Photo by Priscilla Du Preez on Unsplash
(Łk 14,1.7-14)
Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć
posiłek, oni Go śledzili. I opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył,
jak sobie wybierali pierwsze miejsca. Tak mówił do nich: ”Jeśli cię kto zaprosi
na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie
nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i
powie ci: "Ustąp temu miejsca"; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie
miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy
przyjdzie gospodarz i powie ci: "Przyjacielu, przesiądź się wyżej"; i
spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się
wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”. Do tego zaś,
który Go zaprosił, rzekł: ”Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj
swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i
oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie,
zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy,
ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy
zmartwychwstaniu sprawiedliwych”.
Mili Moi…
Za chwilę wyruszam…
Najpierw nagrania w Niepokalanowie, a potem rekolekcje w Krakowie… Komputera
nie zabieram, więc nie wiem kiedy tu zajrzę… Pewnie po powrocie. Proszę tylko o
jedno „Zdrowaś…” za mnie, żebym naprawdę przyjął Słowo w tym świętym czasie…
Dopóki
„nasz Bóg” jest daleki, niedostępny, milczący, albo wręcz przeciwnie – głośny i
przerażający, dopóty człowiek czuje się dość bezpiecznie. Paradoks? Możliwe… Chodzi
o to, że z takim Bogiem żyje się na dystans – zawsze można powiedzieć, że
czegoś się nie dosłyszało, że coś było zbyt trudne, albo wręcz – że Bóg jest
zbyt odległy, za święty, żeby mógł zrozumieć człowieka… Można żyć trochę po
swojemu.
To
się chyba przydarzyło Izraelitom. Nie mieli wątpliwości, że Bóg istnieje,
wyraźnie widzieli Jego działanie, czcili i oddawali Mu należny kult, ale było
im bardzo trudno wchodzić w osobową relację z Nim. On był gdzieś tam, daleko, w
niebiesiech.
Potężne
zjawiska, o których wspomina autor Listu do Hebrajczyków – te grzmiące trąby,
burze, trzęsące się góry, napawały bardziej lękiem, niż pragnieniem obcowania z
Bogiem. Szukano pośredników i lud zadowalał się ich rozmowami z Bogiem. Sam
robił, co było konieczne i wymagane.
I
nagle pojawia się Jezus, który umieszcza siebie po prawicy Ojca, dowodzi
swojego bóstwa i kruszy ten obraz Boga, który mają Izraelici. Nie tylko bowiem
nie posługuje się w swoich kontaktach z ludźmi grzmiącymi górami, czy
błyskawicami, co już stawia pod znakiem zapytania Jego bóstwo u ludzi, którzy
do takiego Boga są przyzwyczajeni, ale nadto – i to jest może najgorsze – staje
się słyszalny poprzez prostotę obcowania z ludźmi.
Nikt
już nie może powiedzieć – nie słyszałem, nie wiedziałem, bałem się dopytać,
myślałem, że jest inaczej. Jezus, Syn Boży jest bardzo precyzyjny w swoich
oczekiwaniach, jest bliski, dotykalny, taki zwyczajny.
Ale
co najgorsze – słuchając Go, czujemy, że w Jego słowie jest miłość, taka
ostateczna, za którą tęsknimy, której pragniemy, a o której sądziliśmy, że nie
ma jej na świecie – tak nas uformowano. Tymczasem Jezus mówi – jest, jest taka
miłość i to ja nią jestem…
Dlaczego
to najgorsze? Bo to kwestionuje nasze postrzeganie świata, wprowadza nas w nową
rzeczywistość, nie pozwala dawać łatwych odpowiedzi, a przede wszystkim
wyprowadza nas z logiki tego świata.
Najlepszy
przykład mamy dziś. Pokora? No Panie Jezu – chyba żartujesz. Przecież pokora
nie jest cechą dzisiaj pożądaną. Przecież gdybym zaczął ją stosować w życiu, to
natychmiast zaczynam tracić, staję na przegranej pozycji. Przecież natychmiast
pojawi się ktoś, kto będzie mnie chciał wykorzystać, zniszczyć…
Przecież
ja nie mogę sam – no gdyby wszyscy byli pokorni, to ja też mógłbym być pokorny,
ale jeden pokorny wśród pyszałków dbających o swoje interesy – no sam Panie
Jezu rozumiesz – to się nie da…
I
w tym wszystkim jesteśmy boleśnie logiczni. Mamy rację. Taki jest świat i nasza
pokora staje się okazją do tego, żeby ktoś jej nadużył. Ale, jak zawsze w
takich sytuacjach, pojawia się pytanie – co jest dla nas naprawdę ważne, gdzie
szukamy swojego szczęścia?
Bo
przecież fakt, że jesteśmy dziś w kościele oznacza, że Bóg ma z tym pytaniem
coś wspólnego, że bierzemy Go pod uwagę. Czy jednak wystarczająco poważnie?
Co
to znaczy – Panie Jezu, nie da się? Jeżeli wierzymy, że Jezus jest Bogiem, a On
mówi, że się da, to się z pewnością da. Zresztą zawsze On sam jest dla nas
najlepszym przykładem. Patrzymy na Jego misję wśród ludzi, która nie jest
obarczona tymi zwykłymi ludzkimi przywarami – zagarnianiem dla siebie, dążeniem
do celów po trupach, pyszałkowatym oczekiwaniem od innych, aby Mu służyli.
Patrzymy
na Jego mękę i śmierć, która dokonuje się na wzór baranka, prowadzonego na
rzeź, który nawet nie pisnął. Na żadnym etapie procesu Jezus nie zrezygnował ze
swojej godności, nie zaprzeczył jej, nie zaparł się swojej tożsamości –
pozostał tym samym Jezusem. Bo na tym właśnie polega pokora – na uznaniu prawdy
o sobie i na jej konsekwentnym bronieniu – ale nie kosztem innych – co najwyżej
swoim własnym kosztem.
No
dobrze, ale przecież Pan Jezus przyszedł na ten świat na chwilę, wiedział, że
wróci do domu Ojca, nie miał żony, dzieci, rodziny – mógł sobie na pokorę
pozwolić. A z nami jest inaczej?
Przychodzimy
na ten świat na chwilę, koncentrujemy się na zadaniach do wykonania, które
najczęściej sami sobie stawiamy, wcale nie pytając Boga o zdanie, zawieramy
małżeństwa, często z wielkiej miłości, ale przecież nie ma czasu pracować nad
ich rozwojem, więc po 20 latach, właściwie nie wiadomo co nas łączy, spalamy
się dla dzieci, która za 20 lat powiedzą, że wszystko fajnie, są wdzięczne, ale
tak naprawdę chciałyby od nas zupełnie czego innego…
I
siada człek w wieku 70 lat i mówi – gdybym mógł przeżyć jeszcze raz moje życie,
to zrobiłbym to inaczej, wiele rzeczy bym zmienił. Ale nie możesz… Żyjemy tylko
raz.
Dlaczego
więc, na Boga, nie zmienić czegoś dziś – czy ma się lat 30 czy 70? Dlaczego Mu
nie uwierzyć, nie wyjść z tego skoncentrowania na sobie, na swoich sprawach, na
zdobywaniu, na rozpychaniu się łokciami przez życie? Dlaczego nie uwierzyć Mu,
że w wieczności osiągniemy wszystko za czym tęsknimy i co tak nieudolnie często
próbujemy swoimi siłami realizować na ziemi?
Dlaczego
nie dać Mu się porwać, nie dać się zafascynować Jego miłością, nie wyjść z
logiki tego świata? Dlaczego nie zrobić chociaż raz czegoś inaczej? Co mamy do
stracenia? W czym ta logika świata jest lepsza, niż logika Jezusa?
On
jest taki przejrzysty dziś – mówi – będziesz szczęśliwy, kiedy wyjdziesz z
myślenia coś za coś. Wówczas staniesz się naprawdę wolny – kiedy staniesz wobec
tych, którzy naprawdę nie mogą ci nic dać, kiedy dasz ze szczerego serca,
wiedząc doskonale, że nie będzie odpłaty. Bóg mówi, że to jest prawdziwe
szczęście. Pokornie – wiedząc, że nic do ciebie nie należy, wszystko jest
darem…
Musielibyśmy
się go nauczyć – bo przecież do tej pory mieliśmy zupełnie inną wizję
szczęścia. Ale kiedy człowiek je już pojmie, staje się gotów na prawdziwe
szaleństwa. Zobaczcie, za tydzień będzie 2 rocznica kanonizacja Matki Teresy z
Kalkuty.
Pamiętacie
pewnie, że jej śmierć zbiegła się ze śmiercią księżnej Diany, wstrząsająca
śmierć młodej, ślicznej kobiety, niesamowicie jednak pogubionej w życiu, które
przecież powinno być życiem szczęśliwym. I w tym samym czasie umiera
staruszeczka, która nie miała absolutnie nic, chodziła odziana w byle co, i
wszystko oddała biednym – najpokorniejsza z pokornych, przed którą schylały się
koronowane głowy, bo nie były w stanie sprostać sile pokory i miłości, która
biła od Matki Teresy. Jej postawa wzbudzała i do dziś wzbudza szacunek.
Udowodniła,
że pokora jest życiodajna – jestem przekonany, że tysiące biedaków, którym
towarzyszyła w przejściu do wieczności, których umieranie uczyniła godnym, w
których widziała Chrystusa, wniosło ją na ramionach do Królestwa Bożego.
Stało
się tak, bo uwierzyła miłości. Stało się tak, bo wyszła z logiki świata. Stało
się tak, bo dała się zafascynować Jezusowi. Stało się tak, bo nie ulękła się
pytania – jak to będzie, ja jedna pokorna wśród pychy tego świata?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz