Photo by Kevin Gent on Unsplash
(Łk 1, 1-4; 4,
14-21)
Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały
pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi
świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od
pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł
przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono. W owym czasie:
Powrócił Jezus mocą Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej
okolicy. On zaś nauczał w ich synagogach, wysławiany przez wszystkich.
Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się
swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka
Izajasza. Rozwinąwszy księgę, znalazł miejsce, gdzie było napisane: "Duch
Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim
niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym
uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski Pana". Zwinąwszy
księgę, oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Niego
utkwione. Począł więc mówić do nich: "Dziś spełniły się te słowa Pisma,
które słyszeliście".
Mili Moi…
Wybaczcie ten tydzień
nieobecności, ale jak to w moim rodzinnym mieście – w moim przypadku internet
jest dobrem luksusowym. Nie powiem, żebym jakoś szczególnie z tego powodu
cierpiał, bo dwie kolejne książki pożarłem w tym czasie. Ale w związku z tym
zaniedbałem również ten zakątek kaznodziejski, co z żalem stwierdzam…
Dziś piszę już z Krakowa,
w którym międzylądowałem, aby jutro wyruszyć na posługę wobec sióstr felicjanek
do Zawoi. Kraków to miejsce, które zawsze mnie nastraja pozytywnie. Dziś więc
cały dzień chłonąłem atmosferę miasta w towarzystwie dwóch uroczych sióstr
zakonnych. Sporo dobrych rozmów i wieczorna modlitwa w Sanktuarium Miłosierdzia
Bożego zapewniły odpoczynek również mojemu duchowi, za co moim gospodyniom jestem bardzo wdzięczny.
A stacjonuję w domu
samotnej matki, gdzie dziś również sprawowałem poranną Eucharystię.
Kilkakrotnie podczas niej uwagę obecnych skradły dwie urocze dwulatki, które
przeżywały liturgię na swój sposób, znacznie odbiegający, dodam, od sposobów
pozostałych uczestników. I to w pewnym sensie było urocze (choć dla kaznodziei stanowiło
wielkie wyzwanie, choć ułomkiem nie jest i tubalnym głosem włada). Ale te
dzieci czuły się w kaplicy zupełnie bezpieczne. Na swój dziecięcy sposób
wiedziały, że tu jest miejsce, w którym może je spotkać tylko dobro, że tu im
absolutnie nic nie grozi. Swoboda i oddawanie chwały Bogu na swoim własnym
poziomie. Jestem przekonany, że to Go musi cieszyć, podobnie jak ptak, który
znalazłszy się w jakichś okolicznościach w tejże samej kaplicy ucieszyłby Go
gdyby po prostu latał. Bóg po to go stworzył…
Piszę o tym tak obszernie,
bo Jezus dziś znów zapewnia, że Bóg jest dobry… I w tej swojej dobroci
przychodzi zbawiać, dźwigać, leczyć, wyzwalać. Z miłości. Zupełnie za darmo. A
tak wielu z nas wydaje się, że trzeba spełnić jakieś koszmarnie skomplikowane
warunki, żeby sobie na to zasłużyć. Tymczasem wystarczyłoby może poczuć się
przy Nim bezpiecznie i otworzyć przed Nim swoje serce. Na takim poziomie, na
jakim ono dziś się znajduje. Niezależnie od tego, czy jest to serce dwulatka,
który niewiele rozumie z wydarzeń dziejących się wokół niego, czy serce dojrzałego
człowieka, który już wie, że sam nie może sobie dać tego, co najcenniejsze i
potrzebuje miłości Ojca opartej o zrozumiałe zasady. On ma uśmiech dla każdego.
Czuły. Ciepły. Dobry.
Tam, gdzie On, tam jest
bezpiecznie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz