zdj:flickr/Chuck Burgess/Lic CC
(Mt 14,1-12)
W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie. I rzekł do swych
dworzan: To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze w
nim działają. Herod bowiem kazał pochwycić Jana i związanego wrzucić do
więzienia. Powodem była Herodiada. żona brata jego, Filipa. Jan bowiem upomniał
go: Nie wolno ci jej trzymać. Chętnie też byłby go zgładził, bał się jednak
ludu, ponieważ miano go za proroka. Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda,
tańczyła córka Herodiady wobec gości i spodobała się Herodowi. Zatem pod
przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już
podmówiona przez swą matkę: Daj mi - rzekła - tu na misie głowę Jana
Chrzciciela! Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na
współbiesiadników kazał jej dać. Posłał więc [kata] i kazał ściąć Jana w
więzieniu. Przyniesiono głowę jego na misie i dano dziewczęciu, a ono zaniosło
ją swojej matce. Uczniowie zaś Jana przyszli, zabrali jego ciało i pogrzebali
je; potem poszli i donieśli o tym Jezusowi.
Mili Moi…
I kolejny tydzień
staje się wspomnieniem… Kończę go z 23 zapisanymi stronicami. To jednak trochę
wolniej, niż zakładałem, ale konsekwentnie do przodu… Miałem nadzieję, że nie
będzie ani jednego dnia bez pisania, ale niestety… Choć musze przyznać, że
przerwy w pisaniu zwykle są spowodowane zajęciami duszpasterskimi. Czasem dzień jest
nimi bardzo wypełniony… Ale to nic… Ważne, że zmierzamy do przodu.
Dziś przyszła do
mnie do konfesjonału jedna z moich ulubionych amerykańskich parafianek, Francine,
emerytowana nauczycielka, która od czasu do czasu piecze dla nas „babka” (jak
sama mówi – według przepisu jej mamy) i ma zawsze jakieś dobre słowo. Tydzień
temu w sobotę, prawie zemdlała w naszym kościele (jest tu straaasznie gorąco).
Ale w sobotę była u nas, a w niedzielę w jakimś innym kościele, do którego też
lubi chodzić. No i tam jej się zemdleć udało… Mówi mi dziś – kiedy tylko się ocknęłam,
wszyscy mnie pytali czego potrzebuję, a ja im na to – ja chcę mojego o. Michała,
żeby mnie pobłogosławił… No i, mówi, wyobraź sobie father, że Cię nie mieli… Dlatego
przychodzę dziś, musisz mnie koniecznie pobłogosławić… Jak tych moich babć nie
kochać…?
A poważnie, to
chcę Was prosić dziś o modlitwę za o. Mariusza, mojego współbrata z roku, który
pracuje w Duisburgu. Trafił dziś nagle do szpitala. Nie mamy na razie żadnych
wiadomości co się stało, ale niech Pan go pokrzepia i niech rychło wraca do
zdrowia… Z OSTATNIEJ CHWILI: Dołączam jeszcze Martę, która właśnie jedzie do
szpitala w Gdańsku z podejrzeniem wirusowego zapalenia opon mózgowych. Proszę,
bądźcie w modlitwie i z nią… Przyjaciółka. Młoda żona i mama fantastycznego
brzdąca.
Za ciepłe słowa
zachęty dotyczące komentarzy adwentowych z Manhattanu, które usłyszałem od
kilku osób, bardzo dziękuję… Przyznam szczerze, że pomysł dojrzewa i ochota
jest coraz większa… Mam nadzieję, że to z Ducha ta ochota. Jeśli tak, to pewnie
się uda. Jeśli nie, to oby się nie udało… Siebie i swoich pomysłów promować nie
chcę.
A dziś wielka
lekcja prawdy. Trzy kwestie stają mi przed oczami. Pierwsza z nich to
umiłowanie prawdy. Wracam pamięcią do fragmentów ewangelicznych dotyczących
skarbu w roli i pięknej perły. Prawda, tak jak one, jest bezcenna i warto dla
niej poświęcić wszystko, co nią nie jest. Szukać jej. Znajdować. Cieszyć się
nią. I na niej budować. A kiedy się ją już odkryje, to trzeba wiernie do niej
dostosowywać swoje życie… Jeśli bowiem tego się nie robi, to człek ociera się o
hipokryzję, jakieś rozdwojenie wewnętrzne. Wiem, co jest prawdą, ale tą prawdą
nie żyję. Nie jest to raczej przejaw najwyższej mądrości. A po trzecie, kiedy
się ją już znajdzie, uczyni się z niej fundament swojego życia, to już tylko
krok do jej głoszenia…
Jan, co
charakterystyczne, głosi prawdę niepytany. To jest chyba bolączka wielu z nas. Łatwa
wymówka – gdyby mnie ktoś zapytał, to bym powiedział, ale że nie pytają, to po
co się wychylać. Tymczasem Jan mówi wprost – nie wolno ci. Dlaczego? Bo ja tak
mówię? Nie!!! Bo Bóg tak mówi… I to znów kolejna bolączka… Tłumaczymy ludziom
na wszelkie sposoby, że nie warto iść w grzech. Ale rzadko pojawia się argument
– bo tak mówi Pan. Przecież nie przyjmą. Przecież wyśmieją. Przecież uznają za
wariata. A Jan nam dziś pokazuje, że może być jeszcze gorzej… Może być zupełnie
źle. Mogą zabić za słowo prawdy…
A na to można być
gotowym tylko dla jednej Prawdy. Tej NAJPRAWDZIWSZEJ, naszego Pana Jezusa
Chrystusa. Czego sobie i Państwu życzę. Amen.