środa, 29 czerwca 2016

zamerykanizowany???

zdj:flickr/Julian Carvajal/ Lic CC
(Mt 16,13-19)
Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.


Mili Moi…
Mój pobyt w Ojczyźnie powoli dobiega końca… Czy wypocząłem? Raczej nie… Może tylko lepiej uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem zmęczony. To też jest jakieś osiągnięcie… Z nowin, które do mnie docierają? Ostatnio dowiedziałem się, że się „zamerykanizowałem” i że nie jestem już tym samym o. Michałem, co kiedyś. Nie dotknęło mnie to jakoś szczególnie. Może to i prawda… Pewnie trudno, żeby było inaczej. Choć podejrzewam, że cytowani komentatorzy mieli na myśli raczej mało pozytywne zmiany. Jeśli tak jest i jesteście mną rozczarowani, to wybaczcie.

Wkrótce powrót… Co prawda, kiedy widzę dzisiejsze obrazki pękniętej samolotowej opony w locie z Gdańska do Warszawy (a przecież ja za tydzień tą samą trasą mam się przemieszczać), to zaczynam się trochę martwić. Myśli krążą również, dzięki mediom, wokół ataków terrorystycznych i wszystkiego, co złe. Omadlam i staram się ufać mojemu Panu. Wszak każdy włos na mojej głowie jest policzony, a On wie najlepiej kiedy i w jakich okolicznościach zawołać mnie do domu…

Ten tydzień wykorzystuję na lekturę… Staram się całkowicie zresetować i w ten sposób przygotować na czekające mnie po powrocie zadania. Wczoraj dowiedziałem się, że mój rocznikowy współbrat wyrusza na misje do Ekwadoru. W ten sposób wszyscy czterej, tworzący nasz rocznik, będziemy pracować za granicą. Krzysiek i Mariusz w Niemczech, Michał w Ekwadorze i ja w USA. Co ciekawe, z pewnością nie są to kierunki, które wyobrażaliśmy sobie na początku naszego zakonnego życia. Ale dzięki tym ciekawym, Bożym pomysłom, możemy wciąz odkrywać nasze franciszkańskie powołanie… Powołanie do dyspozycyjności...

A wszystko to pewnie wynika z naszych nieudolnych, ale wciąż ponawianych zapewnień, które, jako żywo, przypominają dzisiejsze słowa Piotra. Ty jesteś Mesjasz… Nasz Mesjasz. Mój Mesjasz… Za Tobą chcemy iść. A może i przed Tobą, jeśli tak zechcesz. Aby przygotować Ci miejsce, tam, gdzie Ty sam się chcesz pojawić... Doświadczyliśmy wszyscy czterej twórczego powiewu Ducha i żaden z nas się nie oparł. Co więcej, każdy z nas czerpie z pewnością sporo radości z tego „tu i teraz”, w którym się znajduje. Czasem jest to radość, która pojawia się zupełnie nieoczekiwanie, niespodziewanie, pomimo wysiłków sił wroga…

Przekonuję się codziennie, że uznanie Jezusa Panem mojego życia domaga się potwierdzania czynem. Łatwo się mówi. I łatwo się zapomina, co się powiedziało. Moc naszych wyznać leży w wysiłkach, aby wcielić je w życie. W wysiłkach… Nie tyle w sukcesach, ile w staraniach… Bo przecież On w mgnieniu oka może zwieńczyć je sukcesami… Ale nie może za mnie chcieć… I nie może za mnie ruszyć z miejsca… I nie może za mnie zdecydować… Zbyt poważnie mnie traktuje.

Dlatego jak zawsze pyta u kresu dnia – za kogo mnie uważasz? Za kogo mnie uważałeś??? Dziś…

sobota, 25 czerwca 2016

o metodach...

zdj:flickr/Pulpolux !!!/Lic CC
(Mt 8,5-17)
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi. Rzekł mu Jezus: Przyjdę i uzdrowię go . Lecz setnik odpowiedział: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: Idź! - a idzie; drugiemu: Chodź tu! - a przychodzi; a słudze: Zrób to! - a robi. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim. A synowie królestwa zostaną wyrzuceni na zewnątrz - w ciemność; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów . Do setnika zaś Jezus rzekł: Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś. I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie. Gdy Jezus przyszedł do domu Piotra, ujrzał jego teściową, leżącą w gorączce. Ujął ją za rękę, a gorączka ją opuściła. Wstała i usługiwała Mu. Z nastaniem wieczora przyprowadzono Mu wielu opętanych. On słowem wypędził złe duchy i wszystkich chorych uzdrowił. Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby.


Mili Moi…
Od czwartku spędzałem dobrze czas w Gdyni, mieście moich „pierwszych miłości”. Nawiedziłem moich przyjaciół, Kasię i Rafała, oraz ich dwie córeczki Klarę i Anielę. Zawsze u nich oddycham innym powietrzem. Dużo śmiechu, ale i mądrych rozmów. Tym razem omówiliśmy nawet tragedię statku „Lusitania” z 1915 roku. A do tego jeszcze zdobycze kinematografii… Ich wybory kończą się zwykle tym, że oboje zasypiają przed ekranem, a ja siedzę i oglądam… To były naprawdę dobre dwa dni…

A od dziś już jestem w Gdańsku i prowadzę wakacyjne skupienie dla wspólnoty „Emmanuel”. To znaczy wakacje mam ja. Oni jeszcze nie. Ale mówimy sobie o wspólnocie i o tym jak w niej żyć i w jaki sposób ją budować. Połowy wspólnoty już nie znam, ani oni mnie nie znają, ale nie zmienia to faktu, że słuchają dzielnie, choć upał dzisiejszy skłaniał raczej do spania i sprawił, że mój habit musiał trafić do pralki… Jakiś armagedon… Jutro kontynuujemy skupienie i myślę, że będzie jeszcze sporo okazji do dobrych rozmów i sensownego bycia razem. Dobry czas, a mój pracoholizm klaszcze z radości…

A czytając Słowo myślałem sobie o tym jaka jest najskuteczniejsza „metoda na Jezusa”.  Kiedy czytam o Bartymeuszu, który niewidomy, siedzący przy drodze „łapie” Jezusa na swój krzyk to myślę o „metodzie na krzykacza”… Kiedy czytam o Syrofenicjance, która w rozmowie z Jezusem „łapie” Go na swoją inteligencję, mówiąc Mu, że i szczenięta jedzą z pańskiego stołu to myślę o „metodzie na inteligenta”… Kiedy czytam dziś o setniku, to przychodzi mi do głowy „metoda na gościa, który wie o co w tym wszystkim chodzi”. Ale wyraźnie czuję, że to nie w tym rzecz… To nie te kwestie decydują o „powodzeniu” zainteresowanych.

Jedyna „metoda na Jezusa” to pokorne serce, które w swojej bezradności spotyka się z wielkim pragnieniem Jezusa, aby przywrócić harmonię w tym świecie. On w swojej miłości odwraca skutki grzechu. Bo nie jest wolą Bożą cierpienie, śmierć, czy nękanie nas przez złego ducha. Potrzeba jednak szczerego, pełnego zaufania i bezradnego stanięcia przed Nim… I może to jest problem. Może tak bardzo polegamy na sobie. Może wydaje nam się, że sami damy radę. Może zamiast uznać całkowitą zależność od Niego, czynimy Go jedynie jakimś pomocnikiem w życiu, które organizujemy sobie sami… W takich okolicznościach potęga Jego łaski jakby nie mogła się uwolnić…

Naszą zaradnością Go nie zaskoczymy… Ale naszą wiarą w Niego możemy… Warto spróbować…

A teraz idę spać… W gościnnym klasztorze sióstr franciszkanek. Są przekochane… Dbają o mnie nawet bardziej, niż trzeba… I zajęły się moim habitem… Takie konkretne i proste dowody miłości… We franciszkańskiej wspólnocie…

wtorek, 21 czerwca 2016

dokąd?

zdj:flickr/be-nn-y/Lic CC
(Mt 7,6.12-14)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały. Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy. Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują.


Mili Moi…
Najpierw całkiem radosna wiadomość z Lublina… Dostałem wczoraj złowróżbnego smsa – cofnięto twoje podanie o przedłużenie studiów. Prawie spadłem z krzesła z wrażenia. Ale na szczęście kwestia po chwili została doprecyzowana. Okazało się bowiem (o ile zdołałem zrozumieć), że moje późne aplikowanie o wszczęcie przewodu doktorskiego zaowocowało tym, że podlegam jakimś nowym przepisom, które w Polsce nie zmieniają się co kilka lat, ale, mam wrażenie, co kilka tygodni. Przepisy owe stwierdzają co następuje – mogę prosić o przedłużenie studiów o DWA lata, a nie o rok, jak to wcześniej mi zakomunikowano. Po upewnieniu się u niezawodnej pani M z dziekanatu, prawdopodobnie zyskałem nieco luzu psychicznego, a nade wszystko czasu na dokończenie mojego dzieła. Oczywiście medal ma zawsze dwie strony… Jeśli z jakichś powodów nie zdążyłbym napisać dzieła w dwa lata – przepada wszystko. Jakbym nigdy nie studiował. Gra więc jest ustawiona na linii albo – albo. Wszystko, albo nic…

A poza tym… Zainspirowany widokami na FB (ludzie wrzucają zdjęcia pełnych grzybów wiader) oraz obrazkami przydrożnymi (ludność sprzedająca owoce lasu), postanowiłem dziś spróbować i ja. Udałem się do lasu, w znane sobie miejsca i tropiłem twory kapeluszowe. Moje łowy zakończyły się siedmioma kurkami, które mieściły się w garści. Ale nic to. Może przyszłoroczny urlop zaplanuję sobie we wrześniu… Przy tej okazji odwiedziłem mamę Bożenę, a z nią tatę Rysia. Pięknie tam u niego na tym cmentarzu… Cicho i spokojnie. Wierzę, że tam, choć na chwilę, Pan Bóg pozwolił nam się spotkać. Powiedziałem mu po prostu „dziękuję” za jego dobroć, której nie raz doświadczyłem.

A w niedzielę kolacja u pewnej znanej, telewizyjnej, kudłatej kucharki w jej warszawskich lokalu. Musze przyznać, że było to chyba najbardziej rozczarowujące kulinarne doświadczenie w dotychczasowych w Polsce. Absolutna żenada. Wieczór uratowało tylko towarzystwo Beaty. Piękna pogoda, przewspaniały długi spacer i… kolęda. Właściwie poświęcenie jej nowego mieszkania. Nocleg w Niepokalanowie, a następnego dnia bardzo dobre spotkanie z Jackiem. Jego znacie dobrze. To mój przyjaciel, który od lat żyje z cudzym sercem we własnej piersi. Ale chwilowo jest mu również potrzebna nowa nerka, więc gdyby ktoś miał jedną na zbyciu, to służę namiarami. Oczywiście w grę wchodzi tylko dar… Jacek jest najdzielniejszym i najcierpliwszym człowiekiem, jakiego znam. Przy wszystkich zdrowotnych problemach żyje pełnią życia i tryska humorem… Nieodmiennie polecam go Waszej modlitwie…

A dziś pomyślałem o tej drodze do życia, co to jest wąska, a ponadto trzeba jej jeszcze szukać. Nie rozpieszcza nas Pan Bóg, nie rozpieszcza. Ale z drugiej strony, kiedy słyszę, że niewielu ją znajduję, to mam takie wrażenie, że wynika to głownie z faktu, że niewielu jej szuka. W innym bowiem miejscu Pan zapewnia, że kto szuka – znajduje. A zatem potrzeba poszukiwaczy dróg ukrytych. I myślę sobie, że jednym z najskuteczniejszych motywów, dla których zaczyna się wspomniane poszukiwania, jest zmęczenie szerokimi i wspaniałymi drogami… Ale czy nimi można się zmęczyć? Jasne, że tak… Moim „zmęczonym idolem” jest święty Franciszek. Niczego mu nie brakowało – bogactwo, sława, przyjaciele, bezpieczna przyszłość… A on się tym wszystkim zmęczył. Nie czuł radości, ani satysfakcji. I poszukał… I, co ważniejsze, znalazł…

A co z nami? A my mówimy – ja chętnie pójdę drogą świętego Franciszka – ale od samego początku. Chcę najpierw doświadczyć bogactwa, sławy i wszystkich „niedogodności dróg szerokich”… A potem się nawrócę… I poszukam… A Pan Jezus się uśmiecha i odpowiada – naprawdę musisz? Tak wielu już dowiodło, że do życia nie idzie się po szerokich drogach… Naprawdę musisz sprawdzić sam??? I tak tracimy cenny czas… Bardzo cenny czas…

Jak bardzo cenny? Zapytajcie Jacka… Zapytajcie Ryszarda… Zapytajcie Franciszka… 

sobota, 18 czerwca 2016

puste ręce...

zdj:flickr/Kaje/Lic CC
(Mt 6,24-34)
Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia? A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary? Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.


Mili Moi…
Dni płyną… I dzięki Bogu – chciałoby się powiedzieć. Bo każdy zbliża mnie do powrotu do domu… Wiem, że nie brzmi to najlepiej, przynajmniej dla tych, którzy mieszkają w Polsce. Ale nie mogę kłamać. Tęsknię za domem. Za moimi ludźmi. Za moimi sprawami. Nawet za tym durnowatym doktoratem trochę też. Nigdy nie umiałem odpoczywać, więc i tym razem jest podobnie. Ciągle mam wrażenie, że marnuję czas. Nawet nie wiem czy w domu wszystko gra, tak bardzo staram się trzymać wakacyjnych zasad i nie interesować się. Ale to nie łatwe.

Jedyna nadzieja w tym, że przede mną nieco bardziej pracowite dni. Czeka mnie kilka wizyt. Już jutro ruszam do Warszawy, przez Niepokalanów rzecz jasna. Tam czeka na mnie spotkanie z Beatą i Jackiem. I to będą dobre spotkania, bo zawsze takie są. Podobnie wczoraj – cały dzień spędziłem we Władysławowie, choć lało jak z przysłowiowego cebra. Ale za to moja tamtejsza rodzina dostarczyła mi jak zawsze sporo radości ze spotkania. No i te lody, które produkują…

W ramach mojego pobytu w Polsce nawet pojawi się jakieś krótkie głoszenie. Za tydzień prowadzę weekendowe skupienie dla wspólnoty z Gdańska. To wszystko trzyma mnie jakoś w nadziei, bo inaczej popadłbym chyba w kapłańską depresję. Strasznie mało posługi w te dni. A co to za ksiądz, który nie służy???

Dziś medytując Słowo, pomyślałem sobie, że właściwie jestem wolny od tych nadmiernych trosk, o których wspomina Jezus. Ani specjalnie nie troszczę się o pożywienie, ani o to, co mam nosić (habit to jednak znakomity wynalazek). Ale po chwili doznałem wielkiego zawstydzenia. Bo w gruncie rzeczy nie troszczę się o wspomniane rzeczywistości tylko dlatego, że mam nadzieję graniczącą z pewnością, że jutro rano lodówka będzie pełna, a w mojej szafie też właściwie niczego do ubrania nie brakuje. A gdyby nawet zabrakło, to wystarczy pójść do sklepu i zakupić, bo przecież na to zupełnie spokojnie środki się znajdą w moim portfelu.

Pomyślałem sobie, że ta nasza zakonna stabilność, której pewnie nie sposób uniknąć po ośmiuset latach istnienia, ma jednak trochę demoralizujący wpływ na mnie (bo nie chcę powiedzieć „na nas”). Ja po prostu przywykłem do pewnych standardów i często traktuję je jako coś oczywistego, podczas gdy wszystko mogłoby być zupełnie inaczej. W takich chwilach jak dziś marzy mi się powrót do Ewangelii w najbardziej skrajnym wydaniu. Gdyby tak nasza Prowincja zakonna założyła nową misję w jakimś nadzwyczaj trudnym miejscu, gdzie panowałoby wielkie ubóstwo… Może mógłbym odnaleźć się tam… Ale czy wystarczyłoby mi odwagi? Żeby zostawić poczucie bezpieczeństwa i jako taki standard?

Mój Boże… Gnuśność z każdej strony. Czuję wyraźnie, że jeśli sam o siebie nie powalczę, to nie ma szans, żeby żyć Ewangelią zarówno w tym jej aspekcie, jak i w wielu innych… A przecież Ewangelia to podstawa. Im dłużej żyję, tym bardziej przekonuję się, że nasz Ojciec Franciszek miał rację. Nie można żyć Ewangelią, nie prowadząc życia ubogiego i prostego. A nasz, franciszkański charyzmat opiera się właśnie na tej prostocie i ubóstwie. Mam szczerą nadzieję, że kiedyś nauczę się nim naprawdę żyć… Dziś modlę się o to szczególnie…

czwartek, 16 czerwca 2016

być synem...

 
zdj:flickr/A Silly Person/ Lic CC
(Mt 6,7-15)
Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego! Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.

Mili Moi...
Ten tydzień z założenia jest tygodniem relaksu... Śpię długo (do 6, czasem nawet do 7), czytam, chodzę na spacery. Jeśli podróże, to raczej krótkie. Choćby do Olsztyna, gdzie diakon Kamil szukał dla mnie pewnych książek w bibliotece, pomocnych w tworzeniu mojego doktoratu. Kamil zaczynał swoją drogę duchową w naszym zakonie, a potem przeniósł się do seminarium diecezjalnego, gdzie dwa tygodnie temu przyjął święcenia diakonatu. Miło spotkać diakona, który przyjeżdżał do mnie na rekolekcje powołaniowe, a dziś mówi mądrze i dojrzale - wie ojciec, długi czas myślałem, że święcenia mi się należą... w końcu studiuję tak długo... ale teraz, kiedy mi ich udzielono, zrozumiałem, że nie mam żadnego prawa do nich i są zupełnie niezasłużonym darem... powtarzam Jezusowi - mam nadzieję, że wiesz, co robisz... Oby więcej takich sensownych przekonań wśród młodych kandydatów do kapłaństwa. Przy okazji zostałem poproszony o wygłoszenie homilii na Mszy Prymicyjnej Kamila w przyszłym roku. Mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć.

Siedząc w Polsce opracowuję sobie  plan związany z dyscypliną pracy po powrocie. Nie napawa mnie to optymizmem, bo widzę wyraźnie, że będę musiał sobie kupić kajdanki :) Każdego dnia będę musiał przykuwać się nimi do biurka, oddając kluczyk mojemu przełożonemu i prosząc go, żeby mnie wypuścił po południu. To daje szansę na napisanie czegokolwiek. A poważnie mówiąc, widzę wyraźnie, że jeśli nie narzucę sobie żelaznego planu dnia, to nie ruszę z miejsca. Zegar bije i jest bezlitosny. Ale i ja jestem dość zmotywowany i może również dlatego odliczam dni do końca urlopu, żeby zabrać się za coś, czego efekty będą jakoś widoczne.

A Słowo prowadzi do Ojca. Mam takie nieodmienne wrażenie medytując nad tym fragmentem, że Jezus zdaje się mówić - co by się w twoim życiu nie działo, wracaj do Ojca. Dziś w radiowym komentarzu usłyszałem, że w pierwotnym Kościele bardzo szybko przyjął się zwyczaj odmawiania Modlitwy Pańskiej trzykrotnie w ciągu dnia. Wiele wieków później, nasz Ojciec, święty Franciszek, zalecał tę modlitwę braciom, którzy nie umieli czytać. Miała ona zastępować im Brewiarz, stąd do każdej z godzin brewiarzowych przypisana była odpowiednia ilość "Ojczenaszów". Zdaje się, że wynikało to z niezwykłej intuicji podpowiadającej Franciszkowi, że skoro Jezus nauczył nas tej modlitwy, to ma ona jakieś szczególne znaczenie...

I rzeczywiście, w niewielu słowach obejmuje ona najważniejsze obszary naszego życia. Chroni przed wielomówstwem gadatliwych, a tych, którym myśli trudno ubrać w słowa, daje proste narzędzie do wyrażenia stanu swojego serca. Prostota jest uderzająca. I to mnie najbardziej fascynuje w wierze - relacja z naszym Bogiem może być i powinna być niezwykle prosta. Chciałoby się powiedzieć - tak prosta, jak z własnym ojcem. Szkoda tylko, że dla wielu osób współcześnie, relacje z ojcem wcale nie należą do najprostszych... Aby więc nie utknąć w ludzkich relacjach, niczym w pułapce, warto sobie uświadamiać, że Ojciec nasz niebieski jest wspanialszy od nawet najwspanialszego, ziemskiego ojca. I oby to przekonanie sprawiło, że modlitwa Ojcze nasz popłynie z naszych ust z nową mocą...

Ojcze, który jesteś inny od mojego ziemskiego ojca, Ojcze, który jesteś nasz - czyli każdy z nas jest Ci drogi i każdego kochasz w sposób niewyobrażalny, Ojcze, który jesteś zawsze, w odróżnieniu od tych, których nie było... Ojcze, naucz mnie być synem...

niedziela, 12 czerwca 2016

okulary miłości...

zdj:flickr/Dotsch/Lic CC
(Łk 7,36-8,3)
Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą. Na to Jezus rzekł do niego: Szymonie, mam ci coś powiedzieć. On rzekł: Powiedz, Nauczycielu! Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował? Szymon odpowiedział: Sądzę, że ten, któremu więcej darował. On mu rzekł: Słusznie osądziłeś. Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje. Do niej zaś rzekł: Twoje grzechy są odpuszczone. Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza? On zaś rzekł do kobiety: Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju! Następnie wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia.

Mili Moi...
Dobiegł końca sympatyczny tydzień w Lublinie. Sprawy uniwersyteckie pozałatwiane. Wiele miłych spotkań za mną, ale jednocześnie... Dwadzieścia trzy dni do końca urlopu. Naprawdę odliczam i czekam na powrót do domu. Miło i sympatycznie, ale jednak wszędzie dobrze, a w domu... wiadomo :)

W drodze z Lublina pojechałem do Częstochowy. Bez tej wizyty nie wyobrażam sobie wizyty w Polsce. Nie udało mi się złapać miejsca w Domu Pielgrzyma, bo jak się okazało, Ochotnicze Hufce Pracy zajęły sporo miejsc. Ale na szczęście siostry nazaretanki okazały się niezawodne i przyjęły mnie pod swój dach. Pomodliłem się spokojnie, pospacerowałem, nasyciłem oczy widokiem sióstr zakonnych, bo ich tak mało mam na co dzień w Ameryce. I, co ciekawe, usłyszałem może milion razy pozdrowienie "Szczęść Boże", którego też bardzo mi w USA brakuje. Tradycyjne polsko-amerykańskie pozdrowienie "Dzień Dobry" wyparło już niestety wszelkie oznaki religijności z komunikacji międzyludzkiej. Oczywiście nie u wszystkich, ale u zdecydowanej większości. 

Potem była jeszcze Łódź i nasze seminarium. A tam grono słuchaczy... Nic się nie zmieniło. Za naszych czasów też chętnie gromadziliśmy się, żeby posłuchać ludzi z dalekiego świata. Klerycy mieli mnóstwo pytań. Kto wie, może i w którymś zrodzi się jakieś pragnienie, żeby oddać życie tym, którzy są daleko. Zalecam wzmożoną modlitwę, zwłaszcza moim parafianom :) Potrzebujemy rąk do pracy, więc chwytajmy Różaniec w nasze ręce i prośmy Pana żniwa...

A dziś szczęśliwie wróciłem do mojego Sztumu. Wieczorny jogging i sałatka zdecydowanie poprawiły mi nastrój po długiej podróży. Dziś jeszcze lektura, włączone radyjko, i relaks. Choć obawiam się, że o niczym innym, niż o wygranym z Irlandią meczu dziś nie posłucham...

Może więc warto wyłączyć radio i zajrzeć do Słowa. Jeszcze raz. Żeby nasycić się miłością Mówiącego... Bo tylko doświadczając Jego miłości można widzieć prawdę w innych, czy też innych w prawdzie. Szymonowi faryzeuszowi brakowało otwartego oka, a może tych "okularów miłości". Brakowało mu doświadczenia jego własnej grzeszności. A może czegoś jeszcze...  Tak, czy owak Jezus ten brak zauważył i przez miłość do anonimowej kobiety zapewnił i jego o swojej miłości. Myślę, że Szymon się zawstydził... To takie dobre, Boże zawstydzenie, które otwiera na doświadczenie bliskości Boga. Czy dziś potrafimy się tak zawstydzać? Czy potrafimy zadawać właściwe pytania - sobie i innym? Czy potrafimy myśleć? Tak po Bożemu? Bez wyjścia poza czysto ludzki, banalny horyzont, bez przekraczania tego, co widać, nie zrozumiemy Bożego działania. Wobec innych i wobec nas... Nie zrozumiemy i trudno nam będzie doświadczyć. Co będzie łatwo? Szufladkować, oceniać, krytykować, potępiać...

środa, 8 czerwca 2016

stabilność - niestabilność...

zdj:flickr/clarisseclarina/Lic CC
(Mt 5,17-19)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim.


Mili Moi…
Mijają moje urlopowe dni. Jestem w Lublinie. Właściwie o urlopie mogę tak naprawdę mówić od dziś, ponieważ zdałem egzamin. Jeśli chodzi o cykl studiów jest to egzamin ostatni, choć tak naprawdę czekają mnie jeszcze trzy duże, zwane doktorskimi, które planuję zdać gdzieś w okolicach stycznia. Niemniej dzisiejszy w przemiłej atmosferze, choć ksiądz profesor nie krył rozczarowania postępami mojej pracy. Ale przyjęliśmy pewien schemat działań. Jest to tym ważniejsze, że muszę przy okazji tej wizyty wystąpić z wnioskiem o przedłużenie studiów. Opinię od promotora otrzymałem nad wyraz dobrą, zgodę przełożonych mam. Jeszcze tylko wniosek… I mam dokładnie rok na sfinalizowanie mojego doktoratu. Wydaje się, że to długo… Ale niestety tylko się tak wydaje…

Mija niemal dwa tygodnie od mojego przybycia do Polski. Moje wrażenia? Przedziwne… Właściwie na razie nie dzieje się nic wielkiego. Nie mam żadnych przykrych doświadczeń. Ale… O ile rok temu czułem, że przybywam do swojego kraju, z którego wyjechałem niedawno i w którym czuję się wciąż dobrze. Nawet jeśli niektóre rzeczy zaczynały mnie razić, a wcześniej, żyjąc tu, wcale ich nie dostrzegałem. O tyle tym razem… Czuję się całkowicie obco. Jakbym zwiedzał zupełnie obcy i nieznany mi kraj. Czuję się gościem i to gościem, który właściwie sam nie wie czego szuka. Bardzo to dziwne uczucie. I łączy się we mnie z ogromną tęsknotą za domem… Na to wszystko nakłada się jeszcze fakt, że nie umiem odpoczywać i każda chwila odpoczynku kojarzy mi się z marnowaniem czasu… No i mamy to, co mamy… Ja chcę do Bridgeport… :)

A wszystko to łączy się jakoś z dzisiejszym Słowem, które mówi mi o stabilności, która jest tylko w Bogu samym. Próżno spodziewać się jej w tym świecie. A tym mniej można na nią liczyć, kiedy jest się duszpasterzem, w którego życie niestabilność jest niemal naturalnie wpisana. Obserwuję jednak pewna prawidłowość – im człowiek starszy, tym mniej skłonny do szaleństw i podejmowania działań spontanicznie nieprzewidywalnych. Nawet jeśli chodzi o miejsce na ziemi – chciałoby się mieć jakieś swoje, do którego się przynależy. Tymczasem Bóg, który jest Bogiem wolności i uwalnia także od naszych naturalnych, ludzkich skłonności, pozwalając nam je przekraczać, wskazuje dziś na siebie, jako na ostatecznie źródło trwałości i gwarant nieprzemijalności pryncypiów. Cieszę się, że czy to pod polskim niebem, czy pod amerykańskim słońcem Bóg jest ten sam. Jego Słowo jest takie samo. Jego Prawo Miłości jest niezmienne… To stanowczo uspokaja…

niedziela, 5 czerwca 2016

nowe życie...

zdj:flickr/Chris A/Lic CC
Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego, jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta.
Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: „Nie płacz”. Potem przystąpił, dotknął się mar, a ci, którzy je nieśli, stanęli, i rzekł: „Młodzieńcze, tobie mówię, wstań”. Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce.
A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: „Wielki prorok powstał wśród nas i Bóg łaskawie nawiedził lud swój”. I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie. Łk  7,11-17


Mili Moi…
Moje drogi wakacyjne zawiodły mnie już do Lublina. Tu czekają mnie chwile wstydu, które są niestety nieuniknione. Myślę o moich dokonaniach naukowych, którymi nie będę mógł się pochwalić. Postaram się zdać egzamin. Nie wiem wprawdzie z jakiego przedmiotu, ale mam książkę, więc będę się od jutra uczył…

Zanim jednak dotarłem tutaj, wczoraj pojechałem na Lednicę. Zatęskniłem za tym spotkaniem, na które jeździłem zawsze właściwie tylko w jednym celu – żeby spowiadać. I tym razem nie było inaczej. Stanąłem sobie na polu i spowiadałam, spowiadałem, spowiadałem… Mam jedną obserwację. Młodzi są piękni – zwłaszcza w tych chwilach, kiedy już nikogo nie udają, kiedy nie starają się grać lepszych, kiedy stają przed Bogiem w całej swojej bezradności. Niejednemu z nich wówczas drży broda, a jedyne czego potrzebują to zapewnienie, że Bóg nigdy z nich nie rezygnuje. Rozczuliłem się wielokrotnie tego dnia… Chyba najbardziej przy młodym M, który przyszedł ogromnie zakłopotany, a zanim zaczął się spowiadać, zapytał mnie po pierwsze – czy kiedykolwiek pracowałem z młodzieżą, po drugie – czy sam byłem kiedyś młody, a po trzecie – czy rozumiem problemy współczesnej młodzieży? Moje odpowiedzi wyraźnie go nie przekonywały. Dopiero fakt, że pracuję w Ameryce, z jakichś dziwnych przyczyn go nieco uspokoił… Spowiadał się długo… Ale kiedy na koniec wziąłem go w ramiona i przytuliłem, to wcale nie chciał odchodzić… Ze łzami wyznał, że jeszcze nigdy się tak nie wyspowiadał… Odleciał wolny jak ptak… A ile takich ptaków tego dnia przysiadło obok mnie powierzając mi niezwykle trudne sytuacje… Niektórzy czekają cały rok, żeby właśnie na Lednicy porozmawiać o swoich bolączkach…

I tam właśnie wróciły moje najgłębsze tęsknoty… Tam poczułem na nowo jak ważne, żebym był księdzem – na 120 procent… Nie tylko na 60, bo pozostałe 40 to administrowanie parafią, pisanie doktoratów, zajmowanie się wieloma rzeczami niepotrzebnymi… Jest tylu potrzebujących ludzi. W różnych miejscach na świecie… Ale także tu, w Polsce… Odczułem taki głód… Przepotężny głód posługi… Również w takich miejscach, czasach, przy takich okazjach, jak Lednica… Potrzebowałem tego doświadczenia wiary i entuzjazmu młodzieży. Od dwóch lat jestem właściwie takich spotkań całkowicie pozbawiony. Tam miałem takie dojmujące poczucie bycia potrzebnym. Śpiewałem Bogu z wdzięczności całą drogę do samochodu. Parking był oddalony o dwa kilometry… Szedłem wśród łanów zbóż, przy zachodzie słońca, zupełnie sam… I byłem szczęśliwy… Jak niewiele do tego potrzeba…

Dlatego jakoś szczególnie odkrywam dzisiejszą Ewangelię… Bo ja wczoraj w imię Jezusa wskrzeszałem. I te cuda, które dzieją się w konfesjonale, wcale nie są mniejsze, niż wskrzeszenia martwego ciała. Do mnie nawet przemawiają bardziej. Bo wskrzeszone ciało i tak znów, kiedyś będzie musiało umrzeć. Dusza wskrzeszona w akcie przebaczenia nie musi więcej obumierać… Wszystko zależy od człowieka i jego wyborów. Modliłem się nad wieloma dzieciakami wczoraj, prosząc Boga o mądre i dobre wybory dla nich. Wolność jest tak trudnym darem… Chyba coraz trudniejszym… Ale, co najpiękniejsze, Bóg jest Panem Życia i nikomu go nie skąpi… Wierzę głęboko, że po wczorajszym spotkaniu nad Lednicą wielu rodziców odzyskało swoje dzieci, podobnie jak wdowa z dzisiejszej Ewangelii. Wielu młodych wróciło do domu innych, przemienionych, wskrzeszonych… Niech żyją!!!

piątek, 3 czerwca 2016

10 lat...

zdj:flickr/Dani Mettler/Lic CC
(Łk 15,3-7)
Jezus opowiedział faryzeuszom i uczonym w Piśmie następującą przypowieść: Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.

Mili Moi... 
Kilka pierwszych dni urlopu za mną... Niełatwe, bo zmiana strefy czasowej bardzo dała mi w kość. Zamiast kłaść się spać, ja o północy chwytałem za Różaniec i wyruszałem na spacery pustymi ulicami mojego miasta. Pięknie było. Ale rano wstawanie wcale nie należało do łatwych. Niemniej, przecież jestem na urlopie, więc mogę sobie pospać... To i pospałem... Do siódmej :)

Pierwsze doświadczenia Polski... Nie mogę kupić wkładów do segregatora... Kartek, które można by do segregatora po prostu wpiąć. Nie mówię już tylko o moim Sztumie, bo to w zasadzie nie dziwi, ale nawet w pobliskim Kwidzynie w hurtowni papierniczej, pani poinformowała mnie, że tak mało się tego sprzedaje... Szeroko otwieram oczy... A to tylko jedno z mniejszych doświadczeń... Mam ich więcej, ale może nie będę opisywał... W każdym razie jeszcze jakiś czas pewnie będę się dziwił...

A dziś moja wdzięczność ku Jezusowi Pasterzowi ogromna... Bo mija dokładnie dziesięć lat od moich święceń kapłańskich. Trudno mi uwierzyć, że minęło tyle czasu. A ile przez ten czas się wydarzyło... Tylu ludzi, którzy zechcieli skorzystać z tej łaski kapłaństwa. Tylu, którym mogłem coś dać - nie z siebie, ale z łaski Bożej. Jest to jakoś szczególniejsza rocznica, bo dziś dowiedziałem się o jednym, zaprzyjaźnionym kapłanie, który zdecydował się zakończyć swoje życie, życie, które mu się niegdyś bardzo poplątało i nie potrafił już znaleźć nadziei. Porzucił kapłaństwo wiele lat temu... Jego śmierć sprawia, że jeszcze bardziej chcę trwać przy Panu, który jest jedynym źródłem nadziei, źródłem życia. Modlę się za A... Modlę się za siebie... Za moich współbraci z roku, z którymi byłem święcony. Nie modlę się o wytrwałość - złoszczą mnie te modlitwy. Naszym ideałem nie jest wytrwanie, ale świętość, nieskończony nigdy rozwój w Bogu, wzrastanie w posłudze... Oby Pan zechciał pomnożyć nasze siły i pragnienia... I posyłał nas... Ciągle posyłał...

Wszak ciągle tak wielu ludzi nie zna wartości tej owczarni, w której wszyscy jesteśmy zjednoczeni. Jedna z katechetek poprosiła mnie o wizytę w wiejskiej szkole, w której uczy, żeby dzieci zobaczyły misjonarza... Czy nim jestem? Czy mogę się tak nazywać? Kiedy patrzę na otaczający mnie amerykański świat, nie mam wątpliwości, że tak... Kraj, w którym tak wielu wciąż nie zna Chrystusa... Naprawdę Go nie zna... Spotykam ich codziennie. Wystarczy wyjść na ulicę...  Inni, którzy są przekonani, że poznali Go najlepiej... Mijam tam setki "kościołów', w których samozwańczy biskupi prowadzą swoich wiernych. Dokąd? Martwi mnie ten kierunek... A Chrystus, Jeden, Niepodzielony, zaprasza wszystkich do swojego Kościoła... Zaprasza... Pokornie. Czule. Cierpliwie. A my z Nim... Naśladując mniej lub bardziej udolnie... Misja trwa... Jutro pierwszy dzień jedenastego roku...

środa, 1 czerwca 2016

jesteście w wielkim błędzie...

zdj:flickr/Sean Mac Entee/Lic CC
(Mk 12,18-27)
Przyszli do Jezusa saduceusze, którzy twierdzą, że nie ma zmartwychwstania, i zagadnęli Go w ten sposób: Nauczycielu, Mojżesz tak nam przepisał: Jeśli umrze czyjś brat i pozostawi żonę, a nie zostawi dziecka, niech jego brat weźmie ją za żonę i wzbudzi potomstwo swemu bratu. Otóż było siedmiu braci. Pierwszy wziął żonę i umierając, nie zostawił potomstwa. Drugi ją wziął i też umarł bez potomstwa, tak samo trzeci. I siedmiu ich nie zostawiło potomstwa. W końcu po wszystkich umarła ta kobieta. Przy zmartwychwstaniu więc, gdy powstaną, którego z nich będzie żoną? Bo siedmiu miało ją za żonę. Jezus im rzekł: Czyż nie dlatego jesteście w błędzie, że nie rozumiecie Pisma ani mocy Bożej? Gdy bowiem powstaną z martwych, nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, ale będą jak aniołowie w niebie. Co zaś dotyczy umarłych, że zmartwychwstaną, czyż nie czytaliście w księdze Mojżesza, tam gdzie mowa "O krzaku", jak Bóg powiedział do niego: Ja jestem Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba. Nie jest On Bogiem umarłych, lecz żywych. Jesteście w wielkim błędzie.

Mili Moi...
Dotarłem do Ojczyzny, choć z niemałymi przeszkodami... A było to tak... Po przyjeździe na lotnisko, ustawiłem się grzecznie w jednej z trzech kolejek do odprawy. Wszystko szło strasznie wolno  i nikt nie wiedział dlaczego. Po chwili okazało się, że jest jakaś awaria systemu i karty pokładowe są wypełniane... ręcznie. Ale żeby było weselej, wyszła do nas śliczna, czarnolica Samantha i zawyrokowała niczym w znanym dowcipie - mądrzy na prawo, a ładni na lewo... A dokładniej - ci do Warszawy na prawo, a reszta na lewo... Łatwo wyobrazić sobie zamieszanie i polską serdeczność takim chwilom towarzyszącą... Pan tu nie stał; a pani była za mną; a niech pan uszanuje kolejkę; a gdzie się pani wciska? No, ale po ponad godzinie udało mi się wreszcie przejść tę torturę. A do odlotu tylko godzina. Czekamy zatem... A tu na pół godziny przed boardingiem ogłaszają, że do naszego "gejtu" podstawiają właśnie samolot do Londynu, który miał odlecieć trzy godziny wcześniej. A my? As soon as possible... No i wylecieliśmy o pierwszej w nocy, zamiast o dziesiątej. Trzy godziny opóźnienia w NY sprawiły, że byłem bez szans na złapanie przesiadki w Warszawie, na którą miałem tylko godzinę. Zgłosiłem się więc do stoiska transferowego, żeby poszukano mi nowego lotu do Gdańska, a tam okazało się, że owszem, ale za cztery godziny. Dostałem nawet voucher na obiad, za który mogłem wprawdzie nabyć jedynie zupę, ale poczułem, że linie LOT się o mnie troszczą. Siedem godzin później, niż planowałem dotarłem do Gdańska. W drugim samolocie wprawdzie nie działała klimatyzacja, o czym pani stewardesa poinformowała konspiracyjnym szeptem swoje koleżanki siedzące tuż za mną, a co wszyscy odczuwaliśmy na własnej skórze. Miałem ochotę odwrócić się i zapytać - co jeszcze w tym samolocie nie działa, ale... byłem chyba zbyt zmęczony... W każdym razie mam nauczkę, którą zapamiętam na długo... Czymkolwiek latasz, niech to nie będzie LOT.

Jedną rzecz jednak w całym tym wydarzeniu dostrzegłem jako dar. Przyleciałem do Polski bez niepokoju, który w ostatnich latach towarzyszył mi od przestąpienia progu samolotu. Znacznie się zmniejszył, co traktuję jako dar Boga samego. Kiedyś uwielbiałem latać, potem to znienawidziłem, a teraz może się to po prostu stabilizuje. A tu, na miejscu, staram się odpoczywać. Na razie dochodzę do siebie po zmianie strefy czasowej. Czytam książki do drugiej w nocy, a rano trudno mi się obudzić. Ale to wkrótce minie i mam nadzieję czuć się znacznie lepiej...

A dziś, kiedy czytam Ewangelię, myślę sobie o nauczaniu Jezusa. Jak wielkiej odwagi wymaga powiedzenie komuś - jesteś w wielkim błędzie... Nauczono nas, że tak nie wolno. Postmodernistyczna kultura gwarantuje każdemu prawo do jego własnej prawdy, ze szkodą dla jedynej i obiektywnej. Nie wypada więc powiedzieć, że ktoś się myli. Można co najwyżej powiedzieć, że ma inny punkt widzenia w tej sprawie, albo wyznaje inny światopogląd. W ten sposób wszyscy mają rację, tylko każdy swoją. Niestety nawet my, kapłani, w naszym kaznodziejstwie, boimy się konfrontacji. Boimy się powiedzieć, że pewne poglądy są błędne i ubliżają nie tylko wierze, ale wręcz rozumowi. Spotkałem się ostatnio z poglądem, że gdyby Jezus głosił poglądy współczesnych kaznodziejów, nigdy nie zostałby ukrzyżowany. Nie byłoby powodu... Może i coś w tym jest. Może zamiast fałszywych pochlebstw należałoby bez wahania głosić prawdę i tylko prawdę. Ale żeby tak się stało, jeden warunek musi być spełniony - trzeba samemu tę prawdę odkryć, zachwycić się nią i do niej przylgnąć. Jeśli z Boga czyni człek jedyne źródło prawdy, jest bezpieczny i ma odwagę powiedzieć wielu innym z miłością - jesteście w wielkim błędzie...