poniedziałek, 4 lipca 2016

dla Boga nie ma nic niemożliwego...


(Mt 9,18-26)
Gdy Jezus mówił, pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Niego i, oddając pokłon, prosił: Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie . Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się, i widząc ją, rzekł: Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła. I od tej chwili kobieta była zdrowa. Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy.


Mili Moi…
W piątek pożegnałem moje rodzinne miasteczko Sztum… Moje i nie moje… Coraz mniej tam znajomych osób, choć wciąż pełno ważnych miejsc. Kiedyś, dawno temu, słuchałem z wielkim zainteresowaniem mojej świętej pamięci babci, która opowiadała mi, jak to w wieku dojrzałym wybrała się do Działdowa, skąd pochodziła i tam „szukała własnej młodości”. Ja z każdą wizytą w Sztumie mam podobnie… Szukam mojej wczesnej młodości. Ale bezskutecznie…

W sobotę ruszyłem w jedną z ostatnich podróży. Tym razem do Kazimierza Dolnego. Zostałem poproszony o przewodniczenie uroczystościom pierwszych ślubów sióstr betanek. Te młode dziewczęta miałem okazje prowadzić duchowo podczas lubelskiego etapu moich studiów. Byłem ich konferencjonistą i spowiednikiem. Tym milej było się spotkać. Nie ukrywam, że patrzyłem na nie z niedowierzaniem również dlatego, że „przed chwilą” sam wychodziłem z nowicjatu zakonnego. A ta „moja chwila” zakonna trwa już siedemnaście lat…

Tak dobrze było spotkać ich rodziców, którzy już z dużym spokojem podchodzą do wyboru ich córek. Pamiętam, że kiedy dwa lata temu miałem dla nich krótkie rekolekcje, wcale tak nie było. Nie wszyscy potrafili się zgodzić z takimi wyborami swoich dzieci. Ale niektórzy z nich mówili – powiedział ojciec wówczas to i tamto, do dziś to pamiętam bo to mi pozwala tłumaczyć wybór mojej córki wobec różnych, krytycznych głosów. Dobrze to czasem komuś do czegoś się przydać… Panu Bogu za to dzięki…

A wczoraj jeszcze bardzo dobry wieczór z Maciejem, moim lubelskim przyjacielem ze studiów. Spacer, kolacja i dłuuugie rozmowy. Dziś można już spokojnie wsiąść do samochodu i podążać do Gdyni, gdzie spędzę ostatnią noc przed wylotem. Przejechałem podczas tego urlopu sześć tysięcy kilometrów i jestem bardzo zmęczony… Wracam do domu, żeby odpocząć…

A nad Słowem myślę dziś o cierpliwości. Przychodzi człowiek do Jezusa informując Go, że jego córka dopiero co umarła. Mistrz wyrusza w drogę. Ale „traci czas” na dialogi z jakąś kobietą, która akurat teraz musiała się pojawić ze swoją przypadłością. Przecież tu liczy się każda minuta. Przecież tam dziecko dogorywa. Odejdź kobieto!!! Mistrz ma teraz inne zadania. Ty masz jeszcze czas. My go już nie mamy! Czy to tak trudno zrozumieć?

Ale nic takiego się nie dzieje. Zwierzchnik synagogi pozwala Jezusowi przejąć całkowitą kontrolę nad sytuacją. Nie układa Mu harmonogramu. Nie próbuje decydować o „kolejności zgłoszeń”. Trochę tak, jakby posiadał bezgraniczną wiarę. A przecież wszyscy wiemy jak o taką wiarę ciężko. Dziecko umarło… Im ciało dziewczynki chłodniejsze, tym, wydawać by się mogło, wiara jej ojca winna być słabsza. Tyle nam podpowiada ludzka logika. Tymczasem ojciec wierzy… I idą. Pokonują cały zastęp ludzi, którzy bynajmniej nie pomagają w zachowaniu żywej wiary. Są zwiastunami śmierci. Ich zgiełk i hałas, który czynią, pozwalają usłyszeć śmierć z bardzo daleka… Tymczasem Jezus w ciszy ujmuje ją za rękę i wyprowadza ze śmierci. I na nic ludzka logika, skoro Pan ma moc sięgnąć poza tę ostateczną granicę. On ma moc ją przesunąć…

W takich chwilach znów wracają jak bumerang słowa anioła wypowiedziane do Maryi podczas zwiastowania – dla Boga nie ma nic niemożliwego… Dziś dokładnie tak samo, jak dawniej… Pamiętajcie o tym w poniedziałek. I przez cała resztę tygodnia, miesiąca, życia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz