Photo by Bradley Swenson on Unsplash
(Mk 1, 40-45)
Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadłszy na kolana, prosił Go:
"Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić". A Jezus, zdjęty litością,
wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: "Chcę, bądź
oczyszczony". Zaraz trąd go opuścił, i został oczyszczony. Jezus surowo mu
przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: "Bacz, abyś nikomu nic nie
mówił, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą
przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich". Lecz on po wyjściu zaczął
wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie
wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd
schodzili się do Niego.
Mili Moi…
Czytam po raz kolejny ten
znany fragment Ewangelii Marka i dziś szczególnie uderza mnie samotność, która jest
wpisana w ludzkie istnienie, jest jego elementem. Nie ma przed nią ucieczki i dla
wielu z nas jawi się ona jako przerażające nieszczęście. Mamy różne osobowości,
temperamenty, doświadczenia. Są wśród nas tacy, którzy lubią być sami, ale
wielu z nas traktuje samotność jako przekleństwo. I być może trzeba mówić o
różnych rodzajach samotności. A może trzeba odróżnić samotność od osamotnienia.
Tak czy owak – kiedy ona przychodzi, warto byłoby jej tak całkiem nie
zmarnować, wykorzystać to, co w niej piękne…
A jest coś pięknego w samotności?
Pewnie że tak… Cisza, w której słychać Boga wyraźniej. Czas, który można
spożytkować na dawno planowane, a wcześniej nieosiągalne cele. Przestrzeń, której
robi się nagle całkiem sporo wokół mnie. Szczególne wyczulenie oka na innych,
na ich troski, na ból. Spokój wynikający ze znacznego ograniczenia źródeł
informacji. I większy szacunek do człowieka, kiedy ten się na horyzoncie pojawi…
Jezus na pustyni przemawia
do mnie dziś bardzo czytelnie, bo na granicy pustyni znajduję się i ja. On
dodaje mi odwagi, żeby zrobić jeszcze jeden krok, żeby się tego nie bać…
A wczoraj zabawna sytuacja
w aptece. Odbierałem leki, których ostatnio coraz więcej, a miła pani w okienku
rzuciła okiem na mój rocznik i stwierdziła, że najlepszy, bo i ona z tego
rocznika… Pogawędziliśmy więc o naszych chorobach, pożartowaliśmy… A potem pani
uderzyła w ton filozoficzny zadając pytanie -
a nie ma pan tak o poranku, kiedy pan wstaje, że stawia pan sobie
pytanie – kiedy ja się tak zestarzałem? Odpowiedziałem ze śmiechem, że już nie…
Kilka lat temu to i owszem, ale dziś nie… Pani stwierdziła, że ona właśnie na
tym etapie, a głębię pytania powiększa jej pełnoletni syn, który spogląda na
nią z góry… Naszą pogawędkę zakończyliśmy refleksją, że starzeć trzeba się umieć
i ma się to dokonywać naturalnie…
Do dzieła więc. Ja też
wracam do naturalnych procesów starzenia, które wprawdzie mnie do działania nie
potrzebują, ale w mej samotni nawet ich obecność cieszy… 😊
Jest jeden najtrudniejszy rodzaj samotności ale też nie do uniknięcia - kiedy z poważnymi problemami człowiek zostaje ostatecznie sam.
OdpowiedzUsuń