zdj:flickr/xinem/Lic CC
Mili Moi...
Czy znajdzie Pan wiarę na ziemi, kiedy powróci? A gdzie będzie jej szukać? Dziś naszła mnie taka refleksja obiadowa... Mianowicie, jak niemal codziennie, udałem się do jednego z lokali gastronomicznych Lublina na obiad. Taki bowiem mamy domowy system, że żywimy się "na mieście". Los padł na kebaba... Kiedy sobie spokojnie zajadałem przyniesioną mi potrawę w lokalu wypełnionym ludźmi, nagle do środka weszły... dwie zakonnice. Jedna śmiało, dziarskim krokiem zaczęła podążać do wolnego stolika, druga, bardziej powściągliwa, jakby z delikatną obawą postępowała w myśl zasady - "dwa kroki do przodu, krok do tyłu". Lud zamarł... Muzyka dobywająca się z głośników stała się jakby głośniejsza. Rozmowy prowadzone przy stolikach przycichły. Świat się na chwilę zatrzymał... Pasjonistki (bo tę wspólnotę reprezentowały owe wielebne naczynia konsekrowane) zasiadły przy stoliku. Po tej pełnej chwili napięcia szczęśliwie wszystko wróciło do normy - dalej, jak za dni Noego: żenili się i za mąż wychodziły, kupowali i sprzedawali, budowali i burzyli... Burzyli...
No właśnie... Zaburzyły wspomniane siostry sielankową atmosferę sobotniego popołudnia w lubelskiej kebabowni. Ich głód sprawił, że znalazły się w miejscu, w którym nabożny katolik (bo zakładam, może na wyrost, że tę denominację reprezentowało wielu konsumentów) nie spodziewał się ich zobaczyć. A dlaczego się nie spodziewał? I tu dochodzę do stwierdzenia tyleż smutnego, co dość oczywistego dziś. Wiara ma miejsce... w sferze prywatnej. Sfera publiczna ma być czysta, nijaka, obojętna, neutralna... W sferze publicznej manifestowanie swojej wiary jest raczej passe. A ci, którzy to czynią (choćby poprzez strój, który nie dopuszcza wątpliwości), spotykają się z wielorakim zdumieniem, pojawiając się w miejscach publicznych takich, jak choćby restauracja... Czego zakonnica może szukać w restauracji? A może jest głodna... A to nie może sobie zjeść w domu?
Smutna jest ta przepaść, która zaczyna oddzielać świat od wiary i jej manifestowania. Nie mam wątpliwości, że przyczyny są złożone i jako duchowni mamy w tym nielichy udział. Sami wtapiając się w tłum, odzwyczailiśmy ludzi od widoku księdza w wielu miejscach. Nie dziwią mnie już pytania dzieci, które stawiają konspiracyjnym szeptem swoim rodzicom mijając mnie na ulicy - mamo, a kto to byyyyył? Przywykłem już do zdziwionych spojrzeń, kiedy wchodzę w habicie do "Biedronki" czy do którejś z lubelskich galerii handlowych. Ale wciąż nie mogę pojąć tempa w jakim to wszystko nastąpiło. Budynek kościoła to miejsce dla wierzących. A sklep, tramwaj, plac budowy? Tam są, czy mają być "ludzie uniwersalni"? Wszyscy, którzy nie mieszczą się w tej kategorii budzą konsternację i ciche chichoty, niczym zakonnice przekraczające próg restauracji...
Wracam do pytania - gdzie Pan będzie szukał wiary, gdy przyjdzie? W kościele? A co jeśli nie trafi akurat na czas nabożeństwa? To może w sferze prywatnej... Tylko gdzie to jest???
Czy znajdzie Pan wiarę na ziemi, kiedy powróci? A gdzie będzie jej szukać? Dziś naszła mnie taka refleksja obiadowa... Mianowicie, jak niemal codziennie, udałem się do jednego z lokali gastronomicznych Lublina na obiad. Taki bowiem mamy domowy system, że żywimy się "na mieście". Los padł na kebaba... Kiedy sobie spokojnie zajadałem przyniesioną mi potrawę w lokalu wypełnionym ludźmi, nagle do środka weszły... dwie zakonnice. Jedna śmiało, dziarskim krokiem zaczęła podążać do wolnego stolika, druga, bardziej powściągliwa, jakby z delikatną obawą postępowała w myśl zasady - "dwa kroki do przodu, krok do tyłu". Lud zamarł... Muzyka dobywająca się z głośników stała się jakby głośniejsza. Rozmowy prowadzone przy stolikach przycichły. Świat się na chwilę zatrzymał... Pasjonistki (bo tę wspólnotę reprezentowały owe wielebne naczynia konsekrowane) zasiadły przy stoliku. Po tej pełnej chwili napięcia szczęśliwie wszystko wróciło do normy - dalej, jak za dni Noego: żenili się i za mąż wychodziły, kupowali i sprzedawali, budowali i burzyli... Burzyli...
No właśnie... Zaburzyły wspomniane siostry sielankową atmosferę sobotniego popołudnia w lubelskiej kebabowni. Ich głód sprawił, że znalazły się w miejscu, w którym nabożny katolik (bo zakładam, może na wyrost, że tę denominację reprezentowało wielu konsumentów) nie spodziewał się ich zobaczyć. A dlaczego się nie spodziewał? I tu dochodzę do stwierdzenia tyleż smutnego, co dość oczywistego dziś. Wiara ma miejsce... w sferze prywatnej. Sfera publiczna ma być czysta, nijaka, obojętna, neutralna... W sferze publicznej manifestowanie swojej wiary jest raczej passe. A ci, którzy to czynią (choćby poprzez strój, który nie dopuszcza wątpliwości), spotykają się z wielorakim zdumieniem, pojawiając się w miejscach publicznych takich, jak choćby restauracja... Czego zakonnica może szukać w restauracji? A może jest głodna... A to nie może sobie zjeść w domu?
Smutna jest ta przepaść, która zaczyna oddzielać świat od wiary i jej manifestowania. Nie mam wątpliwości, że przyczyny są złożone i jako duchowni mamy w tym nielichy udział. Sami wtapiając się w tłum, odzwyczailiśmy ludzi od widoku księdza w wielu miejscach. Nie dziwią mnie już pytania dzieci, które stawiają konspiracyjnym szeptem swoim rodzicom mijając mnie na ulicy - mamo, a kto to byyyyył? Przywykłem już do zdziwionych spojrzeń, kiedy wchodzę w habicie do "Biedronki" czy do którejś z lubelskich galerii handlowych. Ale wciąż nie mogę pojąć tempa w jakim to wszystko nastąpiło. Budynek kościoła to miejsce dla wierzących. A sklep, tramwaj, plac budowy? Tam są, czy mają być "ludzie uniwersalni"? Wszyscy, którzy nie mieszczą się w tej kategorii budzą konsternację i ciche chichoty, niczym zakonnice przekraczające próg restauracji...
Wracam do pytania - gdzie Pan będzie szukał wiary, gdy przyjdzie? W kościele? A co jeśli nie trafi akurat na czas nabożeństwa? To może w sferze prywatnej... Tylko gdzie to jest???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz