poniedziałek, 7 września 2020

bariery lęku...


(Łk 6, 6-11)
W szabat Jezus wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Podnieś się i stań na środku!» Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: "Pytam was: Czy wolno w szabat czynić coś dobrego, czy coś złego, życie ocalić czy zniszczyć?" I spojrzawszy dokoła po wszystkich, rzekł do niego: "Wyciągnij rękę!" Uczynił to, i jego ręka stała się znów zdrowa. Oni zaś wpadli w szał i naradzali się między sobą, jak mają postąpić wobec Jezusa.

 

Mili Moi…
Całkowicie pochłonął mnie cykl nauk, nad którymi właśnie pracuję – „Wierzę, to znaczy…” Praca jak zwykle idzie mi dość mozolnie. Nie dlatego, że brakuje myśli. Raczej dlatego, że jest ich nadmiar i mam solidny problem z wyborem tego, co chcę powiedzieć, bo wiem już aż za dobrze, że nie sposób powiedzieć wszystkiego. To będzie bardzo pracowity tydzień.

Zresztą nie tylko z tego powodu. Wczoraj rozpoczęliśmy w naszym sanktuarium XXXIV Tydzień Maryjny, który był pomyślany jako bezpośrednie przygotowanie do wizyty Maryi w kopii Jej cudownego obrazu jasnogórskiego. Pandemia przesunęła nam peregrynacje na kwiecień, ale rekolekcje się odbywają i prowadzę je ja. Więc codziennie dwie nauki maryjne wygłaszam. Do tego dwie niedziele maryjnego nauczania – wczorajsza i kolejna.

Drodzy, czasem w komentarzach pojawiają się pytania choćby o możliwość spotkania ze mną. To nie najlepsze miejsce do ich zadawania, ponieważ w komentarzu nie podajecie żadnego adresu zwrotnego i jedyną szansą na odpowiedź, byłoby publiczne omawianie tematu. Po prawej stronie na blogu jest Formularz kontaktowy – tam można wpisać pytanie i swojego maila, co daje mi możliwość odpowiedzi bezpośredniej.

Dziś nad Słowem moje myśli pobiegły w kierunku… lęku. Chyba dokładnie wbrew temu, co pokazuje Jezus. On naprawdę nie boi się konfrontacji z wrogimi siłami. Nie ma obaw przed awanturą, przed narażeniem się innym, przed utratą dobrego imienia, przed „szałem”, o którym pisze dziś Łukasz. Ja natomiast w sobie odnajduję takich lęków sporo. Bardzo nie lubię wszelkich awantur i staram się ich unikać jak ognia. Czuje się w nich bardzo niekomfortowo – do tego stopnia, że nawet matka rugająca swoje dziecko wzbudza we mnie jakiś niepokój.

Wiem, że istnieją sytuacje, w których nie wolno oglądać się na opinie innych, na samego siebie, ale należy reagować. Ale dziś zdałem sobie sprawę, że raczej modlę się o to, żeby w takich sytuacjach nie być stawianym. A może to jest również związane z poziomem agresji, który wokół nas nieustannie narasta. Ja nie jestem na nią impregnowany i widzę, że także sporo jej w sobie noszę. Może więc obawa, że sam przekroczę niewidzialne granice, że zareaguję za mocno. Dlatego patrzę dziś na Jezusa, który właściwie poza uzmysłowieniem obserwatorom motywów swojego działania, nie „szarpie się z nimi” i nie potęguje awantury, która się w tym kontekście rodzi…

Wszędzie wokół tak bardzo potrzeba miłości… Ale ta miłość czasem musi się stać znakiem sprzeciwu. Pokornego, ale stanowczego. I to jest niesłychanie wymagające…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz