zdj:flickr/ldysw357/Lic CC
Mili Moi...
No i wczoraj wylądowałem w Gnieźnie. Trzy dni posługi w konfesjonale. Nie jakoś szczególnie intensywnej, bo cztery godziny słuchania dziennie to nie jest jakoś szczególnie dużo. Ale zmęczony jestem raczej czym innym. Powierzchownością. Zawsze miałem i mam dużo cierpliwości w konfesjonale i nigdy, ale to nigdy nie zdarzyło mi się na nikogo tam nakrzyczeć. A tu czasem mam ochotę... Z bezsilności, z żalu, ze złości, że ta łaska sakramentu rozbija się o jakąś totalną niewrażliwość serca. Bardzo się modlę o łaskę mądrego i delikatnego prowadzenia dusz i mam szczerą nadzieję, że choć jedno, czy dwa słowa do tych tradycyjnych, wielkanocnych penitentów dotrą... A błogosławię Pana, kiedy czasem pojawia się ktoś, kto swoją tęsknotą za Bogiem wgniata mnie w fotel. Jak dobrze, że i tacy ludzie się pojawiają. Czerpię z nich wielką pociechę...
Lada dzień Święte Triduum... W czwartek zmierzam do Krakowa. Tam mam spędzić tegoroczne święta. We wspólnocie sióstr nazaretanek. Tak trochę inaczej... Nikt, niczego ode mnie nie chce (w sensie liturgicznym rzecz jasna). Stanę sobie cichutko w kącie i będę przeżywał, nasycał się łaską. Nikomu nieznany, przez nikogo niezauważony, nie rzucający się w oczy... Chyba mi tego bardzo potrzeba na ten czas...
A w Słowie szczególnie uderza mnie dziś ta noc, w którą wychodzi Judasz po spożyciu kawałka chleba... Może właśnie dlatego, że tak bardzo mnie zasmuca brak refleksji wśród ludzi nad swoim postępowaniem. On też czuł się w porządku. Podejrzewam, że podobnie jak pozostali uczniowie był w stanie czynić znaki i cuda. Wszak Jezus wszystkich ich wyposażył w moc wysyłając na głoszenie nauki. Miał wszystko to, co inni. Niczego mu nie brakowało... Może poza przekonaniem, że Jezus wie co robi. Może poza wiarą, że Jemu można zaufać. Może poza świadomością, że on, Judasz, może nie wiedzieć wszystkiego... Wyszedł natychmiast. A była noc. To jest czas demona, czas panowania ciemności. Oddalił się od światła i dał się zwieść. Zaufał sobie i odszedł w niebyt... Bardzo się martwię, że sporo osób w naszych kościołach przyjmuje z ręki Jezusa chleb, ale tuż po tym wychodzą w mrok. Powierzchowność, niewiara, brak jakiegokolwiek związku codzienności z Jezusem... Można mnożyć te obawy w nieskończoność... Demon, który porywa tych, którzy do Jezusa nie należą.
Nie chodzi o to, że oni są gorsi, niż inni. Zdradzamy Jezusa wszyscy tak samo. Apostołowie wszyscy się rozpierzchli, Piotr się zaparł. Ale Judasza pochłonął mrok... Ci, o których dziś piszę nie są gorsi. Są biedniejsi. Bo nawet nie wiedzą w jak wielkim niebezpieczeństwie się znajdują, nie zdają sobie sprawy z nienawiści demona, igrają z nim lekceważąc jego wpływy. Dlaczego? Bo nie znają prawdziwej potęgi Boga. I w ten sposób wszystko, co duchowe, staje się zaledwie dodatkiem do życia... Do życia??? Bez Boga nie ma życia... Jest... Mrok...
No i wczoraj wylądowałem w Gnieźnie. Trzy dni posługi w konfesjonale. Nie jakoś szczególnie intensywnej, bo cztery godziny słuchania dziennie to nie jest jakoś szczególnie dużo. Ale zmęczony jestem raczej czym innym. Powierzchownością. Zawsze miałem i mam dużo cierpliwości w konfesjonale i nigdy, ale to nigdy nie zdarzyło mi się na nikogo tam nakrzyczeć. A tu czasem mam ochotę... Z bezsilności, z żalu, ze złości, że ta łaska sakramentu rozbija się o jakąś totalną niewrażliwość serca. Bardzo się modlę o łaskę mądrego i delikatnego prowadzenia dusz i mam szczerą nadzieję, że choć jedno, czy dwa słowa do tych tradycyjnych, wielkanocnych penitentów dotrą... A błogosławię Pana, kiedy czasem pojawia się ktoś, kto swoją tęsknotą za Bogiem wgniata mnie w fotel. Jak dobrze, że i tacy ludzie się pojawiają. Czerpię z nich wielką pociechę...
Lada dzień Święte Triduum... W czwartek zmierzam do Krakowa. Tam mam spędzić tegoroczne święta. We wspólnocie sióstr nazaretanek. Tak trochę inaczej... Nikt, niczego ode mnie nie chce (w sensie liturgicznym rzecz jasna). Stanę sobie cichutko w kącie i będę przeżywał, nasycał się łaską. Nikomu nieznany, przez nikogo niezauważony, nie rzucający się w oczy... Chyba mi tego bardzo potrzeba na ten czas...
A w Słowie szczególnie uderza mnie dziś ta noc, w którą wychodzi Judasz po spożyciu kawałka chleba... Może właśnie dlatego, że tak bardzo mnie zasmuca brak refleksji wśród ludzi nad swoim postępowaniem. On też czuł się w porządku. Podejrzewam, że podobnie jak pozostali uczniowie był w stanie czynić znaki i cuda. Wszak Jezus wszystkich ich wyposażył w moc wysyłając na głoszenie nauki. Miał wszystko to, co inni. Niczego mu nie brakowało... Może poza przekonaniem, że Jezus wie co robi. Może poza wiarą, że Jemu można zaufać. Może poza świadomością, że on, Judasz, może nie wiedzieć wszystkiego... Wyszedł natychmiast. A była noc. To jest czas demona, czas panowania ciemności. Oddalił się od światła i dał się zwieść. Zaufał sobie i odszedł w niebyt... Bardzo się martwię, że sporo osób w naszych kościołach przyjmuje z ręki Jezusa chleb, ale tuż po tym wychodzą w mrok. Powierzchowność, niewiara, brak jakiegokolwiek związku codzienności z Jezusem... Można mnożyć te obawy w nieskończoność... Demon, który porywa tych, którzy do Jezusa nie należą.
Nie chodzi o to, że oni są gorsi, niż inni. Zdradzamy Jezusa wszyscy tak samo. Apostołowie wszyscy się rozpierzchli, Piotr się zaparł. Ale Judasza pochłonął mrok... Ci, o których dziś piszę nie są gorsi. Są biedniejsi. Bo nawet nie wiedzą w jak wielkim niebezpieczeństwie się znajdują, nie zdają sobie sprawy z nienawiści demona, igrają z nim lekceważąc jego wpływy. Dlaczego? Bo nie znają prawdziwej potęgi Boga. I w ten sposób wszystko, co duchowe, staje się zaledwie dodatkiem do życia... Do życia??? Bez Boga nie ma życia... Jest... Mrok...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz