fot.flickr/Leonard John Mathews/Lic. CC
Mili Moi...
W 2708 dniu mojego kapłaństwa zrobiłem to :) Dwa dni mi to zajęło, ale... napisałem artykuł o objętości 16 stron. Tytuł jest fascynujący - "Personalista na ambonie, czyli o rekolekcjach o. Apoloniusza Żynela dla młodzieży akademickiej Poznania w sześćdziesiąt lat od ich wygłoszenia". Najweselsze, że tuż po wysłaniu go do publikacji dowiedziałem się, że nikt go pewnie nie przeczyta, bo zlikwidowano własnie periodyk, którego redaktor ów artykuł u mnie zamówił :) Czy można sobie wyobrazić bardziej zabawną sytuację? Kuriozum jakieś... Ale najważniejsze, że ja wywiązałem się z zobowiązania, które wisiało nade mną od kilku dobrych miesięcy. Nie ukrywam, że zabrać się do tego było ogromnie ciężko, tym bardziej, że właściwie od czasów seminarium niczego podobnego nie pisałem. Mocno więc wyszedłem już z wprawy... W każdym razie dziś czuję się dużo bardziej "wolny" a jednocześnie gotowy do podjęcia następnych zadań, które na mnie czekają...
Dziś wspominamy Jana Pawła II, a Ewangelia mówi o gotowości do wypełnienia zadania, które należy do sługi. Wspominałem tego wielkiego człowieka, który sromnie stanął na balkonie odziany w biała sutannę, podejmując zadanie przed którym wielu się wzdryga... Podjął, bo tego chciał od niego Bóg... W konsekwencji przez wiele lat dźwigał ciężkie brzemię odpowiedzialności... Czy się nie bał? Czy nie odczuwał swojej małości wobec czekających go zadań? Jestem przekonany, że towarzyszyły mu wszystkie ludzkie uczucia pojawiające się wówczas, gdy człowiek wie, że zadanie, do którego jest zapraszany, przerasta jego ludzkie siły...
Nie sposób nie pomyśleć o sobie. Ileż to już razy Bóg wezwał mnie do rzeczy mnie przerastających (w mojej mikroskali rzecz jasna). Niektóre podjąłem, wobec niektórych stchórzyłem, ale są i takie, które nadal znajdują się przede mną. Widzę je wyraźnie i słyszę Boże zaproszenie. Boję się, bo po ludzku mam wrażenie, że jestem za mały, że wciąż czegoś mi brakuje, że nie podołam. A Pan zadaje mi wciąż jedno pytanie - Michał, czy ty jesteś wierzący? Bo jeśli jesteś wierzący, to przecież zdajesz sobie sprawę, że wszystko, co jest w tobie mogę pomnożyć jedną moją myślą. Bo jeśli jesteś wierzący, to wiesz, że żadna twoja nieumiejętność nie jest przeszkodą dla mnie. Bo jeśli wierzysz, to wiesz przecież, że pójdziemy wszędzie razem... Może więc warto odłożyć lęk i zaufać. Może warto zrezygnować z czarnowidztwa i odpowiedzieć. Przecież już mi o tym wszystkim opowiedziałeś. Przecież widzisz, że mnie te twoje zastrzeżenia nie przerażają. Przecież słyszysz - niech będą przepasane wasze biodra i zapalone pochodnie...
Wiem, że tak powinna wyglądać moja codzienność. Wiem, że każda decyzja, która przede mną, mała, czy wielka, winna być według tego ewangelicznego klucza podejmowana - jeśli mój Pan tego chce, to ja chcę tego samego... I rzeczywiście pragnę, aby tak wyglądała... Ale czy wygląda? Dziś przypomniałem sobie siebie samego z czasów seminaryjnych. Wówczas miałem poczucie, że mogę iść z Jezusem na krańce świata. Prawie zresztą się wybraliśmy - była taka myśl, żebym skończył seminarium w Kenii i tam od razu podjął pracę. Myśl, która z czasem została zarzucona przez przełożonych, mimo mojej gotowości. Widać to jeszcze nie był czas. Pamiętam, że w seminaryjnych czasach ówczesny generał naszego zakonu szukał chętnych do wyjazdu do Wietnamu i Korei... Dużo o tym myślałem... A dziś? Kapcie i fotel? Nie, z pewnością nie... Ale ta gotowość do szaleństw z Bogiem i dla Boga jakaś nieco mniejsza... Niech będą przepasane wasze biodra i zapalone pochodnie... Michał, czy ty jesteś człowiekiem wierzącym? Tak na co dzień?
W 2708 dniu mojego kapłaństwa zrobiłem to :) Dwa dni mi to zajęło, ale... napisałem artykuł o objętości 16 stron. Tytuł jest fascynujący - "Personalista na ambonie, czyli o rekolekcjach o. Apoloniusza Żynela dla młodzieży akademickiej Poznania w sześćdziesiąt lat od ich wygłoszenia". Najweselsze, że tuż po wysłaniu go do publikacji dowiedziałem się, że nikt go pewnie nie przeczyta, bo zlikwidowano własnie periodyk, którego redaktor ów artykuł u mnie zamówił :) Czy można sobie wyobrazić bardziej zabawną sytuację? Kuriozum jakieś... Ale najważniejsze, że ja wywiązałem się z zobowiązania, które wisiało nade mną od kilku dobrych miesięcy. Nie ukrywam, że zabrać się do tego było ogromnie ciężko, tym bardziej, że właściwie od czasów seminarium niczego podobnego nie pisałem. Mocno więc wyszedłem już z wprawy... W każdym razie dziś czuję się dużo bardziej "wolny" a jednocześnie gotowy do podjęcia następnych zadań, które na mnie czekają...
Dziś wspominamy Jana Pawła II, a Ewangelia mówi o gotowości do wypełnienia zadania, które należy do sługi. Wspominałem tego wielkiego człowieka, który sromnie stanął na balkonie odziany w biała sutannę, podejmując zadanie przed którym wielu się wzdryga... Podjął, bo tego chciał od niego Bóg... W konsekwencji przez wiele lat dźwigał ciężkie brzemię odpowiedzialności... Czy się nie bał? Czy nie odczuwał swojej małości wobec czekających go zadań? Jestem przekonany, że towarzyszyły mu wszystkie ludzkie uczucia pojawiające się wówczas, gdy człowiek wie, że zadanie, do którego jest zapraszany, przerasta jego ludzkie siły...
Nie sposób nie pomyśleć o sobie. Ileż to już razy Bóg wezwał mnie do rzeczy mnie przerastających (w mojej mikroskali rzecz jasna). Niektóre podjąłem, wobec niektórych stchórzyłem, ale są i takie, które nadal znajdują się przede mną. Widzę je wyraźnie i słyszę Boże zaproszenie. Boję się, bo po ludzku mam wrażenie, że jestem za mały, że wciąż czegoś mi brakuje, że nie podołam. A Pan zadaje mi wciąż jedno pytanie - Michał, czy ty jesteś wierzący? Bo jeśli jesteś wierzący, to przecież zdajesz sobie sprawę, że wszystko, co jest w tobie mogę pomnożyć jedną moją myślą. Bo jeśli jesteś wierzący, to wiesz, że żadna twoja nieumiejętność nie jest przeszkodą dla mnie. Bo jeśli wierzysz, to wiesz przecież, że pójdziemy wszędzie razem... Może więc warto odłożyć lęk i zaufać. Może warto zrezygnować z czarnowidztwa i odpowiedzieć. Przecież już mi o tym wszystkim opowiedziałeś. Przecież widzisz, że mnie te twoje zastrzeżenia nie przerażają. Przecież słyszysz - niech będą przepasane wasze biodra i zapalone pochodnie...
Wiem, że tak powinna wyglądać moja codzienność. Wiem, że każda decyzja, która przede mną, mała, czy wielka, winna być według tego ewangelicznego klucza podejmowana - jeśli mój Pan tego chce, to ja chcę tego samego... I rzeczywiście pragnę, aby tak wyglądała... Ale czy wygląda? Dziś przypomniałem sobie siebie samego z czasów seminaryjnych. Wówczas miałem poczucie, że mogę iść z Jezusem na krańce świata. Prawie zresztą się wybraliśmy - była taka myśl, żebym skończył seminarium w Kenii i tam od razu podjął pracę. Myśl, która z czasem została zarzucona przez przełożonych, mimo mojej gotowości. Widać to jeszcze nie był czas. Pamiętam, że w seminaryjnych czasach ówczesny generał naszego zakonu szukał chętnych do wyjazdu do Wietnamu i Korei... Dużo o tym myślałem... A dziś? Kapcie i fotel? Nie, z pewnością nie... Ale ta gotowość do szaleństw z Bogiem i dla Boga jakaś nieco mniejsza... Niech będą przepasane wasze biodra i zapalone pochodnie... Michał, czy ty jesteś człowiekiem wierzącym? Tak na co dzień?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz