A On zupełnie nie o tym… On o człowieku, który być może nie rozumie sam
siebie, który być może przeklina swój los, który być może każdy wschód słońca
traktuje jako brzemię, bo oto kolejnych dwanaście godzin patrzenia na świat
ludzi sprawnych, gdzieś idących, coś robiących. A on może co najwyżej mrugnąć
okiem. Jezus wpatruje się uważnie w ten strzęp człowieka i już w tym momencie
jest on uzdrawiany. Być może zaczyna odczuwać w sobie ulgę, może pociechę, może
ciepło, które fizycznie przekonuje go o zmianie. Ale ta zmiana dotyczy nie
ciała – ono jest później. Najpierw jest to, co nieprzemijające – dusza, która
zdaje się być w gorszej kondycji. Najpierw do duszy Pan mówi – wstań!
Chory już cały przy Jezusie, obserwatorzy nadal przy sobie, przy swoich
myślach. I tak jest do dziś. Dlatego jedni biorą swoje łoże i rozradowani
wracają do domu, a inni gryzą paznokcie i szukają naruszonych paragrafów i
niezachowanych zwyczajów. Kiedy je wreszcie określą, nie ma już komu o tym
powiedzieć, bo wszyscy się rozeszli – zdumieni, bo widzieli wielkie rzeczy. I
Jezus poszedł dalej…
Ja w sobotni wieczór rozpocząłem rekolekcje adwentowe w Słupsku, w parafii
świętego Maksymiliana – święty ojciec prowadzi mnie swoim szlakiem. Ogromna,
ponad dwudziestotysięczna parafia. Wczoraj siedem Mszy. Modliłem się gorliwie,
aby Niepokalana wyprosiła mi siły, bo bałem się nieco czy podołam. Ale musze przyznać,
że jakoś bez większego zmęczenia nawet, udało mi się wygłosić siedem kazań, a
nawet jeszcze dobrze się pomodlić. Odbiór jest dobry – dziś o poranku pełen
kościół ludzi, co mnie bardzo cieszy. Tym razem głoszę tylko do jutra – to coraz
częstszy zwyczaj – nieco krótszych rekolekcji adwentowych, wobec dłuższych,
wielkopostnych.
Tworzę też powoli amerykańskie treści, bo wyjazd coraz bliżej, a i tam
czekają na dobre słowo, które szczerze chcę im przekazać. Niestety, jak to
zwykle bywa, trochę cierpi na tym moje adwentowe skupienie i aktywne
oczekiwanie. Tak sobie czasem myślę, że te dni umykają mi w sposób zupełnie
niezrozumiały. Staram się ich nie marnować, rozpoczynam bardzo wcześnie, a
jednak kończę z przekonaniem, że nie zrobiłem tego, co koniecznie powinienem
zrobić. Zawierzam to Jezusowi, bo nie umiem tego zmienić. W ogóle coraz
częściej przekonuję się o własnej bezradności. Może to potrzebne lekcje na mój
perfekcjonizm i przekonanie, że niemal wszystko jest w moim zasięgu. Nie jest…
I to trochę leczy, choć bolesna to terapia…
Nawet zdrowie czasem psoci… Dostałem jakiś nowy lek, którego skutki uboczne
wycięły mi dwa dni z życia – czułem się tak, że nie chciałbym drugi raz tego
przechodzić. Ale widać trzeba… Niech to służy mojemu Bogu – takie maleńkie
cierpienie, dla zyskania dobra komuś, kto go bardzo potrzebuje…