Mili Moi...
Dokładnie dziś mija 3000 dni mojego kapłaństwa. Kolejna okazja do wyrażenia wdzięczności Panu Bogu, ale i ludziom, dla których i dzięki którym to moje kapłaństwo nadal się rozwija i jest przeze mnie przeżywane jako najcenniejszy mój skarb. Dlatego dziś sprawowałem Eucharystię za wszystkich modlących się za mnie, a nade wszystko za moje Margaretki, czyli tych wszystkich ludzi, którzy każdego dnia polecają moje kapłaństwo Bogu. Wielka moja wdzięczność dla Was.
W piątek pożegnałem Lublin. Ostatecznie moje rzeczy zostały przetransportowane do Elbląga, gdzie będą oczekiwać aż ktoś wpadnie na pomysł co z nimi zrobić. Tym kimś pewnie będę musiał być ja sam, ale tymczasowo będę pewnie zajęty innymi sprawami, a większość tych rzeczy nie będzie mi z pewnością potrzebna.
Wczoraj połączyliśmy w Elblągu Olę i Mariusza. Pobłogosławiłem ich związek z radością. Piękni ludzie. A Ola wiele lat pełniła posługę pielęgniarki na naszej pieszej pielgrzymce. Wytańczyłem się na weselisku tak, że dziś nie mogę ruszyć ręką, ani nogą, a poruszanie tymi kończynami jest dość istotne, ponieważ dziś w nocy przemieszczam się do Częstochowy, żeby dołączyć do naszej franciszkańskiej grupy, popielgrzymować choćby przez jeden dzień, no i wejść z nimi na Jasną Górę. Potem szybki powrót i zaczynamy serię rekolekcji...
Pomyślałem dziś o pięknie Bożego powiewu, powiewu Jego obecności. Zwłaszcza ostatnie dni, kiedy żar leje się z nieba, pozwalają sobie uświadomić jak ważny jest ożywczy powiew i jak wiele przyjemności może sprawić. Bóg, którego obecność sprawia przyjemność, niesie ulgę, łagodzi żar trudności, staje się czymś orzeźwiającym. Z jakim wielkim smutkiem słuchałem dziś ogłoszeń duszpasterskich, w których, jak co roku, była mowa o tym, że wkrótce uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej i mamy OBOWIĄZEK uczestniczyć we Mszy Świętej. Ja wiem, że to terminologia, pewien zwrot. Ale wiem również, że wielu chrześcijan właśnie to przekonuje - kategoryzowanie wiary za pomocą obowiązków. To chyba jakaś największa pomyłka, jaka może się nam przydarzyć...
Kiedy czytam o świętym Maksymilianie, który sugerował święte zawody w kochaniu Boga, dążeniu do Niego, gorliwości w wierze, polegające na tym, że każdy z nas będzie się starał bardziej, a pozostali zmotywowani jego przykładem, będą się starali być jeszcze lepsi... I tak dalej, w nieskończoność... Myślę sobie, że tymczasem wielu chrześcijan nie wychodzi poza to, co konieczne. Może właśnie dlatego, że Bóg kojarzy im się z wichrem, ogniem, czy burzą rozwalającą skały, gdy tymczasem On jest delikatnym powiewem. Doświadczenie tego powiewu wydaje się być rzeczą kluczową.
I pod tym kątem próbuję dziś zobaczyć moje kapłaństwo, jego 3000 dni... Ilu ludzi dzięki tej mojej kapłańskiej posłudze doświadczyło tego tchnienia, Bożego tchnienia? I niezależnie od tego, czy wyliczenia byłyby zadowalające, z całą pewnością jest jeszcze znacznie więcej osób, które nigdy tego ożywczego powiewu nie doświadczyło. Z tą myślą otwieram dziś kolejne 3000 dni... Z tą właśnie myślą...
Dokładnie dziś mija 3000 dni mojego kapłaństwa. Kolejna okazja do wyrażenia wdzięczności Panu Bogu, ale i ludziom, dla których i dzięki którym to moje kapłaństwo nadal się rozwija i jest przeze mnie przeżywane jako najcenniejszy mój skarb. Dlatego dziś sprawowałem Eucharystię za wszystkich modlących się za mnie, a nade wszystko za moje Margaretki, czyli tych wszystkich ludzi, którzy każdego dnia polecają moje kapłaństwo Bogu. Wielka moja wdzięczność dla Was.
W piątek pożegnałem Lublin. Ostatecznie moje rzeczy zostały przetransportowane do Elbląga, gdzie będą oczekiwać aż ktoś wpadnie na pomysł co z nimi zrobić. Tym kimś pewnie będę musiał być ja sam, ale tymczasowo będę pewnie zajęty innymi sprawami, a większość tych rzeczy nie będzie mi z pewnością potrzebna.
Wczoraj połączyliśmy w Elblągu Olę i Mariusza. Pobłogosławiłem ich związek z radością. Piękni ludzie. A Ola wiele lat pełniła posługę pielęgniarki na naszej pieszej pielgrzymce. Wytańczyłem się na weselisku tak, że dziś nie mogę ruszyć ręką, ani nogą, a poruszanie tymi kończynami jest dość istotne, ponieważ dziś w nocy przemieszczam się do Częstochowy, żeby dołączyć do naszej franciszkańskiej grupy, popielgrzymować choćby przez jeden dzień, no i wejść z nimi na Jasną Górę. Potem szybki powrót i zaczynamy serię rekolekcji...
Pomyślałem dziś o pięknie Bożego powiewu, powiewu Jego obecności. Zwłaszcza ostatnie dni, kiedy żar leje się z nieba, pozwalają sobie uświadomić jak ważny jest ożywczy powiew i jak wiele przyjemności może sprawić. Bóg, którego obecność sprawia przyjemność, niesie ulgę, łagodzi żar trudności, staje się czymś orzeźwiającym. Z jakim wielkim smutkiem słuchałem dziś ogłoszeń duszpasterskich, w których, jak co roku, była mowa o tym, że wkrótce uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej i mamy OBOWIĄZEK uczestniczyć we Mszy Świętej. Ja wiem, że to terminologia, pewien zwrot. Ale wiem również, że wielu chrześcijan właśnie to przekonuje - kategoryzowanie wiary za pomocą obowiązków. To chyba jakaś największa pomyłka, jaka może się nam przydarzyć...
Kiedy czytam o świętym Maksymilianie, który sugerował święte zawody w kochaniu Boga, dążeniu do Niego, gorliwości w wierze, polegające na tym, że każdy z nas będzie się starał bardziej, a pozostali zmotywowani jego przykładem, będą się starali być jeszcze lepsi... I tak dalej, w nieskończoność... Myślę sobie, że tymczasem wielu chrześcijan nie wychodzi poza to, co konieczne. Może właśnie dlatego, że Bóg kojarzy im się z wichrem, ogniem, czy burzą rozwalającą skały, gdy tymczasem On jest delikatnym powiewem. Doświadczenie tego powiewu wydaje się być rzeczą kluczową.
I pod tym kątem próbuję dziś zobaczyć moje kapłaństwo, jego 3000 dni... Ilu ludzi dzięki tej mojej kapłańskiej posłudze doświadczyło tego tchnienia, Bożego tchnienia? I niezależnie od tego, czy wyliczenia byłyby zadowalające, z całą pewnością jest jeszcze znacznie więcej osób, które nigdy tego ożywczego powiewu nie doświadczyło. Z tą myślą otwieram dziś kolejne 3000 dni... Z tą właśnie myślą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz