Photo by Michael Bourgault on Unsplash
Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł:
„O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to
zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele
otoczą cię wałem, obiegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje
dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie
rozpoznało czasu twojego nawiedzenia”. (Łk 19,41-44)
Mili Moi…
Spędzam czas pośród braci
w Niepokalanowie. Jest ich rzeczywiście znacznie więcej niż podczas pierwszej
tury rekolekcji, więc nie cichnie gwar radosnych rozmów i śmiechów. To chyba
mocno franciszkańska cecha. Tym bardziej wśród nas obecna, że dla wielu z nich
to okazja do spotkania się, częstokroć po latach.
Ale nie ukrywam, że czekam
już z utęsknieniem na powrót do domu. Może to wyjątkowo ponura aura, która panuje
za oknem, a może po prostu zmęczenie, sprawiają, że nabieram wielkiej ochoty na
kubek dobrej kawy, zawinięcie się w koc na moim foteliku i czas na lekturę. A
nie ukrywam, że dorwałem kolejna dobrą książkę – „Droga do wyzwolenia –
scjentologia, Hollywood i pułapki wiary”.
I choć kolejny tydzień
wcale się „luźno i swobodnie” nie zapowiada, to jednak ufam, że choć odrobinę
czasu dla siebie zyskam.
Wczoraj przeżyliśmy w
Niepokalanowie pogrzeb kolejnego naszego współbrata, o. Kajetana, który, jak to
się tu powszechnie mówi – odszedł do niebieskiego Niepokalanowa. Kiedy zaglądam
na nasz klasztorny cmentarz, to patrząc na groby, które pojawiły się od czasu
mojego wstąpienia do zakonu, widzę, że jest ich grubo ponad sto. I to tylko w
tym miejscu. Całkowita liczba niepokalanowskich nagrobków pewnie niemal dobiega czterystu. To trochę smuci,
a trochę motywuje… My jeszcze po tej stronie… Tyle do zrobienia. Mam swojego
ulubionego brata, którego nawiedzam – br. Pachomiusz. W zakonie był tylko 18
miesięcy, zmarł na gruźlicę jako postulant w 1949 roku. Lubię się u niego modlić
i ufam, że ta jego pierwotna gorliwość i miłość do zakonu nadal trwa. Jemu
sporo swoich spraw polecam…
A dziś myślę sobie o godzinie
nawiedzenia… Dobrym obrazem jest dziś Matatiasz z pierwszego czytania. Kiedy
naciski ze strony władzy, aby zdradził wiarę stają się zbyt poważne, on sam i
jego synowie podejmują decyzję o podjęciu walki o święte prawa. Zapominają o
sobie, a wszystko oddają dla obrony tego, co najświętsze. Ma to poważne
konsekwencje – stają się wyrzutkami ściganymi przez prawo. Ale nawet gdyby
mieli ponieść śmierć, to przynajmniej wiedzą za co. Ich życie dzięki temu
nabiera dodatkowego blasku, pogłębia się jego sens.
Powiedzcie mojej babci, że
zachowałam się jak trzeba… Wszyscy znamy te słynne już słowa… Zachować się jak
trzeba. Niby proste… A jednak zdecydować i obronić swoją decyzję nawet za cenę
życia… Trzeba być Człowiekiem przez duże „C”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz