Photo by Marvin Meyer on Unsplash
(Łk 11, 5-13)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Ktoś z was, mając przyjaciela,
pójdzie do niego o północy i powie mu: „Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo
mój przyjaciel przybył do mnie z drogi, a nie mam co mu podać”. Lecz tamten
odpowie z wewnątrz: „Nie naprzykrzaj mi się. Drzwi są już zamknięte i moje
dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie”. Mówię wam: Chociażby
nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego
natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. I ja wam powiadam: Proście, a będzie
wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto
prosi, otrzymuje; kto szuka, znajdzie, a kołaczącemu otworzą. Jeżeli którego z
was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast
ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc
wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż
bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą".
Mili Moi…
Niepokalanowskie nagrania już
za nami. Cieszą mnie te wypady do radia, bo dzięki nim mam okazję spotkać się i
pogadać z Maciejem, z którym jakoś znakomicie się rozumiemy. Gdzie te czasy,
kiedy w ramach studiów mogliśmy spotykać się codziennie? A swoją drogą, dla
mnie to piękny przykład przyjaźni kapłańskiej, w której rzeczywiście można nie
tylko mile pogawędzić, ale również liczyć na brata kapłana wówczas, kiedy jest
to potrzebne.
Mój urlop powoli zbliża
się do końca. Ale jak na prawdziwego pracoholika przystało, uważam, że zbyt
wolno, więc prawdopodobnie nieco go sobie skrócę. A zupełnie poważnie – tęsknię
za moim fotelem, moim biureczkiem, moimi sprawami i nade wszystko za ludźmi,
którzy wypełniają mi skutecznie moją codzienność, a którzy, jak wynika z maili
i smsów również już na mnie oczekują… Podejrzewam więc, że w poniedziałek
zamelduję się w Poznaniu.
Na razie jednak próbuję zażywać
wypoczynku przynajmniej na jednej płaszczyźnie – literackiej. Wróciłem do
lektury, na którą ostatnimi tygodniami nie miałem czasu ani siły. Pożeram więc
kolejne stronice książek i przekonuję się po raz kolejny o prawdziwości sów
Umberto Eco – kto czyta, ten żyje dwa razy. Przy okazji, niemal każdego dnia
dziękuję Bogu za stosunkowo zdrowe oczy, które pozwalają mi wciąż tę lekturę
kontynuować i mieć z tego powodu ogromnie dużo frajdy.
Dziś Słowo zmotywowało
mnie do przyjrzenia się mojej wytrwałości w modlitwie – zwłaszcza za innych. I
dostrzegłem, że na tym polu również jest wiele do zrobienia. Bo owszem, modlę
się w powierzanych mi intencjach. Staram się to zrobić jak najszybciej, żeby
nie zapomnieć i nie być swoistym oszustem, który zadeklarował modlitwę, ale jej
nie dopełnił. Mam jednak obserwację, że moje wołanie do Pana nie trwa zbyt
długo w poszczególnych sprawach. Oczywiście nadchodzi ich sporo i nowe
zastępują poprzednie. A jednak mam jakiś niedosyt. Pojawiła się we mnie taka
myśl, że może należałoby jednak wszystkie otrzymywane prośby notować i od czasu
do czasu do nich wracać…
Pomyślałem też szerzej, że
to chyba problem dotyczący empatii. Mimo najszczerszych chęci chyba każdy z
nas, obcujących z ludzkim nieszczęściem, po jakimś czasie odrobinę się na nie
uodparnia. To znaczy bodźce nie działają już z taką siła jak dawniej. Jest to
chyba nie do uniknięcia. Ale wówczas jest chyba miejsce na poszukiwanie w sobie
już nie emocjonalnej empatii, ale tej bardziej świadomej, wynikającej z
decyzji, oscylującej bardziej w kierunku miłości rzeczywistej, wynikającej z
woli człowieka. I tego chyba czas zacząć się na poważnie uczyć. Bo przecież za
każdą prośbą o modlitwę stoi człowiek i niejednokrotnie jakaś sytuacja, która
dla niego jest dramatyczna. Nie można chyba tego wszystkiego skwitować jednym krótkim
westchnieniem do Pana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz