piątek, 24 października 2025

widzisz?


(Łk 12, 54-59)
Jezus mówił do tłumów: "Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na zachodzie, zaraz mówicie: „Deszcz idzie”. I tak bywa. A gdy wiatr wieje z południa, powiadacie: „Będzie upał”. I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne? Gdy idziesz do urzędu ze swym przeciwnikiem, staraj się w drodze dojść z nim do zgody, by cię nie pociągnął do sędziego; a sędzia przekazałby cię dozorcy, dozorca zaś wtrąciłby cię do więzienia. Powiadam ci, nie wyjdziesz stamtąd, póki nie oddasz ostatniego pieniążka". 

 

Mili Moi…
Dziś rano, na medytacji, powstało we mnie pytanie – czego nie widzę? Co mi umyka ze spraw ważnych dla mojego życia? I doszedłem do wniosku, że mogę się tego domyślać tylko wówczas, kiedy uświadomię sobie, co widzę, co jest dla mnie jakoś jasne. A widzę wielkie znaczenie i sensowność mojej posługi rekolekcyjnej w Polsce. Tak wiele zaproszeń, że coraz częściej musze odmawiać, bo nie mam miejsca w kalendarzu. Tak wiele serc, które są gotowe słuchać w świecie, w którym tak wielu sądzi, że znają się na wszystkim i nie potrzebują słuchać nikogo i niczego. Tak wiele radości z dzielenia się Jezusem. A z drugiej strony ciągłe drapanie w sercu – to za mało… Trzeba czegoś więcej. Trzeba jakoś inaczej – intensywniej, ofiarniej, w trudniejszych warunkach. Nie wiem jeszcze jakie jest źródło tych myśli, przyglądam się im… Bo może to tylko temperamentalna niezdolność do zatrzymania się w jednym miejscu. A może zły, który próbuje niweczyć Boże dzieła. A może sam Pan zaprasza w nowe obszary… Nie spieszę się. Nie muszę. Jeśli to On, z pewnością się o tym dowiem. Usłyszę – głośno i wyraźnie. Zobaczę – jasnym wzrokiem. Dziś nie widzę wyraźnie. Dziś zbieram różne znaki. Dziś tęsknię coraz głębiej za doskonałym wypełnieniem woli Bożej w moim życiu. Dziś coraz intensywniej tęsknię za Nim samym.

Czytam właśnie niewielką książkę o św. Małgorzacie z Kortony. Wielka grzesznica XIII wieku, która po nawrócenia oszalała z miłości dla Jezusa (tak pewnie diagnozowano by ją współcześnie – wówczas towarzyszono jej w ekstazach, a lud płacząc nawracał się). Kobieta, która pościła ekstremalnie usiłując skarcić swoje piękne ciało, które stało się dla niej drogą do wieloletniego grzechu, który zakończył się właściwie z gwałtowną śmiercią jej kochanka. Kobieta, która wybrała drogę upokorzenia – świadomego i szukanego, aby odpokutować pychę i przepych, w którym żyła przez dziewięć lat. Czytam i myślę sobie, jak chrześcijaństwo jest pojemne. Jak wiele sposobów przezywania wiary istnieje i są one miłe Bogu. Jak wiele historii ludzkich, a każda inna, bo Bóg jest kreatywny i twórczy w ich pisaniu. Ale wśród tego tłumu jedno powtarza się zawsze – pragnienie i konsekwencja w jego realizowaniu – ani kroku w tył. Chciałbym umieć się właśnie w ten sposób nawracać…

W poniedziałek rozpoczęliśmy kolejną turę rekolekcji zakonnych. Tym razem w Rowach, gdzie pojechałem, żeby powitać braci, rozliczyć dom itp. Wieczorem wyruszyłem do Warszawy, żeby nad ranem, zostawiwszy auto u dobrych sióstr franciszkanek, pojechać na lotnisko i wyfrunąć najpierw do Frankfurtu. Tam po czterech godzinach oczekiwania (bo oczywiście mój samolot do Newarku musiał być opóźniony) wyruszyliśmy w długi lot, który szczęśliwie właściwie niemal w całości przespałem. A tu? Radość z przebywania z braćmi, odwiedziny różnych, serdecznych ludzi. A jutro intensywny, kilkugodzinny dzień skupienia dla wszystkich zainteresowanych, przygotowujący do dobrego przeżycia listopadowych świąt związanych z życiem wiecznym.

Dziś też rozpoczyna się Nowenna za Dusze Czyśćcowe, do której odprawienia Was gorąco zachęcam. Ja w nią wchodzę. A znajdziecie ją na przykład tu  - https://cocgdansk.pl/index.php/modlitwy/nowenny/101-nowenna-za-dusze-czysccowe

środa, 15 października 2025

pokory...


(Łk 11, 42-46)
Jezus powiedział do faryzeuszów i uczonych w Prawie: "Biada wam, faryzeuszom, bo dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny, a pomijacie sprawiedliwość i miłość Bożą. Tymczasem to należało czynić i tamtego nie opuszczać. Biada wam, faryzeuszom, bo lubicie pierwsze miejsce w synagogach i pozdrowienia na rynku. Biada wam, bo jesteście jak groby niewidoczne, po których ludzie bezwiednie przechodzą". Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: "Nauczycielu, tymi słowami nam też ubliżasz". On odparł: "I wam, uczonym w Prawie, biada. Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie".

 

Mili Moi…
Jednak pycha… Ona ukrywa się wszędzie i potrzeba ogromnej czujności. Dziś Jezus jakby nacinał serca, aby ona mogła wypłynąć. W perspektywie bycia duchownym, bardzo o nią łatwo i bardzo trudno się z niej wyplątać. Bo przecież zwykle jest tak, że ksiądz to taki gość specjalny, na którego się czeka. Czy to w kontekście wizyty w domu, czy rekolekcji – zaproszony przez życzliwych ludzi z pewnością dostanie najważniejsze miejsce, będzie przygotowany znakomity posiłek, będzie słuchany, często chwalony, za coś mu podziękują, coś tam jeszcze czasem dostanie w prezencie. Dla wielu ludzi to wciąż ważny gość – mówimy rzecz jasna o jakichś relacjach – bliższych niż zdawkowe „Szczęść Boże” w drzwiach kościoła. I wśród wielu ludzi wzbudzamy wciąż duży szacunek, za który, bardzo szczerze, jestem ogromnie wdzięczny. Ale nie zawsze sobie z nim radzimy. Ja sam miewam z tym poważny problem. Bo człowiek przywyka do tego, co dobre i przyjemne. A zaraz po wyjściu z życzliwego miejsca, znajduje się w miejscu znacznie mniej życzliwym. W którym nikt nie okazuje mu szacunku, nikt go nie zauważa, a czasem wręcz wzbudza niechęć. I wówczas pojawia się burza… Jak to? Wobec mnie takie „skandaliczne” zachowanie? Wobec mnie???? 

A kimże ty jesteś? – aż chciałoby się zapytać. I dziś stawiam sobie to pytanie nad Słowem (zresztą ono często do mnie wraca). Kimże ja jestem? Czy fakt otrzymania zupełnie niezasłużonego daru, służba nim, owszem, ale przecież z ogromną radością i zaangażowaniem (i z nagrodą, którą jest dla mnie obcowanie z Bogiem) sprawia, że mam prawo uważać się za kogoś wyjątkowego? No nie, przecież to oczywiste… A jednak pycha czai się za drzwiami. Bo przecież ja jestem kapłanem, bo przecież ja tu jestem od nauczania, bo przecież ja wiem lepiej, bo przecież… Walka bywa straszna i nie zawsze wygrywam. Jedyną moją pociechą jest, paradoksalnie to, że mogę sobie przypominać swój własny grzech, swoją biedę, która mnie nieco pionizuje, trzeźwi i pozwala złapać dystans. A na mniej życzliwe środowiska spojrzeć życzliwie i z wdzięcznością nawet – bo na to wszystko zasłużyłem – na wzgardę, odrzucenie, przemoc… Tylko Jezus wziął to na siebie, a ja odczuwam zaledwie dalekie echa tego, co On wycierpiał… I takie jest życie – chwile pocieszenia przeplatają się z chwilami trudnych doświadczeń, a człowiek (ja sam) powinien pozostać tym, kim jest w oczach Bożych. To wystarczy…

Długo mnie tu nie było. Wybaczcie. Ale kilka szalonych tygodni za mną. Jeśli już była chwila na napisanie kilku słów, to zwykle brakowało już wówczas sił. Po powrocie z Krakowa (ach jaki to był cudowny czas – ten ruch, gwar, kolory – ale 10 dni w Krakowie wystarczy na dłuższą chwilę), nadszedł czas na nagrania radiowe… Udało nam się je szczęśliwie zrealizować w jeden dzień. Szczęśliwie i nieszczęśliwie, bo kumulacja pracy rodzi większą dyscyplinę, ale jeden dzień wyklucza chwilę przyjacielskiego relaksu podczas spaceru po Warszawie. Nie tym razem, ale może następnym… 

A potem? Holandia… Weekendowe rekolekcje maryjne. Nie pierwsze już zresztą w Eindhoven. Rok temu przyjąłem tam 350 osób do Rycerstwa. A w tym roku zechciało zawierzyć swoje życie Maryi kolejne 75. Wielka radość, choć i zmęczenie niemałe, bo ponad dwanaście godzin jazdy w jedną stronę. Wróciłem w poniedziałek, a we wtorek pierwsze wykłady w Niepokalanowie dla mariologicznego kursu doktoranckiego na temat – Maryja w przepowiadaniu homilijnym. Przygotowanie tego też kosztowało mnie niemało intelektualnego wysiłku. Cztery godziny za nami, a przed nami kolejne osiem, ale już w listopadzie. Nie jest to z pewnością moje ulubione miejsce i ambona zdecydowanie zwycięża z uniwersytecką katedrą w moim osobistym rankingu. Teraz zabieram się za sprawy domowe, żeby w poniedziałek móc pojechać do nadmorskich Rowów i rozpocząć drugą już serię zakonnych rekolekcji, za których organizację również ja odpowiadam, a we wtorek rano frunę do USA na dziesięć dni. Tam też, rzecz jasna, wygłoszę kilka „dni skupienia”, no i pooddycham innym powietrzem… No nie ma nudy…