niedziela, 13 lipca 2014

być cudem...


zdj:flickr/Shawn Rossi/Lic CC
Mili Moi...
Dawno już nie przeżywałem tak spokojnego urlopu. A niepostrzeżenie minęło właściwie dwa tygodnie. Żadnej nadaktywności. Dużo snu, spacerów, rozmyślań. Bez pośpiechu. Bez nadmiernych emocji. Dziś nawet dla ożywienia emocjonalnego świata i przepłukania gruczołów łzowych obejrzałem po raz nie wiem już który film "Szkoła uczuć", bo akurat leciał w telewizji. Skupiłem się dziś na tekście i pomyślałem jak by to był pięknie stać się dla kogoś cudem. Rzecz jasna nie w taki sposób jak główny bohater, bo na to już za późno :) Ale cudem można być na wiele różnych sposobów. Jak by to było dobrze kiedyś usłyszeć od Pana - byłeś moim cudem... Dla (i tu mogłaby nastąpić długa lista nazwisk ) :)

Ale na razie słucham Słowa, z którym Pan przychodzi dziś. Poskramiam marzenia i mierzę się z rzeczywistością. Zdałem sobie mocno sprawę, że do wiary prawdziwej prowadzą przynajmniej trzy etapy. Pierwszy z nich to intelektualnie uznanie prawdy. Przyjmuję treść i określam wobec niej samego siebie. Nazywam się człowiekiem wierzącym. Ale to jeszcze nie wpływa na moje życie. Taki wierzący - nie praktykujący. Potrzeba drugiego etapu, etapu odpowiedzi na to Boże zaproszenie. Wówczas coś zaczyna się dziać - religijność, kult, sakramenty. Ale... nadal jest to człek wierzący - nie praktykujący. No jak to? - powiecie. Przecież praktykuje. Do kościoła chodzi. Może nawet się modli. Ale to jeszcze nie jest pełna wiara. To zaledwie połowa drogi. Przypominają mi się natychmiast słowa Jezusa, który mówi - nie każdy, który mi mówi Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Wejdą tam tylko ci, którzy słuchają i wypełniają słowo mojego Ojca. To dopiero pełna wiara. Żyć Słowem, wypełniać je. Innymi słowy - być chrześcijaninem również po wyjściu z kościoła. A na to już stać niestety niewielu...

I w tym kontekście opisy gleby, które dziś Pan nam przypomina, nabierają nowego, jaśniejszego znaczenia. Droga - obrzędowcy, którzy realizują jakiś arcynudny obowiązek. Skała - gorliwcy, których chrześcijaństwo kończy się w przedsionku, kiedy wychodzą ze świątyni. Otoczeni cierniami - zbyt zajęci, żeby zdać sobie sprawę w czym uczestniczą. Żyźni - ci jako jedyni mają szansę przyjąć Słowo, zrozumieć, zachwycić się nim i przyjść po więcej... Abstrahując od indywidualnej winy, trzeba powiedzieć jasno - nie będzie miłości wobec Słowa przy takim poziomie kaznodziejstwa, nad jakim wielu z nas boleje i z którym wielu z nas się spotyka. Nie ciągnę wątku. Jedno jest pewne - dziś przepraszam Jezusa za niefrasobliwości kaznodziejskie, za każdą straconą szansę na wzbudzenie miłości do Słowa w słuchaczach... Za każdą zmarnowaną szansę... I modlę się o łaskę... bycia cudem... właśnie w tym aspekcie. Modlę się o tę łaskę nie tylko dla siebie - ale dla wszystkich kapłanów, których znam. Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz