W szabat Jezus wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał
uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat
uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i
rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Podnieś się i stań na środku!»
Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: "Pytam was: Czy wolno w
szabat czynić coś dobrego, czy coś złego, życie ocalić czy zniszczyć?" I
spojrzawszy dokoła po wszystkich, rzekł do niego: "Wyciągnij rękę!"
Uczynił to, i jego ręka stała się znów zdrowa. Oni zaś wpadli w szał i
naradzali się między sobą, jak mają postąpić wobec Jezusa.
Mili Moi…
Całkowicie pochłonął mnie
cykl nauk, nad którymi właśnie pracuję – „Wierzę, to znaczy…” Praca jak zwykle
idzie mi dość mozolnie. Nie dlatego, że brakuje myśli. Raczej dlatego, że jest
ich nadmiar i mam solidny problem z wyborem tego, co chcę powiedzieć, bo wiem
już aż za dobrze, że nie sposób powiedzieć wszystkiego. To będzie bardzo
pracowity tydzień.
Zresztą nie tylko z tego
powodu. Wczoraj rozpoczęliśmy w naszym sanktuarium XXXIV Tydzień Maryjny, który
był pomyślany jako bezpośrednie przygotowanie do wizyty Maryi w kopii Jej
cudownego obrazu jasnogórskiego. Pandemia przesunęła nam peregrynacje na
kwiecień, ale rekolekcje się odbywają i prowadzę je ja. Więc codziennie dwie
nauki maryjne wygłaszam. Do tego dwie niedziele maryjnego nauczania –
wczorajsza i kolejna.
Drodzy, czasem w
komentarzach pojawiają się pytania choćby o możliwość spotkania ze mną. To nie
najlepsze miejsce do ich zadawania, ponieważ w komentarzu nie podajecie żadnego
adresu zwrotnego i jedyną szansą na odpowiedź, byłoby publiczne omawianie
tematu. Po prawej stronie na blogu jest Formularz kontaktowy – tam można wpisać
pytanie i swojego maila, co daje mi możliwość odpowiedzi bezpośredniej.
Dziś nad Słowem moje myśli
pobiegły w kierunku… lęku. Chyba dokładnie wbrew temu, co pokazuje Jezus. On naprawdę
nie boi się konfrontacji z wrogimi siłami. Nie ma obaw przed awanturą, przed
narażeniem się innym, przed utratą dobrego imienia, przed „szałem”, o którym
pisze dziś Łukasz. Ja natomiast w sobie odnajduję takich lęków sporo. Bardzo
nie lubię wszelkich awantur i staram się ich unikać jak ognia. Czuje się w nich
bardzo niekomfortowo – do tego stopnia, że nawet matka rugająca swoje dziecko
wzbudza we mnie jakiś niepokój.
Wiem, że istnieją
sytuacje, w których nie wolno oglądać się na opinie innych, na samego siebie,
ale należy reagować. Ale dziś zdałem sobie sprawę, że raczej modlę się o to,
żeby w takich sytuacjach nie być stawianym. A może to jest również związane z
poziomem agresji, który wokół nas nieustannie narasta. Ja nie jestem na nią
impregnowany i widzę, że także sporo jej w sobie noszę. Może więc obawa, że sam
przekroczę niewidzialne granice, że zareaguję za mocno. Dlatego patrzę dziś na Jezusa,
który właściwie poza uzmysłowieniem obserwatorom motywów swojego działania, nie
„szarpie się z nimi” i nie potęguje awantury, która się w tym kontekście rodzi…
Wszędzie wokół tak bardzo
potrzeba miłości… Ale ta miłość czasem musi się stać znakiem sprzeciwu.
Pokornego, ale stanowczego. I to jest niesłychanie wymagające…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz