeby On mógł do mnie mówić. Bo jest jeszcze całe mnóstwo rzeczy, o których mogę i chcę od Niego usłyszeć...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz