zdj:flickr/FrededericLepied/Lic CC
Mili Moi...
No właściwie mogę powiedzieć, że zakleiłem dziś ostatni karton. Czyli jestem spakowany. Jutro przybywa Pan Grzegorz, żeby ocenić jakich sił roboczych potrzeba do udźwignięcia tego mojego ubóstwa. To jest takie dziwne. Niby nie jestem zbieraczem, bo rzeczywiście bardzo skutecznie pozbywam się wszystkich bibelotów i moje półki są raczej ogołocone z wszelakiego rodzaju pamiątek i pamiąteczek. Ale... Mimo wszystko za każdym razem jestem zszokowany ile tego całego dobytku jest. Zawstydzające to...
A z radości? Wrócił Maciej, mój najlepsiejszy kolega ze studiów. Zastępował duszpastersko współbrata w Szkocji, a wczoraj dotarł do Lublina. Baaaardzo radosne spotkanie... Naopowiadał mi sporo - wielu rzeczy sam doświadczyłem podobnie, pracując w Irlandii. Jedna wspólna obserwacja po powrocie ze "zgniłego Zachodu". Maciej powiada - chodziłem przez miesiąc z "bananem na twarzy", bo ludzie się do mnie uśmiechali tylko i wyłącznie z tego powodu, że jestem. Wystarczyło wrócić do Polski i banan natychmiast zmienia się w podkowę, w reakcji na wszędobylskie ponuractwo i nieuprzejmość. Oj znam to doświadczenie, znam...
Tymczasem Pan dziś pokazuje, gdzie tkwi źródło prawdziwej pociechy. Spotykam się ostatnimi dniami ze Słowem, z którym przez wiele lat w te dni się nie spotykałem. Po prostu zwykle byłem w tym czasie na pieszej pielgrzymce, a tam, siłą rzeczy, nie medytowałem nad Słowem. Dziś za to widzę smutnych uczniów, którzy kilka dni wcześniej słyszą zatrważającą zapowiedź męki swojego Mistrza. To z pewnością nimi wstrząsa i rodzi mnóstwo bolesnych pytań. Jezus zabiera trzech na górę, po to, aby wprowadzić ich w ten świat, w którym tak naprawdę mogą doznać pociechy. On chce, żeby tego świata dotknęli, zobaczyli, usłyszeli. To ma być dodatkowe źródło siły na trudne dni...
Ale zamiast ich to pocieszyć, chyba jeszcze bardziej ich to przeraża. Ze strachu zaczynają wypowiadać słowa bez ładu i składu... Ale On nie dopuszcza, aby to doświadczenie ich oddzieliło od Niego. Podchodzi do nich, dotyka ich, przemawia serdecznie. Wycisza w nich to wszystko, co było porywem niepokoju. Ich ludzkie serca, całkowicie zanurzone w ludzkim sposobie myślenia i wartościowania nie są w stanie jakby otworzyć się na pociechę z nieba. Wydaje im się, że jeśli pocieszenie przyjdzie, to na pewno nie z nadprzyrodzonych wizji. Tymczasem...
No właśnie. Pan wie najlepiej kiedy, z czym i do kogo przyjść. Jedno jest pewne.. Jego żywym zainteresowaniem jest nas pocieszać i On zna "metodę" na każdego z nas. Warto Jego zapytać, a właściwie nawet poprosić o pociechę, zwłaszcza wówczas, kiedy jej po ludzku potrzebujemy. Częstokroć bowiem okazuje się, że ludzkie sposoby pocieszania są zawodne, a życzliwi ludzie wokół nas, choćby i chcieli, nie potrafią nas pocieszyć. On zawsze wie jak... Czule, delikatnie, łagodnie, serdecznie... Ze spotkania z Nim nie wychodzi się takim samym, jakim się na nie weszło... Jezus zaprasza do nieba. Już tu na ziemi...
Ale tuż obok drzwi z napisem "Niebo" są inne drzwi, które mogą nas wprowadzić w zupełnie inną rzeczywistość. Nie twierdzę, że koniecznie i natychmiast niebu przeciwną, ale z pewnością bardzo niebezpieczną, a z pociechą nie mającą nic wspólnego. Myślę o tym dziś i wspominam, bo wczoraj otrzymałem wiadomość o odejściu ze zgromadzenia pewnej znajomej siostry zakonnej. Nie była mi jakoś szczególnie bliska, ale znałem ją i zawsze w takich chwilach przeżywam jakieś wielkie poczucie straty. Ona wybrała nie te drzwi... I obawiam się, że pocieszenia tam nie znajdzie... Z pewnością jednak potrzebuje naszej modlitwy, bo taki gest jest zawsze oznaką dużego zagubienia. I zamiast ocen, lepiej posłać jej nieco modlitwy... Niech Pan ją pocieszy... Gdziekolwiek ona obecnie jest...
No właściwie mogę powiedzieć, że zakleiłem dziś ostatni karton. Czyli jestem spakowany. Jutro przybywa Pan Grzegorz, żeby ocenić jakich sił roboczych potrzeba do udźwignięcia tego mojego ubóstwa. To jest takie dziwne. Niby nie jestem zbieraczem, bo rzeczywiście bardzo skutecznie pozbywam się wszystkich bibelotów i moje półki są raczej ogołocone z wszelakiego rodzaju pamiątek i pamiąteczek. Ale... Mimo wszystko za każdym razem jestem zszokowany ile tego całego dobytku jest. Zawstydzające to...
A z radości? Wrócił Maciej, mój najlepsiejszy kolega ze studiów. Zastępował duszpastersko współbrata w Szkocji, a wczoraj dotarł do Lublina. Baaaardzo radosne spotkanie... Naopowiadał mi sporo - wielu rzeczy sam doświadczyłem podobnie, pracując w Irlandii. Jedna wspólna obserwacja po powrocie ze "zgniłego Zachodu". Maciej powiada - chodziłem przez miesiąc z "bananem na twarzy", bo ludzie się do mnie uśmiechali tylko i wyłącznie z tego powodu, że jestem. Wystarczyło wrócić do Polski i banan natychmiast zmienia się w podkowę, w reakcji na wszędobylskie ponuractwo i nieuprzejmość. Oj znam to doświadczenie, znam...
Tymczasem Pan dziś pokazuje, gdzie tkwi źródło prawdziwej pociechy. Spotykam się ostatnimi dniami ze Słowem, z którym przez wiele lat w te dni się nie spotykałem. Po prostu zwykle byłem w tym czasie na pieszej pielgrzymce, a tam, siłą rzeczy, nie medytowałem nad Słowem. Dziś za to widzę smutnych uczniów, którzy kilka dni wcześniej słyszą zatrważającą zapowiedź męki swojego Mistrza. To z pewnością nimi wstrząsa i rodzi mnóstwo bolesnych pytań. Jezus zabiera trzech na górę, po to, aby wprowadzić ich w ten świat, w którym tak naprawdę mogą doznać pociechy. On chce, żeby tego świata dotknęli, zobaczyli, usłyszeli. To ma być dodatkowe źródło siły na trudne dni...
Ale zamiast ich to pocieszyć, chyba jeszcze bardziej ich to przeraża. Ze strachu zaczynają wypowiadać słowa bez ładu i składu... Ale On nie dopuszcza, aby to doświadczenie ich oddzieliło od Niego. Podchodzi do nich, dotyka ich, przemawia serdecznie. Wycisza w nich to wszystko, co było porywem niepokoju. Ich ludzkie serca, całkowicie zanurzone w ludzkim sposobie myślenia i wartościowania nie są w stanie jakby otworzyć się na pociechę z nieba. Wydaje im się, że jeśli pocieszenie przyjdzie, to na pewno nie z nadprzyrodzonych wizji. Tymczasem...
No właśnie. Pan wie najlepiej kiedy, z czym i do kogo przyjść. Jedno jest pewne.. Jego żywym zainteresowaniem jest nas pocieszać i On zna "metodę" na każdego z nas. Warto Jego zapytać, a właściwie nawet poprosić o pociechę, zwłaszcza wówczas, kiedy jej po ludzku potrzebujemy. Częstokroć bowiem okazuje się, że ludzkie sposoby pocieszania są zawodne, a życzliwi ludzie wokół nas, choćby i chcieli, nie potrafią nas pocieszyć. On zawsze wie jak... Czule, delikatnie, łagodnie, serdecznie... Ze spotkania z Nim nie wychodzi się takim samym, jakim się na nie weszło... Jezus zaprasza do nieba. Już tu na ziemi...
Ale tuż obok drzwi z napisem "Niebo" są inne drzwi, które mogą nas wprowadzić w zupełnie inną rzeczywistość. Nie twierdzę, że koniecznie i natychmiast niebu przeciwną, ale z pewnością bardzo niebezpieczną, a z pociechą nie mającą nic wspólnego. Myślę o tym dziś i wspominam, bo wczoraj otrzymałem wiadomość o odejściu ze zgromadzenia pewnej znajomej siostry zakonnej. Nie była mi jakoś szczególnie bliska, ale znałem ją i zawsze w takich chwilach przeżywam jakieś wielkie poczucie straty. Ona wybrała nie te drzwi... I obawiam się, że pocieszenia tam nie znajdzie... Z pewnością jednak potrzebuje naszej modlitwy, bo taki gest jest zawsze oznaką dużego zagubienia. I zamiast ocen, lepiej posłać jej nieco modlitwy... Niech Pan ją pocieszy... Gdziekolwiek ona obecnie jest...
Pan wie jak pocieszyć...piękne,wiem, że jest ze mną, wie czego potrzebuję, ufam całym sercem.
OdpowiedzUsuń