(Łk 5, 27-32)
Jezus zobaczył celnika, imieniem Lewi, siedzącego na komorze celnej. Rzekł do
niego: "Pójdź za Mną!" On zostawił wszystko, wstał i z Nim poszedł.
Potem Lewi wydał dla Niego wielkie przyjęcie u siebie w domu; a był spory tłum
celników oraz innych ludzi, którzy zasiadali z nimi do stołu. Na to szemrali
faryzeusze i uczeni ich w Piśmie, mówiąc do Jego uczniów: "Dlaczego jecie
i pijecie z celnikami i grzesznikami?" Lecz Jezus im odpowiedział:
"Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie
przyszedłem powołać do nawrócenia się sprawiedliwych, lecz grzeszników".
Mili Moi…
Rekolekcje u werbistów w
Bytomiu trwają… Bardzo ciekawe doświadczenie… Cała parafia liczy niecałe… 200
osób. Wczoraj więc na porannej Mszy rekolekcyjnej, było… siedmioro słuchaczy.
Wieczorem audytorium wypełniła zawrotna liczba czterdziestu uczestników
liturgii. Można więc chyba powiedzieć, że rekolekcje są kameralne. Ale to
paradoksalnie większe wyzwanie, bo trzeba włożyć pewien wysiłek, żeby tak samo
zaangażować się dla mniejszej grupy, jak dla znaczącego grona słuchaczy. Ale to
też swoisty sprawdzian gorliwości dla mnie… I choć pojawiają się głosy – eee,
rano nie musi się ojciec aż tak starać… to myślę sobie – właściwie dlaczego?
Czy fakt, że kilka osób wybrało właśnie tę godzinę, pozwala mi potraktować ich
inaczej? Z mniejszym zaangażowaniem z mojej strony? Czy oni nie zasługują? Sam
sobie muszę wciąż powtarzać – czy jeden słuchacz, czy dziesięć tysięcy
słuchaczy – moje głoszenie winno wyglądać zawsze tak samo, łączyć się z takim
samym zaangażowaniem.
A między naukami odpoczywam…
Aż mi trochę wstyd. Bo goszczony jestem przez Macieja, mojego przyjaciela. Dba
więc o mnie nawet bardziej niż trzeba. A taki stan rzeczy zawsze nieco zniechęca
do zajmowania się tym, co powinienem robić. Dalsze rozważania internetowych rekolekcji,
kolejne audycje, które mamy nagrywać już we wtorek… A wszystko leży… Ale dziś obiecałem
sobie coś poczynić i tak stać się musi.
A Pan dziś zapewnia o woli
powoływania grzeszników, a nie sprawiedliwych. Może dlatego, że grzesznicy już
wiedzą, że nimi są, a sprawiedliwym ciągle tej wiedzy brakuje… Uderzył mnie
dziś komentarz o. Jacka Salija, dominikanina, który pozwolę sobie zacytować: Spróbujmy
zauważyć, że to fałszywe poczucie własnej sprawiedliwości, kiedy człowiek jest
obciążony naprawdę ciężkimi grzechami, jest zjawiskiem praktycznie powszechnym.
Wyciągnęła dziewczyna męża drugiej kobiecie i czuje się niewinna. Bo przecież
tamta była złą żoną, a poza tym ona naprawdę tego człowieka pokochała, a miłość
to chyba nic złego. Ktoś inny wyrzucił z pracy kobietę w ciąży i uważa, że
wszystko jest w porządku, bo on przecież prowadzi działalność gospodarczą, a
nie charytatywną. Jeszcze ktoś inny zaniedbuje wychowanie moralne i religijne
swoich dzieci — nie zauważa, że jego dzieci zaczynają sięgać po narkotyki, że
dały się wciągnąć w zainteresowania pornograficzne, że przestały chodzić do
kościoła — i jednocześnie człowiek ten ma poczucie, że jest dobrym ojcem czy
matką, no bo przecież ciężko pracuje na to, żeby dzieci miały co jeść i w co
się ubrać. Tak, świat jest pełen ludzi sprawiedliwych, tylko nie wiadomo, skąd
się bierze tyle zła na naszej ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz