Rządy w Egipcie objął nowy król, który nie znał Józefa. I rzekł do swego
ludu: „Oto lud synów Izraela jest liczniejszy i potężniejszy od nas. Roztropnie
przeciw niemu wystąpmy, ażeby się przestał rozmnażać. W wypadku bowiem wojny
mógłby się połączyć z naszymi wrogami w walce przeciw nam, aby wyjść z tego
kraju”. Ustanowiono nad nim przełożonych robót publicznych, aby go uciskali
ciężkimi pracami. Budowano wówczas dla faraona miasta na składy: Pitom i
Ramses. Ale im więcej go uciskano, tym bardziej się rozmnażał i rozrastał, co
jeszcze potęgowało wstręt do synów Izraela. Egipcjanie nielitościwie zmuszali
synów Izraela do ciężkich prac i uprzykrzali im życie przez uciążliwą pracę
przy glinie i cegle oraz przez różne prace na polu. Do tych wszystkich prac przymuszano
ich nielitościwie. Faraon wydał wtedy całemu narodowi rozkaz: „Wszystkich nowo
narodzonych chłopców Hebrajczyków należy wyrzucić do rzeki, a dziewczynki
pozostawić przy życiu”.
Mili Moi…
Roztropnie przeciw nim wystąpmy… Wystąpmy przeciw nim jeszcze zanim
zamieszkają w naszym kraju. Zróbmy wszystko, żeby im do głowy nie przyszło zbliżać
się do naszych granic. Nic dobrego ze sobą nie przyniosą… Tak strasznie trudno
uwierzyć, że człowiek jest człowiekiem. Niczym więcej i niczym mniej. Każdy wyszedł
z ręki Boga i stając naprzeciw drugiego, nie można widzieć w nim wroga. Nie
można natychmiast przyjmować postawy obronnej.
Wczorajsza Ewangelia i dzisiejsze pierwsze czytanie rezonują we mnie
niezgodą na obecne tak zwane „nastroje społeczne”. Mierzi mnie, że podkreśla
się wyłącznie „kłopoty z migrantami”, a nie pisze się o tak wielu, którzy
spokojnie i od lat żyją pośród nas. Pracują i mają szacunek do wszystkiego, co
polskie. Nie, nie jestem ślepcem. Zdaję sobie sprawę z trudności. Może nawet
bardziej niż wielu „wiedzących”. Obserwowałem te trudności z bliska zarówno w
Irlandii jak i w USA. Ale czytam właśnie książkę Pawła Lisickiego „Luter.
Ciemna strona rewolucji”, znakomitą zresztą. I trzeźwi mnie niezwykle w
perspektywie manipulacji emocjami społecznymi. Nabieram przekonania, że wciąż
podkręcane emocje znajdą wreszcie ujście. Czy to migranci, czy księża, czy
politycy z opcji przeciwnej – ktoś dostanie po pysku. A może tak mocno, że się już
nie podniesie. Nienawiść zawsze przynosi śmierć i zniszczenie. Jeśli nie
zaczniemy żyć Ewangelią, wszyscy, my, nie jacyś mityczni „oni”, efekty będą
bardzo bolesne. A „sprawiedliwi” będą musieli patrzeć na siebie w lustrze –
niczym kapłan i lewita, którzy woleli nie widzieć. Modlę się o pokój. Dawno tak
mocno się o pokój nie modliłem…
Próbuję odpocząć. Całkiem dobrze mi idzie. Śpię, czytam, spaceruję. Wśród
przyjaciół. Czego chcieć więcej? Jestem w Bytomiu, w gościnnym domu księży
werbistów, gdzie spędzę pierwszą część mojego urlopu. Przy okazji zostałem
zaproszony do wygłoszenia słowa Bożego podczas niedzielnego odpustu ku czci
świętej Małgorzaty, patronki tej parafii. A to dla mnie zawsze radość.
Oczywiście mój urlop będzie krótszy niż zakładałem. Wszystkiemu winien mój
brak asertywności, a może po prostu miłość do Pana i posługi, którą mi zlecił.
Nadrobię to w sierpniu. Jest tam kilka dni, które dokleję do drugiej części
urlopu. A krócej, bo?.. Tuż po rekolekcjach dla sióstr w Polanicy Zdrój,
zadzwonił do mnie o. Kamil, wiceprowincjał ojców sercanów białych, który
siedział obok mnie na uroczystym obiedzie z okazji ślubów wieczystych s.
Judyty, które wieńczyły nasze rekolekcje. Otóż o. Kamil przedstawił sytuację –
ojcze Michale, nasz rekolekcjonista tegoroczny, poważnie chory kapłan, jednak
nie zdoła wygłosić dla nas rekolekcji – pomóż… No i tym sposobem 22 lipca udaję
się ponownie do Polanicy Zdrój, tym razem głosić słowo sercanom białym. Niech
się dzieje Boże dzieło. Póki nogi noszą…
A u nas lipiec miesza się z październikiem i dzień do dnia niepodobny. Poza
Lutrem zgłębiam poezję, dramaty i prozę Różewicza oraz „Paragraf 22” Hellera.
Dobry początek literackiego urlopu…