(Mt 20, 20-28)
Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon,
o coś Go prosiła. On ją zapytał: "Czego pragniesz?". Rzekła Mu:
"Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie, jeden po
prawej, a drugi po lewej Twej stronie". Odpowiadając Jezus rzekł:
"Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam
pić?". Odpowiedzieli Mu: "Możemy". On rzekł do nich:
"Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej
stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je
przygotował". Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na
tych dwóch braci. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: "Wiecie, że
władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie
u was. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie waszym
sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem
waszym. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz
aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu".
Mili Moi…
Znów długo mnie tu nie
było, ale ma to swoją, ściśle określoną przyczynę. Otóż poprzedni tydzień
spędziłem wśród sióstr dominikanek w Wielowsi pod Tarnobrzegiem. Mówię, że to
przysłowiowy koniec świata… Ale za to bardzo piękny koniec świata. Miejsce
rzeczywiście niesłychanie urokliwe… I bez zasięgu. A dokładniej z bardzo
ograniczonymi możliwościami. Kiedy chciałem sprawdzić pocztę szedłem pod
klasztorny mur od strony szkoły i tam się jeszcze udawało coś złapać… Czy to
nie piękne, że są jeszcze takie miejsca? A dzięki temu przeczytałem w tydzień
cztery książki. I to nawet biorąc pod uwagę zajęcia, których mi tam przecież nie
brakowało. A żeby było weselej, to po powrocie do domu czekała na mnie
niespodzianka – nie ma internetu właściwie przez cały miesiąc, aż do końca
lipca… No jak żyć? Jak się okazuje – można… I to są właściwie bezpośrednie
przyczyny mojego znacznie rzadszego pojawiania się w przestrzeni wirtualnej.
Minione rekolekcje uświadomiły
mi jedną ważną rzecz. Kiedy jeżdżę po kraju i głoszę w różnych klasztorach, to
stykam się z bardzo różnymi zakonnymi tradycjami, które są arcyciekawe. Dominikanki
zapamiętam z pięknych, głębokich, po łacinie odśpiewywanych hymnów i antyfon,
których słuchałem zauroczony, z głębokich pokłonów podczas modlitwy
brewiarzowej, czy z wieczornego kropienia wodą święconą… Z ogromną
przyjemnością wygłosiłem rekolekcje w domu macierzystym sióstr, gdzie wszystko tchnęło
spokojną i stabilną tradycją. Zakończyliśmy je w sobotę uroczystą Mszą
Jubileuszową, ponieważ większość słuchaczek przeżywała właśnie swój jubileusz
życia zakonnego – 25 – lecie, 50, 60 i 65 – lecie od pierwszych ślubów
zakonnych. Mszy przewodniczył biskup rzeszowski, Jan Wątroba, a ja miałem
przywilej głoszenia Słowa.
Musze jednak wyznać
szczerze, że po tym czterotygodniowym maratonie rekolekcyjnym poczułem się
bardzo zmęczony. I właściwie ten tydzień, mogę to z całą pewnością powiedzieć,
przeznaczyłem na odpoczynek. Spanie i spacerowanie to dwie czynności
najczęstsze, których, jak się okazało, mój organizm potrzebował. Więc chyba już
doszedłem do siebie. A to właściwie dobrze, bo jutro ruszam na kolejne
rekolekcje. Tym razem króciutkie, weekendowe, do sióstr boromeuszek w
podtrzebnickim Małuszynie, gdzie mam się spotkać z tymi, którzy na co dzień
obcują z cierpieniem, chorobą, czy innymi nieszczęściami i służą dotkniętymi
nimi osobom. Po pewnym czasie mogą być „Zmęczeni miłosierdziem”. I taki też
tytuł noszą te krótkie rekolekcje.
A nad Słowem dziś myślę
sobie, że matka synów Zebedeusza nie budzi wielkiej sympatii. Zwłaszcza w
gronie tych, którzy poczuli się oszukani czy pominięci. Może trochę w tym przysłowiowej
„mentalności Kalego” – czyli – „jak Kali ukraść krowa to dobrze, ale jak Kalemu
ukraść krowa, to nie dobrze”. Czy nie jest trochę tak, że kiedy nam uda się coś
„załatwić” za plecami innych, to nie rodzi w nas wielkiego oporu, ale kiedy
inni robią to za naszymi plecami, to… Ale zakładam również, że istnieją tacy, którzy
nigdy z takich okazji nie korzystają i przed nimi chyle czoła….
Władza i przywileje, o które
wnioskuje dziś zaradna rodzicielka nie są z pewnością marzeniem wszystkim. Ale
to chyba taki trochę temat wywoławczy. Bo przecież plany na swoje życie mamy
wszyscy. Marzeń też nam nie brakuje. Czasem wydaje nam się, że uszczęśliwiła by
nas sława, albo przynajmniej dobre imię… Innym razem wydaje nam się, że
spokojny żywot i brak problemów załatwił by wszystko… Bywa, że pieniążek jest
szczytem marzeń… Czasem nasze przekonania są tak silne, że przekonujemy Boga do
naszych pomysłów, licząc na to, że wobec naszego geniuszu nie pozostanie Mu nic
innego, jak podpisać się pod naszymi propozycjami. A tu często niespodzianka…
On czasami poskramia nasze
zapędy, choć nie zabrania nam marzyć. Niemniej chyba często zdaje się mówić –
wyjdźmy poza te pomysły… Dziś tylko one wydają ci się rozsądne i warte
rozważenia. Ja zaś widzę znacznie dalej. Mój obraz jest pełniejszy. Mam dla
ciebie taki mały pomysł na początek – wejdź w służbę. Uznaj sprawy innych za ważniejsze
niż twoje. Gwarantuję ci, że poczujesz się szczęśliwy. Natychmiast! Rozejrzyj
się i zobacz jak wielu ludzi cię potrzebuje. Spróbuj być sługą, tak jak ja –
mówi Pan. Gwarantuję ci, że się nie zawiedziesz. A za jakiś czas znów pogadamy
o marzeniach i planach na twoje życie. Wtedy ci przypomnę te dzisiejsze… Nie
będziesz mógł przestać się śmiać…
PS. A na zdjęciach…
Wielowieś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz