zdj:flickr/OakleyOriginals/Lic CC
(Łk 8,4-15)
Gdy zebrał
się wielki tłum i z miast przychodzili do Niego, rzekł w przypowieściach:
Siewca wyszedł siać ziarno. A gdy siał, jedno padło na drogę i zostało
podeptane, a ptaki powietrzne wydziobały je. Inne padło na skałę i gdy wzeszło,
uschło, bo nie miało wilgoci. Inne znowu padło między ciernie, a ciernie razem
z nim wyrosły i zagłuszyły je. Inne w końcu padło na ziemię żyzną i gdy
wzrosło, wydało plon stokrotny. Przy tych słowach wołał: Kto ma uszy do
słuchania, niechaj słucha! Wtedy pytali Go Jego uczniowie, co oznacza ta
przypowieść. On rzekł: Wam dano poznać tajemnice królestwa Bożego, innym zaś w
przypowieściach, aby patrząc nie widzieli i słuchając nie rozumieli. Takie jest
znaczenie przypowieści: Ziarnem jest słowo Boże. Tymi na drodze są ci, którzy
słuchają słowa; potem przychodzi diabeł i zabiera słowo z ich serca, żeby nie
uwierzyli i nie byli zbawieni. Na skałę pada u tych, którzy, gdy usłyszą, z
radością przyjmują słowo, lecz nie mają korzenia: wierzą do czasu, a chwili
pokusy odstępują. To, co padło między ciernie, oznacza tych, którzy słuchają
słowa, lecz potem odchodzą i przez troski, bogactwa i przyjemności życia bywają
zagłuszeni i nie wydają owocu. W końcu ziarno w żyznej ziemi oznacza tych,
którzy wysłuchawszy słowa sercem szlachetnym i dobrym, zatrzymują je i wydają
owoc przez swą wytrwałość.
Mili Moi....
Najbardziej stresująca część tygodnia jest już za mną.... Czyli dzisiejsze poranne spotkanie z dzieciakami z polskiej szkoły i popołudniowa Msza niedzielna po angielsku. Dzieciaki zawsze mnie stresują, bo jakoś nie czuję się najmocniejszy w mówieniu do nich. Tu dochodzi jeszcze bariera komunikacyjna, bo dla wielu z nich bardziej naturalne jest porozumiewanie się po angielsku. A ja dziś miałem im wygłosić krótką katechezę po polsku. Musieliśmy więc ustalić już na początku, że owca to "sheep" i takie tam drobiazgi... Ale pośpiewaliśmy, pomodliliśmy się. Dzieciaków sporo... No będę robił tak, jak potrafię, bo jak inaczej? A popołudniowa Msza? To było dla mnie wydarzenie... W Irlandii chyba raz powiedziałem kazanie po angielsku, a tu pewnie co dwa tygodnie będę doświadczał tej radości. Starałem się odrywać oczy od kartki i uczynić z tego słowa coś ciekawszego, niż kilka prostych zdań.. No włożyłem w to całe serce... Kiedy na koniec wyraziłem nadzieję, że ludzie cokolwiek z tego zrozumieli rozległy się oklaski, co daje nadzieję, że jednak coś zrozumieli... Trochę problemów mam też z amerykańskimi melodiami z Mszału, bo są nieco inne, niż w Mszale irlandzkim. A ja mam oczywiście ambicje, żeby śpiewać ile się da. Choć moje problemy wydają się być pozorne, ponieważ jeśli chodzi o odpowiedzi, to i tak każdy śpiewa co chce, więc może jak zawsze w swoim perfekcjonizmie się zapędzam... W każdym razie dzień uważam za udany, choć kosztował mnie sporo wysiłku... Ufam jednak, że jeśli chodzi o te anglojęzyczne wyzwania, z każdym dniem będzie mniej stresu...
A myśląc dziś o poranku o Słowie, zobaczyłem siebie w nowym kontekście zasianego Słowa... Właściwie zawsze wydawało mi się, że skalista gleba mnie nie dotyczy. Czyli wiara do czasu... Gdy przychodzą doświadczenia, brak korzenia sprawia, że ona nagle znika. Ale dziś pomyślałem, że moje życie na tyle się zmieniło, że stanę pewnie wkrótce wobec takich sytuacji, które mogą obnażyć niewidzianą dotąd skalistość. Na razie bowiem nie doświadczam jakiejś wielkiej tęsknoty za krajem, za powrotem itp. Ale nie łudzę się. Te rzeczy przyjdą. Zawsze przychodzą. Prędzej, czy później. I co wówczas? Czy wystarczy mi wiary, żeby trwać? Czy też może wobec pokruszonej skały mojego serca będę musiał powiedzieć - nie daję rady? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie... Modlę się, żeby Pan prowadził mnie tak, jak sam zechcę. Ale jedna obserwacja jest dla mnie istotna - konteksty życia się zmieniają. Dlatego nawet najbardziej znane fragmenty biblijne mogą już jutro brzmieć inaczej. Czytajcie Słowo... Bo Ono jest zawsze świeże! Pan przychodzi i egzaminuje nasze serce. Nie po to rzecz jasna, żeby nas pognębić, ile raczej pokazać jak wiele jest jeszcze do zrobienia. W Bożym świecie bowiem skały stają się żyzną glebą, ciernie przestają dławić cenne kłosy, a ptaki... Ptaki wzlatują pod niebo, gdzie On je uczy, co mają robić... Jeśli czytasz Słowo, pouczy i Ciebie...
Mili Moi....
Najbardziej stresująca część tygodnia jest już za mną.... Czyli dzisiejsze poranne spotkanie z dzieciakami z polskiej szkoły i popołudniowa Msza niedzielna po angielsku. Dzieciaki zawsze mnie stresują, bo jakoś nie czuję się najmocniejszy w mówieniu do nich. Tu dochodzi jeszcze bariera komunikacyjna, bo dla wielu z nich bardziej naturalne jest porozumiewanie się po angielsku. A ja dziś miałem im wygłosić krótką katechezę po polsku. Musieliśmy więc ustalić już na początku, że owca to "sheep" i takie tam drobiazgi... Ale pośpiewaliśmy, pomodliliśmy się. Dzieciaków sporo... No będę robił tak, jak potrafię, bo jak inaczej? A popołudniowa Msza? To było dla mnie wydarzenie... W Irlandii chyba raz powiedziałem kazanie po angielsku, a tu pewnie co dwa tygodnie będę doświadczał tej radości. Starałem się odrywać oczy od kartki i uczynić z tego słowa coś ciekawszego, niż kilka prostych zdań.. No włożyłem w to całe serce... Kiedy na koniec wyraziłem nadzieję, że ludzie cokolwiek z tego zrozumieli rozległy się oklaski, co daje nadzieję, że jednak coś zrozumieli... Trochę problemów mam też z amerykańskimi melodiami z Mszału, bo są nieco inne, niż w Mszale irlandzkim. A ja mam oczywiście ambicje, żeby śpiewać ile się da. Choć moje problemy wydają się być pozorne, ponieważ jeśli chodzi o odpowiedzi, to i tak każdy śpiewa co chce, więc może jak zawsze w swoim perfekcjonizmie się zapędzam... W każdym razie dzień uważam za udany, choć kosztował mnie sporo wysiłku... Ufam jednak, że jeśli chodzi o te anglojęzyczne wyzwania, z każdym dniem będzie mniej stresu...
A myśląc dziś o poranku o Słowie, zobaczyłem siebie w nowym kontekście zasianego Słowa... Właściwie zawsze wydawało mi się, że skalista gleba mnie nie dotyczy. Czyli wiara do czasu... Gdy przychodzą doświadczenia, brak korzenia sprawia, że ona nagle znika. Ale dziś pomyślałem, że moje życie na tyle się zmieniło, że stanę pewnie wkrótce wobec takich sytuacji, które mogą obnażyć niewidzianą dotąd skalistość. Na razie bowiem nie doświadczam jakiejś wielkiej tęsknoty za krajem, za powrotem itp. Ale nie łudzę się. Te rzeczy przyjdą. Zawsze przychodzą. Prędzej, czy później. I co wówczas? Czy wystarczy mi wiary, żeby trwać? Czy też może wobec pokruszonej skały mojego serca będę musiał powiedzieć - nie daję rady? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie... Modlę się, żeby Pan prowadził mnie tak, jak sam zechcę. Ale jedna obserwacja jest dla mnie istotna - konteksty życia się zmieniają. Dlatego nawet najbardziej znane fragmenty biblijne mogą już jutro brzmieć inaczej. Czytajcie Słowo... Bo Ono jest zawsze świeże! Pan przychodzi i egzaminuje nasze serce. Nie po to rzecz jasna, żeby nas pognębić, ile raczej pokazać jak wiele jest jeszcze do zrobienia. W Bożym świecie bowiem skały stają się żyzną glebą, ciernie przestają dławić cenne kłosy, a ptaki... Ptaki wzlatują pod niebo, gdzie On je uczy, co mają robić... Jeśli czytasz Słowo, pouczy i Ciebie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz