czwartek, 20 lutego 2014

ty będziesz żył...



Mili Moi...
 Dziś dzień wolny od zajęć uczelnianych. Dziwnie tak jakoś. Do tej pory zawsze wolne były piątki. Teraz czwartek, a jutro trzeba będzie na uczelni odsiedzieć swoje. Ale korzystając z chwili wolnego czasu, udało mi sie dziś dużo zrobić. Przykułem sie prawie kajdankami do biurka. Ale za to napisałem ważnego maila do USA. Długaśny... Wymiana myśli na temat angelologii katolickiej. Potem odpisałem na list, który nadszedł pocztą tradycyjną... Matko, jak dawno tego nie robiłem. Ale ucieszyłem się. Bo to jednak zupełnie inaczej dostać list do skrzynki pocztowej. Przy okazji, autorem listu jest Tomasz, młody nowicjusz, który prosi o modlitwę. Nie podaję więcej szczegółów, wybaczcie, ale rekomenduję tę jego prośbę. Jeśli kto może, niech choć jedno Zdrowaś w jego intencji pośle do nieba... A jak już tak siedziałem przy tym biurku, to napisałem jeszcze artykuł, który przyobiecałem pewnemu portalowi katolickiemu i który już za mną jakiś czas chodził.,. Owocnie zatem... Ale kiedy wstałem od komputera, to zakręciło mi się w głowie... A to jeszcze nie koniec dnia, bo o 19 konferencja dla sióstr betanek... No jakoś może dam radę :)

A dziś rano próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie kim dziś dla mnie jest Jezus. Bo oczywiście najłatwiej powiedzieć, że Mesjaszem, ale wydaje mi się to jednak odpowiedzią dość ogólną, choć bez wątpienia prawdziwą. Próbowałem sobie ją nieco uszczegółowić. Czyli mówiąc "Jezus", myślę co? Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to źródło sensu i motywacji. Jezus jest tym, który uzasadnia moje poranne powstanie z łóżka. Gdyby Jego nie było, to nic, co robię od samego rana, nie miałoby żadnego znaczenia, żadnego sensu. A ze względu na Niego sporo mi sie jeszcze w życiu chce. On wskazuje kierunki, On poddaje nowe motywy, On mobilizuje. Jest prawdziwym motorem mojego życia. Gdyby mi zabrano Jezusa, nie miałbym nic. Z Nim mam wszystko, a że nikt mi Go nie może odebrać, chyba że sam Go porzucę, to jestem człowiekiem niesłychanie bogatym. I właściwie niczego mi nie brakuje, bo te braki, których doświadczam w istocie brakami nie są. Wszak żyję nie zaspokajając ich i mogę z pewnościa powiedzieć, że jest to życie spełnione.

Po wtóre pomyślałem sobie, że On naprawdę jest moim pocieszycielem. Nikt nie potrafi pocieszać mnie skuteczniej. I przed Nim nigdy nie wstydziłem sie płakać. On jest umocnieniem, kiedy czuję wyraźnie, że ucieka ze mnie radość życia. Kłopoty są nieodłączną częścią życia każdego z nas. Mało o nich piszę, ale niektóre rzeczy cieniem sie kładą na moim sercu i bywa mi ciężko. Ale On jest... Udźwignę. Wierzę, że udźwignę z Nim te tematy, których sam nie mogę ogarnąć i rozwikłać. Ponadto ucieszyłem się, że On naprawdę jest naczelnym "tematem" mojego życia. Niczemu nie poświęcam tyle czasu jeśli chodzi o moje przemyślenia, co Jemu. To nie powód do dumy dla mnie, ale raczej ogromna łaska, za którą jestem Jemu wdzięczny. Co więcej, chciałbym, żeby mój umysł był Nim całkowicie pochłonięty, żeby Jego Duch mną całkowicie zawładnął, bo wierzę, że korzyść odnieśliby absolutnie wszyscy. Kiedy bowiem Pan całkowicie "pochłania" człowieka, nigdy nie odbiera mu jego ludzkich, osobowych cech, jego człowieczeństwa. Ale przebóstwia wszystko, czyniąc świętym i doskonałym kogoś, kto nadal pozostaje zwykłym człowiekiem, pozostaje sobą.

Oczywiście to sfera pragnień. Tak dobrze ciągle nie jest. Zimny prysznic przyszedł natychmiast, kiedy kilka wersetów dalej czytałem o Piotrze i jego nieumiejętnym rozeznaniu sytuacji. Długa droga przede mną, bo boleśnie uświadamiam sobie jak wiele mi jeszcze brakuje w tej relacji. Na jak wiele jeszcze Jezusowi nie pozwalam, choć deklaruję, że tak, że jest moim Panem, że może uczynić ze mną co tylko zechce, ale... Kiedy przychodzi czas nawet małej ofiary, choćby nagięcia mojego sposobu myślenia do Jego sposobu, to niczym Piotr zaczynam dyskutować, przekonywać, dowodzić... Wiem lepiej... Lepiej? Lepiej byłoby milczeć i schować się za Nim...  Tam naprawdę jest bezpiecznie... Tym bardziej, że dziś On zdaje się mówić - Ja zginę... Ja zginę, nie ty... Ja zginę, żebyś ty mógł żyć... Stań za mną... Ja umrę dla Ciebie...

 Czy jest, czy może być w moim życiu coś ważniejszego???

1 komentarz:

  1. Ci nowicjusze się rozpisali...też muszę (chcę) odpisać na list ;) M.in. dostałam informację że moje pozdrowienia dla nowicjusza dotarły za Ojca pośrednictwem. Dzięki :) pax!

    OdpowiedzUsuń