zdj:flickr/Serolynne/Lic CC
(Łk
12,49-53)
Jezus
powiedział do swoich uczniów: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo
pragnę, żeby on już zapłonął. Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż
się to stanie. Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam,
lecz rozłam. Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje
stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn
przeciw ojcu; matka przeciw córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw
synowej, a synowa przeciw teściowej.
Mili Moi...
Pogodę ostatnimi dniami mamy koszmarną. A że jestem niestety dość wrażliwy na jej zmiany, to odczuwam je raczej boleśnie. A to zwykle wiąże się z koniecznością włożenia większego wysiłku i nieskomplikowane nawet zadania codzienności. Dziś takim naczelnym zadaniem było skupienie dla sióstr z Newarku. Przybyły, żeby wyciszyć się, wyjść na swoistą duchową pustynię i wsłuchać się w głos Jezusa. I musze przyznać, że czyniły to z wielkim zaangażowaniem. Ogromnie je podziwiałem, bo kiedy po konferencji wystawiłem im Najświętszy Sakrament i zapytałem kiedy mam przyjść i zakończyć adorację, odpowiedziały, że... za cztery godziny. I rzeczywiście trwały przed Panem przez ten czas. Mogę się tylko uczyć takiej gorliwości i zażyłości z Najwyższym.
Drugim zadaniem dzisiejszym było stworzenie homilii niedzielnej, bo tym razem moja kolej na Msze anglojęzyczne. Boże, ile mnie to kosztuje.... Tysiące myśli, których nie umiem przelać na papier. A kiedy już je przelewam, są takie "kwadratowe", niezgrabne, niczym litery malucha stawiającego pierwsze kroki w sztuce pisania. To dla mnie prawdziwy koszmar. Nie móc się wypowiedzieć. A przy okazji upokorzenie, za które Panu Bogu dziękuję. Dotyczy ono sfery, z którą nie mam najmniejszego problemu w Polsce (tudzież wobec Polaków). Mogę stanąć wobec tłumów i mówić. Mówienie do Amerykanów zaś określam jako najbardziej stresujące wydarzenie tygodnia. Wiedziałem, że tak będzie już zanim tu przyjechałem. Ale jestem Panu Bogu wdzięczny, bo tylko takie wydarzenia mogą mi pomóc zrozumieć czym jest pokora.
A Słowo zrodziło we mnie dziś niezwykłe pragnienie. Tak silne. A związane z jednym słowem - ogień. Pan mówi, że przyszedł ogień rzucić na ziemię i pragnie, aby on już zapłonął. I ten ogień dziś zobaczyłem. I siebie w nim - to właśnie treść mojego pragnienia. Ponieważ na razie mam takie wrażenie, że stoję blisko, ale jeszcze nie w ogniu. Ponieważ decyzja na wejście w ogień zmienia wszystko. Ogień bowiem pochłania i ten, który weń wchodzi sam staje się ogniem. Jednocześnie ów ogień spala wszystko czyniąc z człowieka wyłączną własność Boga. Wtedy nie ma już nic. jest tylko On. Dlatego, żeby się na to zdecydować, trzeba znać Jego wartość, wybrać Boga, a porzucić wszystko, co Bogiem nie jest. I to jest próg mistyki...
To rzeczywiste i prawdziwe przejście z przeciętności do świętości. Podwójny zysk. Poza Bogiem bowiem, natychmiast zyskuje się wrogów, którzy są niezwykle potrzebni, bo pozwalają zweryfikować realność tego ognistego zjawiska. Człowiek płonący staje się dużym problemem. Tak naprawdę dla wszystkich. Płonąc razi blaskiem ognia... To takie trudne do zniesienia dla żyjących w półmroku... A on sam? Doświadcza tego żaru, który może być zrozumiany tylko przez Jego twórcę. Ma tylko Boga, bo człowiek nie rozumie, choćby bardzo chciał i bardzo się starał. Ogień czyni go samotnym w Bogu i dla Boga. Ogień wprowadza na drogę bez odwrotu. On nie może się cofnąć, ponieważ wyjście z płomienia oznacza przerażające i nigdy nie gojące się oparzenia. Wieczną tęsknotę za czymś bezmyślnie utraconym. Wejście w ten ogień wiąże się z obraniem jednego kierunku i podążaniem w głąb. Aby zostać spopielonym. Aby zniknąć ostatecznie w tym, który Jest...
Ale, żeby wejść w ogień, trzeba pokonać strach, którego we mnie jeszcze wiele... Ale pojawiło sie pragnienie. Takie silne. Zapłonęło we mnie... Wejść w ogień i stać się ogniem...
Mili Moi...
Pogodę ostatnimi dniami mamy koszmarną. A że jestem niestety dość wrażliwy na jej zmiany, to odczuwam je raczej boleśnie. A to zwykle wiąże się z koniecznością włożenia większego wysiłku i nieskomplikowane nawet zadania codzienności. Dziś takim naczelnym zadaniem było skupienie dla sióstr z Newarku. Przybyły, żeby wyciszyć się, wyjść na swoistą duchową pustynię i wsłuchać się w głos Jezusa. I musze przyznać, że czyniły to z wielkim zaangażowaniem. Ogromnie je podziwiałem, bo kiedy po konferencji wystawiłem im Najświętszy Sakrament i zapytałem kiedy mam przyjść i zakończyć adorację, odpowiedziały, że... za cztery godziny. I rzeczywiście trwały przed Panem przez ten czas. Mogę się tylko uczyć takiej gorliwości i zażyłości z Najwyższym.
Drugim zadaniem dzisiejszym było stworzenie homilii niedzielnej, bo tym razem moja kolej na Msze anglojęzyczne. Boże, ile mnie to kosztuje.... Tysiące myśli, których nie umiem przelać na papier. A kiedy już je przelewam, są takie "kwadratowe", niezgrabne, niczym litery malucha stawiającego pierwsze kroki w sztuce pisania. To dla mnie prawdziwy koszmar. Nie móc się wypowiedzieć. A przy okazji upokorzenie, za które Panu Bogu dziękuję. Dotyczy ono sfery, z którą nie mam najmniejszego problemu w Polsce (tudzież wobec Polaków). Mogę stanąć wobec tłumów i mówić. Mówienie do Amerykanów zaś określam jako najbardziej stresujące wydarzenie tygodnia. Wiedziałem, że tak będzie już zanim tu przyjechałem. Ale jestem Panu Bogu wdzięczny, bo tylko takie wydarzenia mogą mi pomóc zrozumieć czym jest pokora.
A Słowo zrodziło we mnie dziś niezwykłe pragnienie. Tak silne. A związane z jednym słowem - ogień. Pan mówi, że przyszedł ogień rzucić na ziemię i pragnie, aby on już zapłonął. I ten ogień dziś zobaczyłem. I siebie w nim - to właśnie treść mojego pragnienia. Ponieważ na razie mam takie wrażenie, że stoję blisko, ale jeszcze nie w ogniu. Ponieważ decyzja na wejście w ogień zmienia wszystko. Ogień bowiem pochłania i ten, który weń wchodzi sam staje się ogniem. Jednocześnie ów ogień spala wszystko czyniąc z człowieka wyłączną własność Boga. Wtedy nie ma już nic. jest tylko On. Dlatego, żeby się na to zdecydować, trzeba znać Jego wartość, wybrać Boga, a porzucić wszystko, co Bogiem nie jest. I to jest próg mistyki...
To rzeczywiste i prawdziwe przejście z przeciętności do świętości. Podwójny zysk. Poza Bogiem bowiem, natychmiast zyskuje się wrogów, którzy są niezwykle potrzebni, bo pozwalają zweryfikować realność tego ognistego zjawiska. Człowiek płonący staje się dużym problemem. Tak naprawdę dla wszystkich. Płonąc razi blaskiem ognia... To takie trudne do zniesienia dla żyjących w półmroku... A on sam? Doświadcza tego żaru, który może być zrozumiany tylko przez Jego twórcę. Ma tylko Boga, bo człowiek nie rozumie, choćby bardzo chciał i bardzo się starał. Ogień czyni go samotnym w Bogu i dla Boga. Ogień wprowadza na drogę bez odwrotu. On nie może się cofnąć, ponieważ wyjście z płomienia oznacza przerażające i nigdy nie gojące się oparzenia. Wieczną tęsknotę za czymś bezmyślnie utraconym. Wejście w ten ogień wiąże się z obraniem jednego kierunku i podążaniem w głąb. Aby zostać spopielonym. Aby zniknąć ostatecznie w tym, który Jest...
Ale, żeby wejść w ogień, trzeba pokonać strach, którego we mnie jeszcze wiele... Ale pojawiło sie pragnienie. Takie silne. Zapłonęło we mnie... Wejść w ogień i stać się ogniem...
trudna ta mowa...
OdpowiedzUsuńPiękne słowa, Ojcze Michale... Dziękuje.... Ela B.
OdpowiedzUsuń