piątek, 8 kwietnia 2016

wznieś się...

zdj:flickr/Bob Lockwood/Lic CC
(J 6,1-15)
Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą do Niego, rzekł do Filipa: Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili? A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział Mu Filip: Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać. Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu? Jezus zatem rzekł: Każcie ludziom usiąść! A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło. Zebrali więc, i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.

Mili Moi…
Z wielkim niepokojem patrzę na to jak rzadko udaje mi się tu zajrzeć… Naprawdę chciałbym częściej, bo refleksji nie brakuje. Ale kiedy jedyne chwile dnia, w których mógłbym napisać kilka słów nadchodzą, to jestem już zwykle tak zmęczony, że padam na pyszczek… A atrakcji wiele…

Wczoraj na przykład popsuł mi się samochód. I błogosławię Pana, bo jest dobry. Czy to nie opatrznościowe, że właśnie wczoraj, czyli właściwie tuż przed naprawdę długimi trasami? Popsuł się solidnie, co sprawi, że naprawa pochłonie półtora mojej miesięcznej, proboszczowskiej pensji. Ale co zrobić? W tej rzeczywistości bez samochodu ani rusz. A jak wspominałem odbieram dziś z lotniska cenną przesyłkę – dwa wielebne naczynia konsekrowane w postaciach sióstr zakonnych, z którymi czeka mnie w najbliższych tygodniach sporo mil przejechanych. Ufam, że bezpiecznie i z dużą dozą radości.

Wczoraj też bardzo piękne spotkanie małżeństw na temat – jak traktuję Boga w moim życiu? Cieszy mnie, że utrzymuje się dość stała liczba osób. Ale to, co cieszy mnie najbardziej, to fakt, że te nasze spotkania zaczynają mieć taką formę, o jaką od początku mi chodziło, a mianowicie – zaczyna się jakaś rozmowa między nami. To już nie jest tylko przekaz jednokierunkowy, ale pojawiają się pytania, a niektórzy nawet pokusili się o wyrażenie swoich myśli. To dużo… Bo z tą otwartością nie jest wcale tak łatwo. I ja to rozumiem. Tym bardziej się cieszę z każdego kroku, który udaje nam się uczynić wspólnie.

Takim motywem, który nam wczoraj towarzyszył, był Bóg, który może wszystko i jest naprawdę zainteresowany relacją z nami… Dziś, jakby na potwierdzenie tych intuicji, widzimy Jezusa, który karmi głodnych. Każdy człowiek w tym tłumie ma dla Niego znaczenie, każdy jest Mu drogi, wobec każdego chce okazać miłosierdzie. Ludzi jest tak dużo, że Pan decyduje się zatroszczyć się o nich w sposób nadprzyrodzony. Czyni tak, bo może. Ma moc i władzę. A Apostołom brakuje na tę nadprzyrodzoność otwartości…

Mam takie wrażenie, że to dość powszechna postawa, zwłaszcza w naszej modlitwie. Stajemy przed Panem, prosimy… i nie spodziewamy się, że On mógłby na nasze prośby odpowiedzieć, że mógłby nas wysłuchać. Żyjemy nadal po swojemu, wytężając wszystkie siły, żeby uzyskać to, o co jeszcze przed chwilą Jego prosiliśmy – oczywiście czynimy to według naszych, ziemskich pomysłów i rozwiązań. Zwykle się nie udaje. I co robimy? Przypominamy sobie, że prosiliśmy Boga, przychodzimy do Niego i wyrażamy nasze pretensje, że nas nie wysłuchał. Interesujące… A wszystko dlatego, że my nie wysłuchaliśmy Jego… Bo kiedy chciał nam powiedzieć na jakiej drodze otrzymamy to, o co prosimy, w jaki sposób będzie chciał nam tego udzielić, nas już na tej modlitwie nie było… Nie mogliśmy spędzić z Nim zbyt wiele czasu, bo przecież trzeba działać… I tak kręcimy się w kółeczko, a życie mija… Może czas zacząć Go słuchać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz