piątek, 8 listopada 2024

żebrać się wstydzę...


(Łk 16,1-8)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał go do siebie i rzekł mu: "Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządu, bo już nie będziesz mógł być rządcą". Na to rządca rzekł sam do siebie: "Co ja pocznę, skoro mój pan pozbawia mię zarządu? Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co uczynię, żeby mię ludzie przyjęli do swoich domów, gdy będę usunięty z zarządu". Przywołał więc do siebie każdego z dłużników swego pana i zapytał pierwszego: "Ile jesteś winien mojemu panu?" Ten odpowiedział: "Sto beczek oliwy". On mu rzekł: "Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz pięćdziesiąt". Następnie pytał drugiego: "A ty ile jesteś winien?" Ten odrzekł: "Sto korców pszenicy". Mówi mu: "Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt" Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światła”.


Mili Moi…
Roztropność to ważna cnota… I choć trudny ten tekst, bo czytany w kluczu naszych, współczesnych zasad moralnych, rodzi pytania co też takiego chwali nasz Pan, to jednak bez alegoryzowania (czyli przypisywania każdej postaci w przypowieści jej odpowiednika w rzeczywistości) chodzi o ukazanie jednej myśli – gdybyście jako synowie światłości byli tak zaradni jak synowie tego świata, to wówczas i ten świat wyglądałby pewnie nieco inaczej. Poziom zaangażowania owego rządcy, jego namysł nad rzeczywistością, zmysł przewidywania, zaradność – to wszystko może być wzorem do naśladowania. Jego domniemana nieuczciwość (to warto zauważyć) z pewnością nie. Choć pewnie i tu pobrzmiewa Jezusowy sceptycyzm wobec dóbr tego świata. One ostatecznie nie prowadzą do szczęścia, za to rodzą całkiem sporo kłopotów…

Ja właśnie zbieram się do opuszczenia Warszawy. Wtorek i środa to nagrania w Radio Niepokalanów, a wczoraj wygłosiłem naukę o kryzysach w życiu zakonnym wobec przełożonych sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Dobre siostry pozwoliły mi przenocować i dziś ruszam do Międzyrzecza (cztery godziny stąd), aby wygłosić rekolekcje w jednej z tamtejszych parafii. Noszą tytuł – „Sześć pytań, które mogą odmienić twoje życie”. Oczywiście będziemy się skupiać na pytaniach Jezusa, które Ten stawia w Ewangeliach. Wciągnął mnie ten wątek i zamierzam go wkrótce jeszcze rozwinąć. W niedzielę zaś wracam do Niepokalanowa, gdzie od poniedziałku przewodzę rekolekcjom dla pokaźnej grupy współbraci.

Wczoraj miałem też okazje nawiedzić siedzibę Papieskich Dzieł Misyjnych i spotkać się z księdzem Jarkiem, przyjacielem sprzed lat. Pracowaliśmy w tym samym czasie w Irlandii i tam się zaprzyjaźniliśmy. Potem nawet przez chwilę prowadziliśmy program „Pytania nieobojętne” w Radio Niepokalanów. Ksiądz Jarek był misjonarzem w Urugwaju, więc nie widzieliśmy się wiele lat. A wczorajsze spotkanie? Jakbyśmy się nie widzieli tydzień… Wciąż wiele tematów, wciąż podobne widzenie rzeczywistości. I dużo radości. A co więcej, udało mi się zaprosić Jarka do poprowadzenia rekolekcji dla moich współbraci, z czego bardzo się ciszę, bo słowo ma ten człek głębokie i zakorzenione w wierze i miłości do Pana i Jego Kościoła. Obiecaliśmy sobie wczoraj, że kolejne spotkanie nie będzie za kilka lat, ale znacznie wcześniej… Przyjaciele to świetny wynalazek Pana Boga…

A Was proszę o westchnienie w modlitwie za innego Jarka, męża mojej bardzo dobrej znajomej z młodości, który cierpi na guza mózgu z przerzutami na płuca. Walczy dzielnie – oby Pan pozwolił mu wstać i wychować dzieci.

piątek, 1 listopada 2024

na poważnie?


(Mt 5,1-12a)
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie".

 

Mili Moi…
Ale naprawdę chcemy być szczęśliwi? A może zaledwie pocieszać się byle czym? Bo to, zdaje się, o tym cała sprawa. Nauczono nas szczęścia na ludzki sposób, zastępując tą wiedzą Boży plan, wszczepiony w nas już w akcie stworzenia. Plan, którego fundamentem jest On sam. Jeśli budujesz na mnie – zdaje się mówić Jezus – to niezależnie od okoliczności Twojego życia, będziesz szczęśliwy. Jeśli zaś wyłącznie doklejasz mnie do swojego życia, przeżywając je po swojemu, według ludzkich kryteriów szczęśliwości, to skazujesz sam siebie na „pocieszanki”, które nigdy nie zaspokoją twojego serca. Przeciwnie – będą je czynić coraz bardziej nienasyconym i głodnym – czytaj – nieszczęśliwym. Proste, jak konstrukcja cepa…

Dlaczego więc tak nie żyjemy? A, bo to ryzykowne… Nieustannie pobrzmiewa z tyłu głowy głos – a jeśli to wszystko jest wielkim oszustwem? A jeśli będę „przegrywem”, stracę i stanę się pośmiewiskiem? A może jednak lepiej nie skupiać się za bardzo na tym fragmencie Ewangelii – jest tyle fajnych, pocieszających słów Jezusa. A te niech brzmią w uszach wzorowych uczniów, podejmujących się rozwiązania zadania z gwiazdką… Problem tylko w tym, że Jezus głosił tę naukę do rzesz ludzkich, do tłumów, a nie do „kujonów” z pierwszej ławki.

A te wszystkie wątpliwości? Chyba z jednego źródła się biorą… Nie znamy Pana. Nie znając zaś, nie ufamy. Dopóki to się nie zmieni, dopóty będziemy sobie powtarzali – chciałbym, może kiedyś, to zbyt trudne, na razie nie jestem gotowy itp…

Lubię tę uroczystość… Również dlatego, że cmentarze „ożywają”. Nawet najbardziej niezainteresowani losem swoich przodków, w te dni pucują nagrobki i zdobią je plastikowymi kwiatkami. Potem dumają… I odchodzą, aby wrócić za rok.

Ale wielu przecież przychodzi z tej miłości, której śmierć nie kończy, bo zakończyć nie może. Śmierć, która jest zaledwie narzędziem, bramą łącznikową z wiecznym „teraz”, przeraża w te dni jakoś mniej. A tęsknota wzrasta. Za nimi, ale i za Nim… Bo wierzymy, że tam, gdzie On, tam oni…

Ja zbieram siły lecząc infekcję. Bo w poniedziałek ruszam na dwutygodniowy tour. A właściwie można powiedzieć, że nawet na trzytygodniowy, bo dojdą do tego jeszcze rekolekcje własne, więc nie namieszkam się w domu w listopadzie. Ale Pan jest wszędzie, a Jego Ewangelia wybrzmiewa tak samo głośno, wszędzie tam, gdzie są jej słuchacze. Pięknego świętowania w te dni Wam życzę…

niedziela, 27 października 2024

co widzisz?


(Mk 10, 46b-52)
Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. A słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! "Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: "Synu Dawida, ulituj się nade mną!" Jezus przystanął i rzekł: "Zawołajcie go". I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się na nogi i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym ci uczynił?" Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał". Jezus mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła". Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.

 

Mili Moi…
Zawsze jakoś mnie to słowo dzisiejsze porusza, bo wiele miałem w życiu do czynienia z niewidomymi. Uczyłem się ich podczas licznych wyjazdów na kolonie czy zimowiska w dzieciństwie. Ale to uczenie się było znacznie prostsze niż ich uczenie się samodzielności i tak zwanego życia. Jedno, co bardzo wyryło mi się w pamięci, to bezradność, od której zwykle wszystko się zaczynało. A potem, stopniowo, przychodziły umiejętności – od samodzielnego posmarowania chleba masłem, do poruszania się z białą laską w nieznanym terenie. Patrzyłem na to już wówczas z podziwem. A dziś, kiedy, jako dorosły, znacznie lepiej rozumiem poniesiony wysiłek i radość z samodzielności… Tak wiele możemy się nauczyć od nie w pełni sprawnych, żyjących wokół nas. Tak wiele od Bartymeusza, który musiał pokonać wiele przeszkód, żeby dotrzeć do Jezusa. Najpierw przeszkoda pustki i ciemności – woła głośno, choć wcale nie wie czy w kierunku Jezusa. Woła, ale nie jest w stanie ocenić odległości od Niego i zewnętrznych okoliczności tego spotkania. Pokonać niskie poczucie własnej wartości – bo kimże jest Bartymeusz w oczach widzących? Można to pojąć słysząc jak go upominają i uciszają – to kolejna przeszkoda. Nie zraża się jednak i woła tym głośniej. A po chwili trzeba jeszcze się podnieść i zostawić wszystko, co zatrzymuje i nie pozwala ruszyć z miejsca – płaszcz – mizerne okrycie, ale również jedyny majątek dający minimalne poczucie bezpieczeństwa – coś swojego, żeby rozpocząć wszystko od nowa. To ważne spotkanie w niezwykle prostych okolicznościach…

Wczoraj wróciłem z Rowów. Wygłosiłem rekolekcje do 31 moich współbraci w zakonie. To najtrudniejsze grono, jakie można sobie wyobrazić. Z bardzo wielu względów. Dałem, co mogłem dać, byłem sobą, niczego nie pominąłem – ufam, że Pan się tym posłuży i pozwoli im przetrawić jakoś to słowo i wyciągnąć z niego wnioski dla siebie.

Pogodę mieliśmy cudowną, ale czy to nadmierne zaufanie do wysokich temperatur, czy chory współbrat naprzeciwko przy stole w jadalni – ostatecznie przypłaciłem ten tydzień przykrą infekcją. Kaszlę i kicham, od dziś na lekach. Ale błogosławię Pana, bo ten tydzień spędzam w domu – mam więc czas na chorowanie i nie wpłynie ono znacząco na moje obowiązki. Taką mam nadzieję…

Pracy oczywiście mnóstwo. Za tydzień ruszam w dwutygodniowy tour, podczas którego nagrania w radio, skupienie dla sióstr w Warszawie, rekolekcje weekendowe w jednej z parafii w Międzyrzeczu, tygodniowe rekolekcje dla kolejnej grupy braci, tym razem w Niepokalanowie i Prowincjalny Zjazd Wspólnot Rycerstwa Niepokalanej, a jako wisienka na torcie nagrania codziennych komentarzy biblijnych dla Programu 2 Polskiego Radia. Wprawdzie tylko na tydzień, ale z radością się i tego podejmuję…

Oprócz tego w tych dniach chcę napisać do wszystkich proboszczów, których nawiedziłem z rekolekcjami maryjnymi w minionej kadencji, proponując im kolejne, dla formacji tych, którzy już do Rycerstwa w ich parafiach przystąpili i dla pozyskania nowych Rycerzy. Jutro zaś udaję się na rozmowy z pewną Panią Dyrektor jednej ze szkół podstawowych na Pomorzu o organizacji Biegu Małych Rycerzy w przyszłym roku, bo, jak pamiętacie, współpraca z Zamkiem Malborskim przestała się harmonijnie układać. Po drodze Wszystkich Świętych, kilka osób umówionych do spowiedzi… No, nie ma nudy…

sobota, 19 października 2024

marzenia...


(Łk 12, 8-12)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych. Każdemu, kto powie jakieś słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie odpuszczone, lecz temu, kto bluźni przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie odpuszczone. Kiedy was ciągać będą po synagogach, urzędach i władzach, nie martwcie się, w jaki sposób albo czym macie się bronić lub co mówić, bo Duch Święty pouczy was w tej właśnie godzinie, co należy powiedzieć".

 

Mili Moi…
Bardzo mi to Słowo współbrzmi z wczorajszym, o rozesłaniu siedemdziesięciu dwóch. Codzienne bowiem, chrześcijańskie życie, rzadko kiedy wiąże się z wielkimi czynami misyjnymi, rozumianymi jako przemyślane i zaplanowane działanie ewangelizacyjne wobec tych, którzy Chrystusa nie znają, tudzież o Nim zapomnieli. Dużo częściej ta nasza prosta, codzienna ewangelizacja przebiega na linii przyznawać się – nie przyznawać się. Idealnie byłoby być rozpoznawanym na zewnątrz jako chrześcijanin. Nie przez symbole religijne zawieszone tu i ówdzie, ale przez styl bycia, który jest odmienny od dominującego dziś, nieewangelicznego. Trzeba by jednak wiedzieć jaki jest ten ewangeliczny. I trzeba by go konsekwentnie realizować. Na tyle konsekwentnie, żeby znającym nas nawet do głowy nie przyszło, że moglibyśmy zainteresować się jakimiś nieczystymi sprawkami, interesami czy działaniami. Do nas nie ma sensu się z czymś takim wybierać… O, to już byłoby coś…

Za łaską Bożą udało nam się nagrać rekolekcje adwentowe. Tym razem dwadzieścia cztery odcinki w jeden dzień. To chyba rekord. Ale wieczorem nie byłem w stanie skonstruować jednej sensownej myśli. Jest jednak dużo radości z faktu, że mamy ten materiał. Teraz tylko biedna Maja, stojąca tym razem za kamerą, będzie miała mnóstwo pracy z montażem, choć wszystko szło dość gładko i bez komplikacji. 

Dziś ruszam zakończyć rekolekcje zakonne dla braci w Krynicy Morskiej, a już w poniedziałek kolejne, tym razem w Rowach. Miałem je również tylko zacząć i skończyć, ale ponieważ zaplanowany rekolekcjonista przybyć nie zdoła z jakichś obiektywnych przyczyn, ja sam będę musiał je poprowadzić. Może to i dobrze – niespodziewany tydzień nad morzem chyba mi nie zaszkodzi. 

A poza tym? Jesień… Ciepły koc, książka, kubek kawy… Taaaa… To tylko marzenia.

wtorek, 15 października 2024

preferencje...


(Łk 11, 37-41)
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to Pan rzekł do niego: "Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".

 

Mili Moi…
Zastanawiam się czy gdyby Jezus stanął dziś przede mną, to nie uczyniłby jakiegoś prowokacyjnego gestu w moją stronę, żeby pokazać mi jak bardzo jestem zniewolony swoimi schematami myślenia… Może wszedłby w czapce do kościoła. A może powiedziałby „dobry wieczór” zamiast „szczęść Boże”. Albo, co gorsza, powiedziałby na powitanie „elo ziomek”.

Preferencje… Każdy z nas je ma. Niektóre są efektem zabiegów wychowawczych, inne wynikają z „lubię-nie lubię”, jeszcze inne są oznaką przynależności do konkretnego kręgu kulturowego (u nas na znak szacunku się wstaje, a są przecież miejsca, gdzie wyraża się to samo siadając). Niemniej, bardzo często te nasze przyzwyczajenia urastają do rangi nieomylnych norm, którym nie wolno w żaden sposób uchybić. Przydarzyło się to nawet papieżowi Franciszkowi, który raczył się przywitać z ludem po wyborze słowami „dobry wieczór” nie zdając sobie zapewne sprawy, że katolicka Polska czekała na tradycyjne „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.

I choć dzięki przepracowaniu kilku lat poza granicami kraju mam dość szerokie spojrzenie na to, co inne, ale równie dobre, to jestem pewien, że moich własnych preferencji jest całe mnóstwo i jak wielu innych, mam tendencje do ich absolutyzowania. Bo przecież spośród wielu możliwości, ta wybrana przeze mnie jest najlepsza… Czyżby? A czy Jezus może mieć w tych sprawach zdanie odrębne?

Daleki jestem od promowania anarchii i pełnej obojętności, ale jeśli w Liście do Galatów słuchamy w te dni o wolności, to może warto sprawdzić jak jest z wolnością wobec samego siebie. Bo zdrowy dystans jeszcze chyba nikomu nie zaszkodził, a Pan zdaje się często uśmiechać do wszelkiego rodzaju „nadęcia”.

Duże dzieło za mną… Misje w parafii św. Moniki w Poznaniu. Przyznam szczerze, że mocno mnie zmęczyły. I nawet nie chodzi o to, że było aż tak wiele pracy, ile raczej o to, że jej godziny były kompletnie „nie moje”. W duchu wspomnianej wolności, starałem się jednak z uśmiechem podchodzić do godziny 20.15, o której całkiem spora grupa schodziła się do świątyni, aby słuchać. Ja już zwykle o tej porze… Ale to dobrze wiecie.

Dużo radości z głoszenia, jak zawsze… Ludzie wytrwali – to ogromna radość, kiedy widzisz, że ich nie ubywa… Do rekolekcji trwających do środy, wszyscy jesteśmy jakoś przyzwyczajeni, ale od niedzieli do niedzieli… To już długo.

Uczestniczyło w misjach około dziesięciu procent parafii. Czy to dużo? Wystarczy… Jeśli wierzymy w słowo o ewangelicznym zaczynie, to właśnie z czymś takim mieliśmy do czynienia. Ufam, że ten siew wyda owoce znane Bogu. A ja dowiem się o nich w niebie. Jak o wszystkich innych, w których mam skromny udział. To był dobry czas – doznałem wiele życzliwości od ludzi i zobaczyłem model spokojnego prowadzenia parafii. Proboszcz łagodny wobec ludzi, życzliwy i zatroskany. Ludzie doskonale to wyczuwający i idący razem w budowę domu i wspólnoty Kościoła. Czego chcieć więcej?

Zdjęcia przedstawiają chwilę przekazywania darów materialnych na dom samotnej matki w Kiekrzu, które zbieraliśmy podczas misji. Ludzie odpowiedzieli na tę propozycję w sposób cudownie nadobfity. I to kolejna radość – taka mała służba życiu.

A dziś powinienem być w Niepokalanowie, ale zaszło małe nieporozumienie z terminami i zostałem w domu, co skądinąd przyjąłem z wielką ulgą, bo naprawdę nie miałem czasu nawet na pranie. A dzięki niespodziewanemu darowi mogłem dziś posprzątać moją stajenkę i zrobić mnóstwo innych rzeczy… Ale za to w czwartek ruszamy z nagraniami rekolekcji adwentowych. Udało mi się je dopiąć w Poznaniu. Nie ma jednak jak łaska porannego czasu – wówczas myśl najświeższa i ochota do pracy największa.

A wokół siostra śmierć pełni swoją służbę… W minionych dniach dwóch moich amerykańskich parafian zakończyło ziemską pielgrzymkę. Ed i Tadeusz mieli już swoje lata – pierwszy dobił do setki, drugi zbliżał się do dziewięćdziesiątki. Z Edem i jego żoną Helen miałem tę łaskę świętować ich siedemdziesiątą rocznicę ślubu. Tadeusz był pierwszym parafianinem, który zaprosił mnie na lunch nad brzegiem morza niedługo po moim przybyciu do Ameryki i „wprowadził” mnie za kulisy naszej parafii. A dziś w nocy, w Gnieźnie, odszedł nasz współbrat, o. Klaudiusz, również w pięknym wieku. Gasł powoli obarczony cierpieniem. Niech im wszystkim Bóg odpłaci za wielki trud życia…



wtorek, 8 października 2024

Marto, Marto...


(Łk 10, 38-42)
Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: "Panie, czy ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła". A Pan jej odpowiedział: "Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona".

 

Mili Moi…
Bycie Martą dla wielu z nas jest znacznie łatwiejsze. Działać, tworzyć, zmieniać rzeczywistość, widzieć efekt – ależ tak, bardzo chętnie. I to słodkie zmęczenie, które pojawia się jako konsekwencja. Zmęczenie, które dowodzi przecież, że jestem potrzebny, że wiele ode mnie zależy, a może nawet, że beze mnie to… Maria, to milcząca i wyciszona siostra, która przecież nie ma wyczucia. Siedzi, kiedy trzeba biegać, milczy, kiedy trzeba mówić, zdaje się nie rozumieć tego, co wokół niej się dzieje. A może rozumie znacznie lepiej niż ta biegająca Marta.

To napięcie zdaje się występować w sercu wielu z nas. Ten wybór, który jest realną koniecznością – nie tylko ewangelicznym przykładem do teoretycznych refleksji. A utrata miary i przeakcentowania są na wyciągnięcie ręki. Kiedy dziś o tym myślę, drapie mnie w duszy tęsknota za rekolekcjami. Za czasem spokojnego słuchania. Za dniami, w których nie będę biegał i zajmował się niczym innym, tylko nasycaniem samego siebie. Czas tylko dla mnie i dla Jezusa. Zaplanowany na połowę listopada. W tym roku indywidualnie, z książką i nauczaniem internetowym. Ale z najpoważniejszym traktowaniem na jakie mnie stać. Zatrzymać się, póki jeszcze sam o tym mogę zdecydować.

Wybaczcie, że długo mnie tu nie było, ale mam chyba najaktywniejszy czas tego roku. W kalendarzu widziałem, że się zbliża, a jednak, jak zawsze, wydawałem się zaskoczony jego nadejściem. Jestem dokładnie w środku. W oku cyklonu. W tej chwili prowadzę Misje Święte w parafii świętej Moniki w Poznaniu. Parafia maleńka. Frekwencja? No cóż… Ludzie nie mają trudności z wejściem do kaplicy, ale ławki są wypełnione. Stwarzamy okazję. Kto chce i może, ten korzysta. Przed południem odwiedzamy chorych. Po południu tworzę kolejne treści na następne wydarzenia rekolekcyjne. A wieczorem blok nauczania, który wczoraj zakończyliśmy o 22.00.

Misje od niedzieli do niedzieli. Ostatnia Msza o 19.00 i ruszam do domu, bo już w poniedziałkowy poranek muszę jechać do Krynicy Morskiej, aby rozpocząć rekolekcje zakonne dla moich współbraci. Tych nie prowadzę, ale ostatnie przygotowanie, powitanie, rozliczenie domu – to wszystko na moich barkach. Wtorek to już wycieczka do Radia i dwa dni pracy. A czwartek i piątek to nagrania internetowych rekolekcji adwentowych. Trudno znaleźć czas na przepranie skarpetek i sprzątnięcie domowej stajenki. Ale przeżyjmy październik, a zrobi się odrobinę luźniej…

Niech święta Monika, patronka tego miejsca, ma Was w swojej opiece. Co ciekawe, miejscowy proboszcz badał temat i okazuje się, ze w Polsce są tylko dwie parafie pod jej wezwaniem. Jedna właśnie tu, w Poznaniu, a druga w Kajkowie, tuż pod Ostródą, gdzie proboszcz skądinąd również wspominał mi o misjach. Ale na razie w bardzo luźny sposób. Ten związek jest dla mnie dość interesujący…

poniedziałek, 23 września 2024

lampy...


(Łk 8, 16-18)
Jezus powiedział do tłumów: "Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz umieszcza na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą nawet to, co mu się wydaje, że ma".

 

Mili Moi…
Miotacz ognia… Czasem wydaje mi się, że chciałbym mieć takie narzędzie duchowe, żeby zapalać te pogaszone światła. Ale to pokusa… Po pierwsze pokusa pójścia na skróty… No bo zapalać każdą lampkę oddzielnie wymaga znacznie więcej wysiłku, niż puścić płomień po wszystkich od razu. Po drugie, miotacze ognia maja to do siebie, że zapalają również wszystko wokół, siejąc poważne zniszczenia, a to nijak do duchowego życia nie pasuje. Co więc pozostaje? Mozolna i wytrwała praca, ze świadomością, że wszystkich lamp zapalić się nie da. W niektórych od dawna nie ma oliwy, w innych jest zbyt krótki knot, jeszcze inne, potłuczone, nie zdołają żadnego paliwa w sobie utrzymać… 

Najtrudniej jednak chyba być płomieniem odrzuconym… Wiedząc co się niesie, spotykać się z obojętnością, albo wzgardą. Czasem nie może mi się zmieścić w głowie, że tak oczywiste Boże prawdy, mogę być wciąż poddawane dyskusji, a w konsekwencji odrzucane przez całkiem tęgie głowy. Ale to przecież tajemnica ludzkiej wolności, którą i ja, wzorem mojego Pana, w każdym uszanować muszę. A często tak bardzo mi zależy, że przeżywam ogromny smutek, kiedy dotrzeć nie mogę. W ten sposób „rozumiem” rodziców, których dzieci odeszły od wiary, a nawet w jakiejś mierze Boga samego, który cierpi w miłości odrzucanej wciąż przez ten świat, świat który nie słyszy nic ponad monotonne „więcej, więcej, więcej”…

W sobotę przeżyliśmy w Ostródzie Regionalny Dzień Skupienia dla wspólnot Rycerstwa Niepokalanej. Dobry dzień. Formacyjny. Modlitewny. W radości przebywania razem. A dziś dotarłem już do dobrych sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Częstochowie. Zawsze podziwiam siostrzany szacunek do kapłaństwa. Dobroć i życzliwość wyłaniające się z każdego kąta. I serdeczna wdzięczność za to, że przyjechałem i chcę dla nich głosić. To miejsca, w których zapalanie lamp sprawia szczególną frajdę i zwykle jest przyjmowane z ochotą. Miejsca nadziei i duchowego odpoczynku dla każdego głosiciela. Wierzę, że to będzie bardzo dobry tydzień. Tydzień przeżyty kilkaset metrów od Domu Matki, od Jasnej Góry…