zdj:flickr/Jeff Pioquinto, SJ/Lic CC
(Mk 8,14-21)
Uczniowie
Jezusa zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden mieli z sobą w łodzi. Wtedy im
przykazał: Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. Oni
zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba. Jezus zauważył to i
rzekł im: Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie
i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie
uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków,
kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy? Odpowiedzieli Mu: Dwanaście. A
kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów
pełnych ułomków? Odpowiedzieli: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie?
Mili Moi...
No to Kanadę mamy zaliczoną... Co zobaczyłem? Wszystko, co za szybą samochodu w drodze z lotniska i na lotnisko. Intensywne prace rekolekcyjne sprawiły, że nawet na wyjście na zewnątrz czasu nie było. Ale za to było naprawdę sympatycznie. Nie mówiąc już o jedzeniu, które było w oblackim domu rekolekcyjnym znakomite. Podróż? No do Toronto opóźnienie dwie godziny, po wylądowaniu 40 minut na płycie lotniska, bo na zewnątrz temperatura -26 stopni (ale odczuwalna prawie - 40), więc naziemna obsługa robiła co chwilę przerwy w pracy, nie było też wolnego rękawa, żeby nas wysadzić. Więc na miejsce dotarliśmy o 1 w nocy. Z powrotem na szczęście już było znacznie lepiej...
Rekolekcje bardzo udane. Siostry słuchające. Atmosfera znakomita. Dużo dobrych rozmów. Po raz kolejny przekonuję się, że gdyby ktoś, kiedyś zlecił mi taki obowiązek jako główne zajęcie, to z pewnością mógłbym to robić... Czuję się w takich okolicznościach jak ryba w wodzie. Głoszenie Słowa to moje życie...
A jutro już Środa Popielcowa. Misjonarz z Ekwadoru, o. Michał, już w naszym domu, a to oznacza, że jutro zaczynamy rekolekcje parafialne. Mam szczerą nadzieję, że będzie to dobry czas dla nas wszystkich.
Trochę to żenujące, nie sądzicie? No te obawy Apostołów, którzy zabrali ze sobą zaledwie jeden bochen chleba. Ten Jezus, o którym czytamy kilka wersetów wcześniej, że nakarmił tysiące, nie mając wiele więcej, jest z nimi w łodzi, a oni sie martwią. Co to oznacza? Ano, że Go wciąż nie znają, że wciąż nie wiedzą, że, jak On sam powie, mają ociężałe umysły. A przecież On chce na nich liczyć, przecież mają być Jego przedstawicielami, świadkami, głosicielami. Ich wiara ma być wzorcowa. A oni nic nie rozumieją...
Czytam sobie książkę Francisa Chana, którą zamówiłem niedawno. To ten protestancki pastor, którego filmik zamieszczałem tu ostatnio. On, jak każdy protestant, mówi obrazami. I dziś wyczytałem taki oto... Wyobraź sobie, że grasz w filmie - epizod o długości dwóch sekund. Właściwie widać na ekranie tylko tył twojej głowy. Ty się może tym ekscytujesz. Może jeszcze twoja mama, tata, żona... Ale nikt inny. Dla nikogo innego nie ma to żadnego znaczenia. A zatem wynajmowanie sali kinowej i spraszanie gości, żeby zobaczyli film, w którym grasz byłoby czymś zupełnie absurdalnym. Bo to nie jest film o tobie...
Francis dowodzi, że wielu ludzi żyje tak, jakby ten absolutnie krótki epizod filmowy, którym jest nasze życie (zarówno w porównaniu do wieczności, jak i do czasu istnienia ziemi) był tak zajmujący, że wszyscy winni się nim fascynować. Tymczasem film pod tytułem "Moje życie" wcale nie jest o mnie. Ten film jest o moim Bogu. Ja gram tam naprawdę tylko epizodyczną rolę. Widać mnie przez chwilę i nikt na mnie nie zwraca uwagi. Poza Nim rzecz jasna...
Gdybyśmy więc tylko potrafili uczynić z Boga centrum swojego życia, gdybyśmy uwierzyli, że ten film jest o Nim, to wiele trosk i problemów z pewnością by zniknęło. Ponieważ nasze życie zaczęłoby się kręcić wokół Niego, a nie wokół nas samych. A juz z cała pewnością do rangi problemu nie urastałby fakt, że mamy tylko jeden bochenek chleba ze sobą w łodzi. Bo poza tym chlebem, mamy przecież Jezusa... A to o Nim jest ten film... Nie zapomnijcie o tym w rozpoczynającym się właśnie Wielkim Poście...
Mili Moi...
No to Kanadę mamy zaliczoną... Co zobaczyłem? Wszystko, co za szybą samochodu w drodze z lotniska i na lotnisko. Intensywne prace rekolekcyjne sprawiły, że nawet na wyjście na zewnątrz czasu nie było. Ale za to było naprawdę sympatycznie. Nie mówiąc już o jedzeniu, które było w oblackim domu rekolekcyjnym znakomite. Podróż? No do Toronto opóźnienie dwie godziny, po wylądowaniu 40 minut na płycie lotniska, bo na zewnątrz temperatura -26 stopni (ale odczuwalna prawie - 40), więc naziemna obsługa robiła co chwilę przerwy w pracy, nie było też wolnego rękawa, żeby nas wysadzić. Więc na miejsce dotarliśmy o 1 w nocy. Z powrotem na szczęście już było znacznie lepiej...
Rekolekcje bardzo udane. Siostry słuchające. Atmosfera znakomita. Dużo dobrych rozmów. Po raz kolejny przekonuję się, że gdyby ktoś, kiedyś zlecił mi taki obowiązek jako główne zajęcie, to z pewnością mógłbym to robić... Czuję się w takich okolicznościach jak ryba w wodzie. Głoszenie Słowa to moje życie...
A jutro już Środa Popielcowa. Misjonarz z Ekwadoru, o. Michał, już w naszym domu, a to oznacza, że jutro zaczynamy rekolekcje parafialne. Mam szczerą nadzieję, że będzie to dobry czas dla nas wszystkich.
Trochę to żenujące, nie sądzicie? No te obawy Apostołów, którzy zabrali ze sobą zaledwie jeden bochen chleba. Ten Jezus, o którym czytamy kilka wersetów wcześniej, że nakarmił tysiące, nie mając wiele więcej, jest z nimi w łodzi, a oni sie martwią. Co to oznacza? Ano, że Go wciąż nie znają, że wciąż nie wiedzą, że, jak On sam powie, mają ociężałe umysły. A przecież On chce na nich liczyć, przecież mają być Jego przedstawicielami, świadkami, głosicielami. Ich wiara ma być wzorcowa. A oni nic nie rozumieją...
Czytam sobie książkę Francisa Chana, którą zamówiłem niedawno. To ten protestancki pastor, którego filmik zamieszczałem tu ostatnio. On, jak każdy protestant, mówi obrazami. I dziś wyczytałem taki oto... Wyobraź sobie, że grasz w filmie - epizod o długości dwóch sekund. Właściwie widać na ekranie tylko tył twojej głowy. Ty się może tym ekscytujesz. Może jeszcze twoja mama, tata, żona... Ale nikt inny. Dla nikogo innego nie ma to żadnego znaczenia. A zatem wynajmowanie sali kinowej i spraszanie gości, żeby zobaczyli film, w którym grasz byłoby czymś zupełnie absurdalnym. Bo to nie jest film o tobie...
Francis dowodzi, że wielu ludzi żyje tak, jakby ten absolutnie krótki epizod filmowy, którym jest nasze życie (zarówno w porównaniu do wieczności, jak i do czasu istnienia ziemi) był tak zajmujący, że wszyscy winni się nim fascynować. Tymczasem film pod tytułem "Moje życie" wcale nie jest o mnie. Ten film jest o moim Bogu. Ja gram tam naprawdę tylko epizodyczną rolę. Widać mnie przez chwilę i nikt na mnie nie zwraca uwagi. Poza Nim rzecz jasna...
Gdybyśmy więc tylko potrafili uczynić z Boga centrum swojego życia, gdybyśmy uwierzyli, że ten film jest o Nim, to wiele trosk i problemów z pewnością by zniknęło. Ponieważ nasze życie zaczęłoby się kręcić wokół Niego, a nie wokół nas samych. A juz z cała pewnością do rangi problemu nie urastałby fakt, że mamy tylko jeden bochenek chleba ze sobą w łodzi. Bo poza tym chlebem, mamy przecież Jezusa... A to o Nim jest ten film... Nie zapomnijcie o tym w rozpoczynającym się właśnie Wielkim Poście...
To bardzo ciekawe o czym Ojciec dzisiaj napisał.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten wpis. Z tak ujętej perspektywy rzeczywiście wszystko wygląda inaczej... ładne porównanie.. rzekłbym: obrazowe ;)
OdpowiedzUsuń