zdj:flickr/deeplifequotes/Lic CC
Mili Moi...
Nadmiar czasu wyraźnie mi szkodzi. Kiedy terminy są napięte, funkcjonuję jakoś lepiej, a jak mam jakiś zapas, to... pojawia się ochota na "dzień Eliasza". Już kiedyś o nim wspominałem. W nawiązaniu do opowieści o biblijnym Eliaszu uciekającym przed Izebel. Słowo nam mówi - Eliasz wstał, zjadł i znowu się położył... Nie mogę sobie ciągle pozwolić na dosłowną realizację tego biblijnego fragmentu, ale zdradzę, że dziś w jakimś stopniu mi się udało...
I u lekarza byłem... I okazuje się, że jestem okaz zdrowia :) Cukier w normie, cholesterol też... Tylko masa... Pani mówi - może by tak chociaż do 100 kilogramów zjechać. A ja na to - pani kochana, tyle to ja nawet w liceum nie ważyłem... Pożartowaliśmy i pewnie wszystko zostanie tak jak jest, bo porada lekarska w stylu - a może by sobie ojciec dietetyczny catering zamawiał, jakoś mi się nie mieści w głowie :)
Wczoraj głosiłem dzień skupienia u sióstr betanek i od wczoraj chodzi za mną fragment wczorajszego Jezusowego sporu z przywódcami ludu... Spór ten właściwie ocieka zazdrością, którą faryzeuszom i uczonym w Piśmie coraz trudniej ukryć... Zazdrość. Gdzie jej źródła? Pomyślałem sobie, że przede wszystkim w nieumiejętności ucieszenia się swoim życiem. Jeśli nie umiem zobaczyć wartości w mojej codzienności, nie umiem zobaczyć jak bardzo jestem umiłowany i obdarowany przez Boga, to zawsze znajdę coś u drugiego, co według mnie uczyniłoby mnie bardziej szczęśliwym. Zwykle, jak to w reklamie, nie ma to wiele wspólnego z prawdą. Ale im milsza iluzja, tym chętniej w nią wierzymy. Prawdziwy problem zaczyna się, kiedy do zazdrości dochodzi odrobina władzy. Nie mogę mieć, ale mam przewagę, której nie zawaham się użyć, kiedy moja tęsknota za czymś, czego nie mam zacznie mi doskwierać nadmiernie. Zwłaszcza jeśli mam władzę nad tym, komu zazdroszczę... Biedny człowiek... Oczywiście wszystko to, podobnie jak w przypadku faryzeuszy, będzie doprawione sosem szlachetnych motywacji. Przecież oni byli odpowiedzialni za lud. Musieli go strzec przed fałszywymi prorokami. A dodatkowo czuwać, żeby okupant się nie zdenerwował. A w gruncie rzeczy tym samym ludem głęboko gardzili, jako tymi, którzy nie znali Prawa. Pogarda. To siostra zazdrości. Nie jedyna. Bo jeszcze zawiść. Ta aż kipi. Adresowana wobec Jezusa jako tego, który nieustannie prowokuje. Zamiast reflektować nad swoim postępowaniem, wolą Go znienawidzić. To znacznie łatwiejsze. I wydaje się rozwiązywać problem zazdrości. Zniknie przyczyna. Zniknie skutek.
Ale Jezus znów im spłatał figla. Posługując się doskonale znaną rabiniczną metodą, odpowiada im pytaniem na ich pytanie. Stawia ich w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Teraz ruch należy do nich. I tu objawia się chyba najgłębsza i najgorsza część choroby zwanej zazdrością. Wielka niewola. Zazdrośnik nigdy nie może być sobą. Bo przecież nie może pokazać światu, że czegokolwiek mu brakuje. Musi grać. Udawać. Nie cieszy się swoim życiem, ale próbuje się ukazać na zewnątrz jako najszczęśliwszy człowiek na świecie. Co więcej, będąc całkowicie uzależnionym od cudzych opinii, musi bardzo czuwać nad tym, co mówi. W konsekwencji wciąż jest skupiony na swoich odpowiedziach i waży ich celność. Co będzie lepiej powiedzieć...? W konsekwencji najczęściej gubi się w swoich kłamstwach, albo... Albo asekuracyjnie wypowiada prawdę, choć sam o tym nie wie... Nie wiem... To jest prawda... Nie wie nic - o sobie, o świecie, o szczęściu, o tym, co ważne... Nie wie... Człowiek ruina. Biedny człowiek...
A wszystko zaczyna się od nieumiejętności dostrzeżenia wartości swojego życia. Od nieumiejętności pokochania siebie... Ruina...
Nadmiar czasu wyraźnie mi szkodzi. Kiedy terminy są napięte, funkcjonuję jakoś lepiej, a jak mam jakiś zapas, to... pojawia się ochota na "dzień Eliasza". Już kiedyś o nim wspominałem. W nawiązaniu do opowieści o biblijnym Eliaszu uciekającym przed Izebel. Słowo nam mówi - Eliasz wstał, zjadł i znowu się położył... Nie mogę sobie ciągle pozwolić na dosłowną realizację tego biblijnego fragmentu, ale zdradzę, że dziś w jakimś stopniu mi się udało...
I u lekarza byłem... I okazuje się, że jestem okaz zdrowia :) Cukier w normie, cholesterol też... Tylko masa... Pani mówi - może by tak chociaż do 100 kilogramów zjechać. A ja na to - pani kochana, tyle to ja nawet w liceum nie ważyłem... Pożartowaliśmy i pewnie wszystko zostanie tak jak jest, bo porada lekarska w stylu - a może by sobie ojciec dietetyczny catering zamawiał, jakoś mi się nie mieści w głowie :)
Wczoraj głosiłem dzień skupienia u sióstr betanek i od wczoraj chodzi za mną fragment wczorajszego Jezusowego sporu z przywódcami ludu... Spór ten właściwie ocieka zazdrością, którą faryzeuszom i uczonym w Piśmie coraz trudniej ukryć... Zazdrość. Gdzie jej źródła? Pomyślałem sobie, że przede wszystkim w nieumiejętności ucieszenia się swoim życiem. Jeśli nie umiem zobaczyć wartości w mojej codzienności, nie umiem zobaczyć jak bardzo jestem umiłowany i obdarowany przez Boga, to zawsze znajdę coś u drugiego, co według mnie uczyniłoby mnie bardziej szczęśliwym. Zwykle, jak to w reklamie, nie ma to wiele wspólnego z prawdą. Ale im milsza iluzja, tym chętniej w nią wierzymy. Prawdziwy problem zaczyna się, kiedy do zazdrości dochodzi odrobina władzy. Nie mogę mieć, ale mam przewagę, której nie zawaham się użyć, kiedy moja tęsknota za czymś, czego nie mam zacznie mi doskwierać nadmiernie. Zwłaszcza jeśli mam władzę nad tym, komu zazdroszczę... Biedny człowiek... Oczywiście wszystko to, podobnie jak w przypadku faryzeuszy, będzie doprawione sosem szlachetnych motywacji. Przecież oni byli odpowiedzialni za lud. Musieli go strzec przed fałszywymi prorokami. A dodatkowo czuwać, żeby okupant się nie zdenerwował. A w gruncie rzeczy tym samym ludem głęboko gardzili, jako tymi, którzy nie znali Prawa. Pogarda. To siostra zazdrości. Nie jedyna. Bo jeszcze zawiść. Ta aż kipi. Adresowana wobec Jezusa jako tego, który nieustannie prowokuje. Zamiast reflektować nad swoim postępowaniem, wolą Go znienawidzić. To znacznie łatwiejsze. I wydaje się rozwiązywać problem zazdrości. Zniknie przyczyna. Zniknie skutek.
Ale Jezus znów im spłatał figla. Posługując się doskonale znaną rabiniczną metodą, odpowiada im pytaniem na ich pytanie. Stawia ich w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Teraz ruch należy do nich. I tu objawia się chyba najgłębsza i najgorsza część choroby zwanej zazdrością. Wielka niewola. Zazdrośnik nigdy nie może być sobą. Bo przecież nie może pokazać światu, że czegokolwiek mu brakuje. Musi grać. Udawać. Nie cieszy się swoim życiem, ale próbuje się ukazać na zewnątrz jako najszczęśliwszy człowiek na świecie. Co więcej, będąc całkowicie uzależnionym od cudzych opinii, musi bardzo czuwać nad tym, co mówi. W konsekwencji wciąż jest skupiony na swoich odpowiedziach i waży ich celność. Co będzie lepiej powiedzieć...? W konsekwencji najczęściej gubi się w swoich kłamstwach, albo... Albo asekuracyjnie wypowiada prawdę, choć sam o tym nie wie... Nie wiem... To jest prawda... Nie wie nic - o sobie, o świecie, o szczęściu, o tym, co ważne... Nie wie... Człowiek ruina. Biedny człowiek...
A wszystko zaczyna się od nieumiejętności dostrzeżenia wartości swojego życia. Od nieumiejętności pokochania siebie... Ruina...
dziękuję...
OdpowiedzUsuń