Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć
posiłek, oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na
wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: Czy wolno
w szabat uzdrawiać, czy też nie? Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił
i odprawił. A do nich rzekł: Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do
studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu? I nie mogli mu na to
odpowiedzieć.
Mili Moi…
Pogoda wciąż pachnie latem… Nie wiadomo jak się stroić wychodząc z domu. Ale
generalnie wyjść się chce. A tu trzeba siedzieć i pracować… Dziś zbyt wiele nie
zrobiłem. Ale chociaż kazanie niedzielne, jutrzejsze spotkanie z dzieciakami w
polskiej szkole i dzisiejsze spotkanie z ministrantami, zostało jakoś
przemyślane i przygotowane.
Rozmawiałem dziś z moimi ministrantami o Halloween. To polskie dzieci,
wychowujące się w środowisku amerykańskim. Więc dla nich jest to zupełnie
oczywiste święto. Ale jak to umysły dzieciaków – bardzo otwarte i chłonne. Nie
tylko na zło, na dobro również. A może przede wszystkim na dobro… Gawędziliśmy
bardzo spokojnie, a ja do niczego ich nie zmuszałem, ale spokojnie zachęcałem
do myślenia, do dopytania rodziców (zawsze to lepiej działa, jeśli mama
potwierdzi to, co mówił ksiądz). Im bowiem gwałtowniej człowiek nastaje, tym
mniejszy efekt odnosi. Wierzę w siłę spokojnej rozmowy i perswazji. Prosiłem,
żeby poczuli się kimś wyjątkowym, kimś, kto nie robi tego, co wszyscy, ale
nawet bawiąc się, zastanawia się nad tym, co robi. Tłumaczyłem dlaczego nie warto się tak bawić.
To, co mnie najbardziej przeraża, to niefrasobliwość. Szukałem nieco informacji
po angielsku, żeby im coś wydrukować. Dla dzieciaków to znacznie łatwiejszy wariant
do czytania. I ze zgrozą stwierdziłem, że większość katolickich strona w języku
angielskim bagatelizuje, albo wręcz zachęca do obchodzenia tego święta. Jedynie
na protestanckich stronach znalazłem przestrogi i krytykę. A Pan Bóg nas o to
kiedyś zapyta. Nas, dorosłych katolików. Tych odpowiedzialnych.
Przy okazji wywiązała się piękna dyskusja. Dzieciaki są ciekawe jak jest w
niebie, jak w piekle, czy ludzie naprawdę do piekła idą, jak tam będziemy
wyglądać, co robić. Jeśli tylko ktoś chce z nimi rozmawiać, one są gotowe. I to
cieszy…
A w dzień spacer… I wizyta w kawowej sieciówce, co ją nam przy domu otworzyli. A
tam za ladą Bil. Ten sam, co mnie na kawkę kilka dni temu zaprosił. I wita mnie
jak starego frendziaka. No i oczywiście żadnych pieniędzy – kawka dla ciebie
ojcze. Miło cię widzieć ojcze… Świat jest lepszy z takimi ludźmi. Chociaż
odrobinę…
A Słowo mnie dziś sprowokowało do postawienia sobie pytania, co by było gdyby…
Pan Jezus zasiadł ze mną do stołu. Czy mógłbym Mu patrzeć prosto w oczy, słuchać
i swobodnie z Nim rozmawiać? Czy może raczej milczeć skrępowany? Bo przecież ja
doskonale wiem, czego On chce ode mnie, jak interpretuje rzeczywistość, do
czego mnie zaprasza i posyła… A ja? Tak często okazuję się miłośnikiem
schematów działania. Tak wierny jestem swoim własnym przekonaniom. Tak pewien
swoich własnych rozwiązań, że gotów jestem mówić bardziej do siebie, niż do
Niego – tak, wiem Panie Jezu, ale…
Ileż to razy robię coś, bo inni tak robią, bo tak dziś ten świat ułożony, bo
tak będzie prościej, bo to mniej kosztuje, bo nie mam czasu inaczej, bo może
się uda, bo tak będzie szybciej… A Jego oczy wciąż wyrażają pytanie – naprawdę chcesz
mnie do tego przekonać? I wówczas nie pozostaje już nic innego, jak zamilknąć.
Bo co tu jeszcze można powiedzieć…?
Oczywiście… Wiem, że to Ty masz rację… Gdzieś najgłębiej w sercu to wiem…
W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na
modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród
nich dwunastu, których też nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem;
i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i
Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna
Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i
zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo
ludu z całej Judei i Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu; przyszli oni,
aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których
dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go
dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.
Mili Moi…
Zagoniony dziś dzień… Pod znakiem służby jednak i to mała radość. Odwiedziłem
dziś A. Nasza siostra ze wspólnoty Odnowy, która ma trudne doświadczenia
zdrowotne. Zawiozłem Pana Jezusa, pogawędziliśmy radośnie z nią i jej mężem.
Arcysympatyczne przedpołudnie. Znów mi Pan Jezus przypomniał po co jestem
księdzem… Czyni to tak wiele razy… A oprócz tej wizyty woziłem dziś również
mojego amerykańskiego współbrata na badania, po których sam nie mógł kierować.
Taka prosta forma braterskiej pomocy – pomóc się ubrać, wyjść z samochodu,
służyć ramieniem… Dostałem w duchu wdzięczności parę skarpetek i poczułem się
jakby już była Wigilia, a ja właśnie odpakowałem prezent spod choinki…
A wieczorem spotkanie Odnowy… Odkąd zainicjowaliśmy grupę rozeznającą, to te nasze
spotkania są jakieś ciekawsze, dynamiczne, a mnie się jakoś łatwiej modlić. W
Słowie Pan mówi do nas wyraźnie, a przede wszystkim konsekwentnie prowadzi nas
od tematu do tematu. Jeden z drugiego wynika i wyraźnie czuć, że skończyła się
przypadkowość. To cieszy, bo myślę sobie, że wchodzimy dzięki temu w jakiś nowy
etap formacji.
To ważne, bo czuję, że Jezus naprawdę na nas liczy… A czy może liczyć? Dziś w
Słowie z dnia swoista fotografia… Widać Jezusa, Apostołów, uczniów, Żydów i
pogan… Wszyscy wymienieni w kolejności. Łukasz, który miał artystyczną duszę,
pięknie nam ten obraz odmalowuje. Są tam wszyscy. I ci, którzy oddali swoje
życie Jezusowi całkowicie i bez zastrzeżeń. I ci, którzy przychodzą i odchodzą,
bo mają sporo innych zajęć. I ci, którzy wierzą w Boga Izraela, a czczą Go
zachowując Prawo. I ci, którzy nie mają bogów, albo mają ich zbyt wielu, ale za
to cierpią i szukają uwolnienia… A Jezus jest i chce być dla wszystkich. I dla
każdego ma coś, czego on akurat potrzebuje. Równina staje się miejscem
zbawienia. Innymi słowy codzienność jest tą przestrzenią, w której On się
objawia.
Ale dowiódł wielokrotnie, że w tym objawieniu chce się posługiwać ludźmi. Kiedy
rozmnaża chleb, Apostołowie dzielą nim tłumy. Kiedy zamierza sam się gdzieś wybrać,
najpierw w te wszystkie miejsca wysyła swoich uczniów. On naprawdę na Ciebie
liczy. Niezależnie od tego, czy może się zaangażować na 100 %, czy tylko na
30%. Wybrał Cię i powołał, żeby dzięki Tobie mógł się objawić… Wokół tak wielu,
którzy nie mają żadnego doświadczenia Boga, tylko wiele trosk i problemów…
Równiny są pełne ludzi… Oni czekają…
Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od
osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła
się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej:
Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy. Włożył na nią ręce, a natychmiast
wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że
Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: Jest sześć dni, w których należy
pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu! Pan mu
odpowiedział: Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła
od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan
osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień
szabatu? Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały
cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.
Mili Moi…
Całkiem udany dzień… Przede wszystkim przygotowałem sobotni dzień skupienia dla
parafii, a to już dużo. A ponadto zaczytany jestem… Czuję się trochę jak
licealista. Pani profesor zadała nam lekturę… I właściwie to tak właśnie jest.
Wkrótce rusza nasz Literacki Klub Dyskusyjny (czy jakkolwiek będzie się on
nazywał), który ma się stać środowiskiem dla obcowania z niebanalną literaturą
oraz przestrzenią wymiany myśli. Pierwszy wątek, to stosunek sacrum wobec
profanum na podstawie powieści „Kamień na kamieniu” Myśliwskiego. Inicjatorka
przedsięwzięcia, nasza lokalna Pani Profesor zadała, więc posłusznie czytam.
Jak już skończę, to musze jeszcze odsłuchać dwóch audycji w tym temacie i tak
wyposażony będę mógł się już udać na pierwsze spotkanie… To, mam nadzieję,
będzie prawdziwa uczta.
A dzisiejsza, ewangeliczna scena, za każdym razem gdy ją czytam, na nowo mnie
zaskakuje. Przełożony synagogi zdaje się znać moc Boga. Potrafi sobie wyobrazić
sceny uzdrowienia. A może już je widział. Ale według niego Bóg musi się
stosować do zasad. Bo co to za Bóg, który robiłby sobie co chciał. Są pewne
zasady i On musi ich przestrzegać, a nie tak jakoś poza protokołem…
I zamiast się człek ucieszyć, wykorzystać tę sytuację do wygłoszenia pochwały
na cześć Boga, zbliżyć do Niego wszystkich obecnych, to on się napina, bo nie
tylko zakłuło go złamanie przepisu Prawa, ale może jeszcze bardziej fakt, że
nie umie uczynić z tego faktu zarzutu wobec Jezusa. Nie stać go na taką odwagę.
Napomina więc lud – sześć dni macie na leczenie…
Jaki banał… Ten, który nie waha się naruszyć spoczynku szabatu tylko po to,
żeby mu wół nie padł z pragnienia i żeby nie stracił przez to finansowo, nie
potrafi dostrzec, że właśnie został przywrócony do życia człowiek. Tak bowiem można
określić cud, który dokonał się z nadmiaru Bożej miłości, cud, o który nikt nie
prosił, cud, którego się nikt nie spodziewał. Bożek Prawa znowu okazał się silniejszy...
Bóg, który objawia swoją chwałę wobec różnych ludzi – wierzących,
niewierzących, trochę wierzących. Ale najrzadziej wobec bardzo wierzących – w swoje
bożki, które skutecznie ich od Niego oddzielają. Wobec takich nie może uczynić
nic. I może to jest główna przyczyna tego, że cuda i znaki Jego miłości nie
dzieją się wokół nas… Za dużo tam bożków, które są dla nas znacznie ważniejsze
od Niego. A On z nimi nie będzie konkurował. Choć z pewnością nadejdzie dzień,
że wyraźnie pokaże nam ich wartość… Nadejdzie kiedyś szabat naszego życia,
szabat spotkania z Bogiem Prawdziwym…
Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy
żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest
Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!
Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Synu
Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i rzekł: Zawołajcie go! I
przywołali niewidomego, mówiąc mu: Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię. On
zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił
do niego: Co chcesz, abym ci uczynił? Powiedział Mu niewidomy: Rabbuni, żebym
przejrzał. Jezus mu rzekł: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł
za Nim drogą.
Mili Moi…
Szalony weekend za mną. Jak ja czekam na poniedziałek… Wczoraj po katechezie
dla dzieciaków w polskiej szkole wyruszyliśmy na wybory. To godzina w jedną
stronę. Tam również braterskie odwiedziny i kawa z o. Jerzym i jego gościem,
misjonarzem z Tanzanii, o Rajmundem. Po powrocie właściwie już był czas
otwierania kościoła, a to ja w ten weekend przepowiadałem w języku obcym. Tuż
po Mszy natomiast wsiadłem w samochód i pognałem do Verony. Tam odbywał się
weekend lectio divina prowadzony przez o. Joachima z Polski, który jest od lat
moim kierownikiem duchowym. Zobaczyłem, posłuchałem, pospowiadałem nieco uczestników.
Wczoraj dotarło do mnie jaka ta relacja kierownictwa jest dla mnie ważna. Ona
otworzyła mi oczy na wiele tematów, pomogła mi poukładać w sobie inne. Zdałem
sobie sprawę, że o. Joachim, ze wszystkich żyjących na tym świecie, zna mnie
najlepiej… Wróciłem przed północą.
Dziś natomiast poza Mszą, spowiedzią i zwykła niedzielną posługą, mieliśmy
również popołudniowe spotkanie z „aktywem parafialnym”, czyli tymi wszystkimi,
którzy byli zaangażowani w przygotowanie odpustu. Podsumowania. Podziękowania.
Piękni ludzie, którzy są zjednoczeni wokół tej idei, jaką jest nasza parafia,
którym się „coś chce” i którzy włożyli rzeczywiście wielki wysiłek w
przygotowanie tego ważnego dla naszej parafii dnia. Dobrze, że w ramach relaksu
wieczorne spotkanie z o. Proboszczem przed telewizorem, bo co się naśmialiśmy
to nasze. Bardzo radosny wieczór wyborczy wspólnie przeżyliśmy. Ale nie pisze
tego dla podkreślenia naszych preferencji wyborczych, ile raczej dlatego, że
chcę zauważyć, że od wielu lat w żadnych wyborach nie obserwuje się
przegranych. Właściwie wszyscy wygrywają. Te pokrętne tłumaczenia i
interpretacje są arcyzabawne. Poważne twarze i głębokie przemyślenia pokonanych
są lepsze, niż niejeden kabaret – niezależnie od tego, kto je wypowiada.
Ale poza zabawą przed ekranem są rzeczy ważniejsze. Chwile z Księgą Życia. To tam niewidomy człowiek dziś odzyskuje
wzrok. To tam właśnie ten, który dotąd mógł tylko siedzieć przy drodze, nagle
zaczyna po niej podążać. To tam pustka i ciemność nagle zabłysły niezwykłym
blaskiem. To tam tłum niewrażliwy zmienia się w tłum oczarowany. To tam
cudotwórca wsłuchuje się w głos potrzebującego. Tam? Ależ nie… Tu i teraz…
Słowo dzieje się tu i teraz, bo historia zbawienia trwa. Zmieniają się drogi,
zmieniają się niewidomi, zmieniają się tłumy. Tylko Jezus jest ten sam. I moc
wychodząca z Niego ciągle uzdrawia. I jak wówczas, tak i dziś pyta – co chcesz,
abym ci uczynił? Co chcesz…?
Abym przejrzał… Tylko jedno… Ale czy ty jesteś gotów? Koniec z żebractwem.
Koniec z przesiadywaniem cały dzień przy drodze. Koniec z nadmiarem czasu
wolnego. Koniec z braniem ludzi na litość. Jesteś gotów na taką zmianę? Jesteś
gotów wziąć swoje życie w swoje ręce i dać się poprowadzić po tej drodze, która
do tej pory była poza twoim zasięgiem? Jesteś gotów zobaczyć ten świat w
prawdzie – w całym jego pięknie i w całej brzydocie? Jesteś???
Zawsze jest dobry czas, żeby zacząć nowe życie… Dziś też… Tu i teraz… Jezusie,
synu Dawida, ulituj się nade mną… Abym przejrzał…
PS. I kolejne muzyczne marzenie w trakcie realizacji... Wczoraj nabyłem bilety na koncert kolejnego ulubionego artysty... Kenny G :) Już wkrótce... Poniżej próbka...
Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął.
Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie. Czy myślicie, że
przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam. Odtąd bowiem
pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a
dwoje przeciw trojgu; ojciec przeciw synowi, a syn przeciw ojcu; matka przeciw
córce, a córka przeciw matce; teściowa przeciw synowej, a synowa przeciw
teściowej.
Mili Moi…
Wczoraj
zrealizowałem kolejne marzenie muzyczne… Koncert Loreeny Mc Kennitt był
urzekający, a jej głos w celtyckich pieniach… hmmm… jeśli tak śpiewają
aniołowie, to chce ich słuchać wieczność całą… Zamieszczam pod spodem jakąś
mała próbkę tego, na co tę panią stać…
A dziś nastąpiło resetowanie dysków mózgowych… Wycieczka do New Yorku, długo
wyczekiwana i odkładana, nareszcie doszła do skutku. Najpierw zakupy w polskiej
księgarni i to literatura wysokich lotów – Iwaszkiewicz, Kundera, Myśliwski,
Grynberg. A potem już tylko szwendanie się. I twarze… Tysiące twarzy… Różnych…
Przepływających przed moimi oczami. Każda niczym woal osłaniający historię –
jedyną i niepowtarzalną…
Na czym polega reset? Na uwolnieniu… Kolejnym i nie pierwszym… Od pokusy, żeby
zbawić cały świat. Te mijane dziś tysiące… Ilu z nich nie zna Chrystusa? Ilu
jestem w stanie z Nim zapoznać? Ani jednego? Prawdopodobnie tak właśnie jest.
Ludzie się wciąż na mój widok nie nawracają- nie jestem ani wystarczająco piękny, ani wystarczająco straszny. Ale
zdałem sobie dziś sprawę ponownie, że nie te tłumy na ulicach Nowego Jorku, ani
żadne inne tłumy nie mają być przedmiotem mojego zainteresowania. Ta mała
trzódka, przy której mnie Pan obecnie postawił. Ta maleńka parafia, w której
tymczasem żyję. To jest Ziemia Święta. To jest moje zadanie. To jest moja
misja.
Ale ten ogień… Wciąż za mną chodzi myśl jakiego rodzaju ogień Pan chciał
zapalić. Czy pożerający wszystko wokół, gwałtowny, ogarniający i pochłaniający?
Czy może ledwo tlący się w lampie naftowej – niby świeci, niby ogrzewa, ale
nikt nie jest usatysfakcjonowany? A może jakieś pośrednie stadium ognia… I cały
czas mam wrażenie, że jednak chodzi o coś gwałtownego. Bo jeśli to ma rodzić
konflikty. To musi być niesłychanie wyraziste. A rodzi? Czy Twoje życie jest
konfliktotwórcze? Rzecz jasna o płaszczyźnie wiary mówię, nie o innych
konfliktach, które prowokujesz.
Jeśli nie, to albo wszyscy wokół Ciebie są gorliwymi katolikami i płoniecie
tak, że ostatnie pożary lasów w Kalifornii to przy Was „pikuś”. Albo, i to
gorzej, nikt nie uważa za słuszne się z Tobą konfliktować, bo wszyscy wiedzą
doskonale, że nie żyjesz według tego, co głosisz, albo niczego nie głosisz, bo
w nic tak naprawdę nie wierzysz. A wiara to nie tylko pacierze. To konkret, codzienność
– decyzje, słowa, postawy. Ogień – to ma być słowo opisujące chrześcijanina.
I im dłużej o tym myślę, tym bardziej płonę… Ze wstydu….
Jezus powiedział do swoich uczniów: Niech będą przepasane biodra wasze i
zapalone pochodnie! A wy [bądźcie] podobni do ludzi, oczekujących swego pana,
kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i
zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy
nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a
obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie,
szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie.
Mili Moi…
Wahania pogodowe u nas trudne do zniesienia. Dziś rano 3 stopnie, a po południu
20. Pobudka o 3.00 z takim bólem głowy, jakiego dawno nie notowano. Myślę, że
to efekt tych jesiennych szaleństw z aurą w roli głównej. Przy okazji oczywiście
jakaś totalna niemoc w działaniach. Jedyną sensowną rzeczą było chyba dziś
spotkanie naszego wikariatu, na którym pojawiły się duchowe tematy – na przykład
utworzenie w naszym mieście kaplicy z całodobową adoracją w intencji powołań. A
że Amerykanie w takich organizacyjnych sprawach nie mają sobie równych, więc
pewnie wkrótce będziemy się nią cieszyć. Ale to akurat znakomity pomysł.
Dyskutowano tylko przy którym kościele, a kryterium było ciekawe – częstotliwość
strzelanin nocnych… Ameryka…
No jeszcze spacer zaliczam do udanych punktów dnia. Zwłaszcza, że poznałem
Billa, który pracuje w pobliżu i który zaprosił mnie na kawkę, ot tak, po
prostu, życząc mi przy tym miłego popołudnia. A potem spotkałem Alana,
niepraktykującego Żyda w średni wieku, którego nie stać na wykupienie leków na
astmę, a który swoje stresy i frustracje rozładowuje co wieczór jako „standuper”
czyli opowiadacz dowcipów. Nie chciał ode mnie pieniędzy, tylko modlitwy, żeby
znalazł pracę… Habit na ulicach, jak wszędzie, tak i tu, otwiera serca i raczej
zbliża, niż oddala od ludzi…
A w Słowie dziś słyszę znów pytanie o miejsce Pana w moim życiu. Wszak jeśli Go
kocham, do czego jestem przekonany, to winienem myśleć o Nim często. A jeśli
myślę często, owocuje to wspominanym dziś w Ewangelii czuwaniem, które nie jest
niczym innym, jak ekscytującym i pełnym gorliwych przygotowań oczekiwaniem na
spotkanie z Nim twarzą w twarz…
Czy rzeczywiście na to czekam? Czy moja miłość do Niego jest przeniknięta
tęsknotą, żeby spotkać się z Nim jak najszybciej? A jeśli jest w tym
oczekiwaniu jakiś lęk, niepokój, swoista rezygnacja, kapitulacja woli (no,
skoro nie może być inaczej i musimy się spotkać)? Czy to oznacza, że tak
naprawdę marna to miłość?
Nie wiem… Wiem, że szukam dróg ku dojrzałości. Wiem, że chciałbym kochać
bardziej, głębiej, pełniej. A wciąż jestem u początku drogi. A do spotkania
coraz bliżej. Modlę się, żeby to była największa i ostatnia radość tego mojego
ziemskiego życia – spotkanie z Tym, który mnie wymyślił, ulepił i tchnął we
mnie oddech…
A Was proszę o modlitwę za J., młodą kobietę, której świat się ostatnio zawalił
na głowę, a nad którą dziś się modliłem. Wierzę, że wesprzecie mnie… Jak
zawsze.
Jakub i Jan synowie Zebedeusza zbliżyli się do Jezusa i rzekli: Nauczycielu,
chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy. On ich zapytał: Co chcecie,
żebym wam uczynił? Rzekli Mu: Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden
po prawej, drugi po lewej Twej stronie. Jezus im odparł: Nie wiecie, o co
prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest,
którym Ja mam być ochrzczony? Odpowiedzieli Mu: Możemy. Lecz Jezus rzekł do
nich: Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie; i chrzest, który Ja mam
przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej
stronie prawej lub lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których zostało
przygotowane. Gdy dziesięciu [pozostałych] to usłyszało, poczęli oburzać się na
Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: Wiecie, że ci,
którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą
władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać
wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami,
niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu
służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.
Mili Moi…
Trudna niedziela dobiega właśnie końca. Trudna fizycznie, bo poprzedzona
zarwaną nocą. Wczoraj bowiem w Lyndhurst, NJ, uczestniczyliśmy w wieczorze
uwielbienia, na którym miałem tę radość wygłosić konferencję. Oczywiście
doświadczenie cudne, jak zawsze, kiedy człek ma okazję pobyć wśród rozmodlonych
ludzi. Wspaniały zespół muzyczny ze wspólnoty Lew Judy z Nowego Jorku, wspólnie
prowadzona modlitwa… i trzy godziny, które minęły niespodziewanie szybko.
Wróciliśmy do domu około 2 nad ranem.
A dziś obowiązki. Przed południem Msze i chrzest małej Amelii. Po południu wake
przed pogrzebem pani Jadwigi. Życie i śmierć, które w naszej parafii tak często
się spotykają. Ale poza służbą, która zawsze daje dużo radości, nawet wśród
zmęczenia, udało mi się również nieco zdrzemnąć, a potem zapakować ojca
proboszcza w samochód i wywieźć go na godzinny, nadmorski spacer. I to był
bardzo miły akcent prawie na zakończenie dnia.
A w Słowie zatrzymuje mnie dziś stężenie egoizmu w apostolskiej wspólnocie. To trochę
pocieszające, że nawet tam, gdzie Jezus był obecny nieustannie, gdzie był tak
dostępny, nawet w tej wspólnocie egoizm czasami zwyciężał. Apostołowie, którzy
idą coś z Jezusem „załatwić”, przypominają jako żywo tych wszystkich
chrześcijan, którzy wybierają triumfalistycznego Boga. On ma taką potęgę, że
trzeba się koło Niego zakręcić, dobrze się ustawić, a przecież mógłby tu być
dla nas raj…
Słowa o ukrzyżowaniu - jakby przytłumione, o śmierci, o odrzuceniu… Nie, tego
nie słyszeliśmy? Mówiłeś Panie Jezu? Nie, no bez żartów… Przecież my nie
idziemy za Tobą, żeby stracić, tylko żeby zyskać… Najlepiej prawa i lewa strona…
Rządy powinny należeć do nas… Wygadali się… Prawda ich serc wypłynęła przez
usta. A jedyne, co „załatwili”, to obietnica, że będą mieli udział w Jego męce…
Nie… No coś ewidentnie poszło nie tak…
Ale nie minęło wiele czasu, a bez najmniejszych wątpliwości oddali życie za
Tego, o którym błędnie sądzili, że pozwoli im triumfować nad innymi.
Zrozumieli, że rezygnując z przewagi, na pewno na tym nie stracą. Ponieważ Bóg,
któremu służą jest Bogiem paradoksów. Do swoich ostatnich ziemskich dni
trzymali się krzyża. Znaleźli motyw i nie wypuścili go już ze swoich rąk…
A Ty Szanowny Czytelniku? Masz jeszcze krzyżyk na szyi? To zaciskaj na nim
swoją dłoń zawsze, ilekroć do Twojego serca zapuka pokusa egoizmu. Można ją
bowiem pokonać tylko trzymając się krzyża…
PS. A pod spodem zamieszczam wczorajszą katechezę. Gdybyście chcieli posłuchać…
Jezus powiedział do faryzeuszów i uczonych w Prawie: Biada wam, ponieważ
budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście
świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców, gdyż oni ich pomordowali, a
wy im wznosicie grobowce. Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich
proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. Tak na
tym plemieniu będzie pomszczona krew wszystkich proroków, która została
przelana od stworzenia świata, od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, który
zginął między ołtarzem a przybytkiem. Tak, mówię wam, na tym plemieniu będzie
pomszczona. Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania;
samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli. Gdy wyszedł
stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli gwałtownie nastawać na Niego i
wypytywać Go o wiele rzeczy. Czyhali przy tym, żeby go podchwycić na jakimś słowie.
Mili Moi…
Strasznie pracowite dni ostatnio… Myślenie i pisanie, które częstokroć okazuje
się trudniejsze, niż przewalanie węgla. Zwłaszcza chwile pustki w głowie są
szczególnie okrutne… Chodzi człek wokół ziejącej ciemności i zdania nie potrafi
rozpocząć. Dziś taki właśnie dzień, dlatego jutro pobudka o czwartej rano i
wielkie wołanie do Ducha, aby nie zostawiał mnie samego…
Przeżyliśmy też dziś pierwszy Męski Wieczór w naszej parafii. Historyczna
chwila – mężczyzn na Mszy było w kościele więcej, niż kobiet. Ale ostatecznie
liczba przybyłych nie powala na kolana. Cieszę się, bo trzeba się cieszyć
wszystkim. Ale jak zawsze przybyli najpobożniejsi i ci, na których można liczyć
zawsze. Ale cóż… Głową muru nie przebiję… Trzeba cierpliwości. Będziemy nasze
spotkania pewnie kontynuować. Może coś kiedyś w tych chłopach drgnie i zobaczą
w Bogu kogoś więcej, niż tylko powód małżeńskich konfliktów… Wszystkim zaś,
którym się chciało dziś przyjść mówię po prostu – dziękuję…
A rozmyślam dziś o mądrym życiu… Bo pytanie o sensowne przeżywanie
rzeczywistości pewnie musi się pojawić prędzej, czy później w życiu każdego
myślącego człowieka. Rzecz jasna, moim tematem nie jest – gdzie tej mądrości
szukać, bo co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Raczej myślę w jaki sposób
nie narazić się na zarzut Jezusa – wzięliście klucze poznania, sami nie
weszliście, a innym przeszkodziliście… Znać mądrość, to jedno, a dzielić się
nią, to drugie…
Kiedy tak raz, czy drugi, spotka się człek ze wzgardą, z odrzuceniem, z
lekceważeniem, to powstaje pokusa – po co się wysilać? Ważne, że ja znam
prawdę. A oni? Jeśli nie chcą, niech żyją po swojemu. Co mnie to tak właściwie
obchodzi? A to nic innego, jak pierwszy krok do egoizmu, z którym zdecydowanie
walczy Ewangelia. Ta Dobra Nowina jest rzeczywiście dobra, bo stawia dobro
drugiego ponad swoim własnym. Nie można więc milczeć, nie można spocząć, nie
można się obrazić na cały świat i zamknąć w swojej własnej prawdzie, która
choćby była najprawdziwsza, to więdnie, kiedy nie jest dzielona…
A wokół nas wciąż tylu, którzy jej jeszcze nie znają. I choćby szydzili,
gardzili, lekceważyli, trzeba im stwarzać okazję do spotkania ze Źródłem… Kiedy
człowiek choć raz się z Niego napije… Choć raz…
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął
miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył
wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzekł Pan do niego: Właśnie wy, faryzeusze,
dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne
jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony
nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a
zaraz wszystko będzie dla was czyste.
Mili Moi…
No całkiem nieźle udało mi się ten dzień przeżyć. Generalne sprzątanie mojej „stajenki”
(gdzie wykładzina jest taka, że mógłbym odkurzać codziennie) znakomicie
korespondowało dziś z pisaniem konferencji. Pojutrze bowiem, jak wspominałem,
pierwszy Męski Wieczór w naszej parafii. Zobaczymy czy mężowie Boży zdecydują
się zawitać. Niemniej konferencja o odpowiedzialności na podstawie św. Józefa
prawie napisana. Jutro jeszcze nieco szlifu i będzie gotowa. Zdecydowanie
pomocna okazała się adhortacja apostolska Jana Pawła II z 1989 roku – „Redemptoris
custos”, w której papież wyznacza pewne kierunki myślenia o świętym Józefie.
Dokument ten wszystkim polecam, zwłaszcza że jest bardzo krótki.
A poza tym? Telefon od M… Dziś wtorek. Rekolekcje małżeńskie zakończyliśmy w
niedzielę. Jeszcze nie ochłonęliśmy. A M, która organizowała spotkania minione
dzwoni do mnie informując, że właśnie zarezerwowała ośrodek na przyszły rok. No
i jak tu nie współpracować z ludźmi, którzy mają wszystko tak dalekosiężnie
poplanowane? Sama przyjemność… No i pierwsze zgłoszenia na najbliższe,
listopadowe rekolekcje dla kobiet, których jeszcze tak naprawdę w eter nie
wpuściliśmy. Bardzo to cieszy, bo może nie będzie trzeba uczestniczek szukać z
takim wysiłkiem, jak w minionym roku. A Verona czeka…
Dziś Słowo wprowadza mnie do wnętrza. Przesłanie jest zupełnie oczywiste.
Wnętrze ważniejsze, niż to, co na zewnątrz, bo to wnętrze o wszystkim decyduje.
Ale skoro tak, to szalenie ważne jest, żeby z tym wnętrzem być w kontakcie,
żeby tam często zaglądać. Bezrefleksyjny dzień mojego życia byłby dniem
straconym.
Ta refleksja dokonuje się na różnych płaszczyznach. Na tych najgłębszych,
dotyczących celów i sensów życia. Na tych nieco płytszych, poszukując choćby
motywacji takich, a nie innych moich działań. Czasem zahacza o płaszczyzny zupełnie
powierzchowne, szukając celnych argumentów w dyskusjach, czy sporach. Ale jeśli
jest to namysł oświetlony Bożym światłem, to ma jedno konkretne zadanie –
odróżnić dobro od zła; to, co wartościowe, od tego, co nic nie warte; to, co
prowadzi do szczęścia, od tego, co nim nigdy nie będzie…
Nade wszystko jednak, refleksyjne przeżywanie codzienności, daje taką cenną znajomość
siebie samego – sposobów reagowania, myślenia, pozwala zapobiegać raczej, niż
leczyć; „łapać się” przed poczynieniem niestosownej uwagi, zamiast po; korygować
sposoby myślenia czyniąc je bardziej zbieżne z Ewangelią…
Warto zaglądać do środka samego siebie, bo wówczas życie nie przypomina gry na
flipperach – wystrzeleni przez sprężynę niczym kula, obijamy się o tysiące
przeszkód i „zbieramy punkty”. Dzięki kontaktowi z samym sobą chaos zostaje
zastąpiony spokojnym zdążaniem do celu, a bezradne „kroczenie we mgle”,
zdecydowanym obraniem celu… Dlatego pozwolę sobie powtórzyć jeszcze raz – dzień
bez refleksji, to dzień stracony…
Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: To plemię jest plemieniem
przewrotnym. żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza.
Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy
dla tego plemienia. Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego
plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości
Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na
sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu
Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz.
Mili Moi…
Padłem wczoraj bardzo wczesnym wieczorem… Za dużo wrażeń w dniach minionych. A
dziś od świtu na nogach przygotowując się duchowo do dnia skupienia, który na
dziś był zaplanowany. Wszystko rozpoczęło się punktualnie. U nas wciąż długi
weekend, więc ruch na drogach raczej niemrawy. Tym razem siostry wybrały nasz
kościół w Clifton, jakieś dziewięćdziesiąt minut jazdy od nas. Pogoda przecudna,
mocno ponad 20 stopni Celsjusza. W takie dni aż chce się żyć. A jeszcze kiedy
człowiek może robić to, co lubi, to już w zasadzie pełnia szczęścia (dochodzi
do tego nadzieja, że te moje działania mogą się jeszcze innym przysłużyć). Dziś
spotkaliśmy się z tematem „sequela Christi” czyli „naśladowania Chrystusa” w
zakonnym życiu. Dla mnie samego ten temat był, jak wszystkie inne, okazją do
pogłębienia wiedzy i relacji z Jezusem. Powrót do domu jednak nie był już tak
różowy. Korki ogromniaste… Długi weekend dobiegał końca. No ale ważne, że
wróciłem i spokojnie mogę się zabrać za pracę nad konferencją o św. Józefie, na
czwartkowe spotkanie wieczorne z mężczyznami.
To naśladowanie Chrystusa musi zakładać wysiłek. I to niemały. Jeśli dziś Jezus
przywołuje królową z Południa, która podejmuje wielki trud podróży, aby słuchać
Salomona; czy Niniwitów, którzy wysilają się, żeby zmienić swoje postepowanie,
nawrócić się i uniknąć kary, to niedwuznacznie wskazuje, że w spotkaniu z Nim,
które trudno nawet porównywać z poprzednimi, nie obejdzie się bez
zaangażowania.
Ma ono służyć odkryciu i zdobyciu prawdziwego szczęścia, które bywa niestety
skutecznie wypierane z życia przez przyjemność. Człowiek, który przyzwyczai się
do jej doznawania, bardzo często doświadcza swoistej eskalacji pragnień, które
rodzą chciwość, pazerność, zachłanność. Przy czym przyjemności owe nie muszę
mieć charakteru materialnego, mogą być natury psychicznej, czy nawet duchowej
(choćby poszukiwanie cudów i znaków dla nich samych, dla sensacji, z
ciekawości).
Dopiero zrozumienie, że w powołaniu chrześcijańskim celem nie są przyjemności,
rodzi poszukiwanie szczęścia. I bywa, że „najgorszym” doświadczeniem jest
odnalezienie go… Bo dopóki człek szuka, dopóty jest w drodze i jako człowiek
drogi nigdzie nie zabawi długo. Kiedy już jednak znajdzie, wówczas zaczynają
się trudności, bo musi to odnalezione szczęście wybrać, niejako „osiedlić się w
nim”, musi porzucić drogę, przestać być poszukiwaczem i zrezygnować ze
wszystkich przywilejów, które poszukiwaczom przystoją, wszystkich przyjemności
trampa…
Czyż nie tego właśnie doświadczył bogaty młodzieniec, o którym czytaliśmy
wczoraj? Odnalazł szczęście, odróżnił je od przyjemności, uznał jego wartość,
ale zabrakło mu odwagi, żeby się w nim osiedlić. Poszedł dalej… I chodzi do
dziś… „Bezdomny” choć obłędnie bogaty.
Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim
na kolana, pytał Go: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie
wieczne? Jezus mu rzekł: Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko
sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie
zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę. On Mu rzekł:
Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości. Wtedy Jezus
spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj
wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem
przyjdź i chodź za Mną. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony,
miał bowiem wiele posiadłości. Wówczas Jezus spojrzał wokoło i rzekł do swoich
uczniów: Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego. Uczniowie zdumieli
się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: Dzieci, jakże trudno wejść do
królestwa Bożego . Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne,
niż bogatemu wejść do królestwa Bożego. A oni tym bardziej się dziwili i mówili
między sobą: Któż więc może się zbawić? Jezus spojrzał na nich i rzekł: U ludzi
to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe. Wtedy Piotr
zaczął mówić do Niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą. Jezus
odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr,
matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał
stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól,
wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym.
Mili Moi…
Wróciłem do domku… Znów pełen duchowych wrażeń… Cała drogę powrotną myślałem
sobie jaki Pan Bóg jest dobry. Pozwolił mi znów prowadzić rekolekcje. To chyba
najbardziej ukochana przeze mnie posługa. Co więcej, pozwolił mi to robić ze
wspaniałymi ludźmi, którym się chce, którzy są całkowicie nastawieni na służbę,
którzy są ofiarni i których zdążyłem już bardzo polubić. Mało tego – mogłem je
prowadzić dla ludzi, którzy również okazali się cudowni. Małżeństwa, które
szukają Boga i szukają siebie nawzajem. W różnym wieku i z różnych stron. Ale w
te dni zjednoczeni w dialogu. Jak zawsze
sporo łez przelanych, dobre spowiedzi, przegadane godziny. Piękny czas…
Coraz bardziej
przekonuje się, że jeśli odnowa w Kościele i świecie się dokona, to stanie się
to dzięki rodzinom. Pewnie dlatego demon, przewidując to dokładnie, z taką
wściekłością je atakuje. Tam rodzi się życie, tam jest wciąż najwięcej miłości.
Zniszczyć rodzinę, to doprowadzić do zniekształcenia… Życie zrodzone w
środowisku pozbawionym miłości będzie koślawe, a to znakomite żerowisko dla
demona… Pogubiony człowiek, bez tożsamości, korzeni i oparcia… Łatwy łup… Stąd
też trzeba rodziny wspierać w każdy możliwy sposób. Pomagać duchowo i
materialnie…
Dziękowałem dziś
Jezusowi za bycie w Ameryce… Szczególnie stanęła mi przed oczami prawda, że
nawet z kiepskim angielskim jest tu ogromnie dużo do zrobienia. I choćbym miał
się nigdy tego języka nie nauczyć, to pracy nie zabraknie. A radości z tego
bardzo, ale to bardzo dużo… Może Pan ma taki plan… Może nie dla Amerykanów mnie
tu przysłał… Muszę Go jeszcze dopytać…
Smutno mi tylko
było, ponieważ dom rekolekcyjny, choć prowadzony przez katolickie zakonnice,
służy wszystkim religiom i wszelkiego rodzaju spotkaniom. To dość powszechne w
Ameryce. Czym owocuje? Ano w kaplicy nie ma Najświętszego Sakramentu…. Próżno
szukać zakrystii i jakichkolwiek przedmiotów służących do odprawienia
Eucharystii… Za to znajdzie się cały szereg propozycji jako żywo związanych z
New Age… I piękna ideologia… Siostra zakonna powiada – jesteśmy Córkami
Mądrości, a mądrość jest dla wszystkich… W mojej ocenie niespecjalnie mądra to
mądrość… Znalazłem jej resztki w jednej z sal – małym muzeum, gdzie dwa
manekiny przyodziane w habity sugerują, że kiedyś nazwa zakonu miała coś
wspólnego z rzeczywistością… Dziś? Cóż… Podsumowaniem niech będzie tytuł
jednego ze spotkań prowadzonych w tym domu – „Sobór Watykański II –
niespodziewana rewolucja”. Cóż, pewnie ostatnia z sióstr zgasi światło…
Myślę sobie dziś o
człowieku, który odchodzi od Jezusa smutny… Spochmurniał, pisze Ewangelista.
Ale dlaczegóż? Przecież zamożny, niczego mu nie brakuje, może sobie pozwolić na
wszystko… Tylko nie na pokój serca, satysfakcję wewnętrzną, radość… Tych rzeczy
nie da się kupić. Sytość, chwilowe zadowolenie, przyjemność – te tak, ale on
już wie, że to go nie uszczęśliwia. To wszystko pewnie już miał… Szukał głębi i
znalazł, tylko zabrakło mu odwagi, żeby się w niej zanurzyć. Może kiedyś, może
później… Ale kto wie, czy to nie była jego ostatnia szansa…
Pomyślałem sobie, że trzeba zrobić wszystko, żeby nie zmarnować szansy, nie
przepuścić okazji, bo może się nagle okazać, że ten jednorazowy brak odwagi
przerodził się w stan chroniczny. I można pozostać nieszczęśliwym na cała
resztę życia. Tylko dlatego, że człek okazał się chciwy na wrażenia, zachłanny
na rzeczy, pazerny na pieniądz, podczas gdy prawdziwe bogactwo ukrywało się całkiem
blisko. Cała rzecz w decyzji – ewangelicznej i ściśle franciszkańskiej –
wybierać to, czego nikt nie chce, patrzeć na to, na co inni nie patrzą, szukać
tam, gdzie inni wzbraniają się iść…
Każde zwycięstwo,
każda dobra decyzja, każdy świadomy wybór to szczęście nieopisane i skarb, o
którym inni nawet nie umieją pomarzyć… Czasem się o tym przekonuję… Wciąż zbyt
rzadko…
Gdy Jezus wyrzucał złego ducha, niektórzy z tłumu rzekli: Przez Belzebuba,
władcę złych duchów, wyrzuca złe duchy. Inni zaś, chcąc Go wystawić na próbę,
domagali się od Niego znaku z nieba. On jednak, znając ich myśli, rzekł do nich:
Każde królestwo wewnętrznie skłócone pustoszeje i dom na dom się wali. Jeśli
więc i szatan z sobą jest skłócony, jakże się ostoi jego królestwo? Mówicie
bowiem, że Ja przez Belzebuba wyrzucam złe duchy. Lecz jeśli Ja przez Belzebuba
wyrzucam złe duchy, to przez kogo je wyrzucają wasi synowie? Dlatego oni będą
waszymi sędziami. A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie
przyszło już do was królestwo Boże. Gdy mocarz uzbrojony strzeże swego dworu,
bezpieczne jest jego mienie. Lecz gdy mocniejszy od niego nadejdzie i pokona
go, zabierze całą broń jego, na której polegał, i łupy jego rozda. Kto nie jest
ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza. Gdy duch
nieczysty opuści człowieka, błąka się po miejscach bezwodnych, szukając
spoczynku. A gdy go nie znajduje, mówi: Wrócę do swego domu, skąd wyszedłem.
Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze
siedem innych duchów złośliwszych niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan
późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni.
Mili Moi…
Popracowałem
wczoraj, że aż miło… Kawał dnia nad konferencją dla sióstr na poniedziałkowe
skupienie. Kosztowało to trochę wysiłku, ale cieszę się z takich wyzwań, bo one
zawsze są rozwijające dla mnie samego. Zwłaszcza jeśli głoszę do sióstr zakonnych,
to dotykam tematów związanych z naszą konsekracją, czyli czymś, czym sam żyję.
Muszę poczytać, pogłębić tematy… Wierzę, że dla mnie to też okazja do
postąpienia kroku dalej w głąb tego modelu życia, który kocham i podejmuję
każdego dnia na nowo…
Poza tą
intelektualną pracą namaściłem wczoraj kolejną moją chorą, która zdaje się
toczyć już ostatnią walkę. To zawsze mocne doświadczenie – znaleźć się w
miejscu, w którym zapowiedziała się już siostra nasza śmierć cielesna. Jej
majestat, a jednocześnie konsekwencja w spełnianiu woli Bożej jest dla mnie
zawsze czymś przed czym z szacunkiem chylę głowę… A poza tym trochę duchowej
walki z demonem i jego sprawkami w konfesjonale. Niby tylko trzy osoby, ale
trzy godziny minęły niepostrzeżenie. Ale tym małym zwycięstwom łaski w ludzkich
sercach zawsze towarzyszy wiele radości… Bóg jest dobry i przebacza z radością
tym, którzy Go proszą…
A dziś krótka podróż do Litchfield i spotkanie z jesienią… To już moja druga
jesień w USA, a konkretnie w Connecticut. Zanim jeszcze przyjechałem do Stanów,
eksperci mówili, że najpiękniejszą jesień można spotkać po tej stronie oceanu właśnie
w naszym stanie. Nie przesadzili… To jest arcycudne i przepiękne… Bogactwo
kolorów pokrywających skaliste wzgórza bardzo trudno oddać słowem. Miałem
wielką pokusę, żeby po drodze robić zdjęcia, ale musiałbym się zatrzymywać właściwie
co chwilę. Zza każdego zakrętu bowiem wyłaniał się widok zapierający dech w
piersiach. Wielka modlitwa dziękczynienia za ten świat i za piękno Boga weń wszczepione…
Za niedługą chwilę rozpoczynamy rekolekcje małżeńskie. Dziesięć par będzie się
skupiać w tym miejscu do niedzieli. Prosimy więc o skromne choć westchnienie w
naszej intencji. Zarówno uczestników, jak i prowadzących.
Potrzeba tej
modlitwy, bo dzisiejsza Ewangelia pokazuje nam, że walka duchowa jest czymś
realnym i wojna nadal trwa. Każdy dzień przynosi nowe potyczki z wrogiem, który
się nie męczy, nie musi jeść, ani spać, z wrogiem, który nie bierze jeńców.
Pełen nienawiści niszczyciel, który wykorzysta każdą okazję, żeby nam
zaszkodzić. Czym bylibyśmy wobec niego bez Boga? Zabawką, dziecięcą igraszką…
Ale jest z nami Ten, który jest mocniejszy, Bóg, który rozprawił się już z
potęgą demona. Pokonał go. Jego los jest już przesądzony!!! I stąd pewnie jego aktywność.
Wie, że mało ma czasu i próbuje wyrwać Bogu jak najwięcej Jego dzieci…
Odeprzeć jego
atak, to małe zwycięstwo. Ale on wróci… Zawsze wraca… I przyprowadza ze sobą
towarzyszy… Sprytniejszych, okrutniejszych, bardziej nienawistnych, niż on sam…
Jedynym sposobem przetrwania jest ten podany nam przez Pana – czuwajcie i
módlcie się… Poznaj siebie i poznaj Boga… Bo w Nim moc jest ukryta… Podłącz się
więc do ŹRÓDŁA…
Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z
uczniów do Niego: Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich
uczniów. A On rzekł do nich: Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, święć się imię
Twoje, przyjdź królestwo Twoje. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i
przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawinił; i nie
dopuść, byśmy ulegli pokusie.
Mili Moi…
Taki zwykły dzień… Pracowity, choć nie zrobiłem tego, co zamierzałem. Ale nic
to… Inne rzeczy zyskały… Przy czym zmartwiłem się nieco, bo wczoraj nadeszły
wieści z seminarium naukowego na naszym kierunku… Wieści zatrważające… Otóż jestem
na szarym końcu jeśli chodzi o pisanie pracy doktorskiej… Nie dziwi mnie to
szczególnie, biorąc pod uwagę, że obowiązki parafialne wciągają niczym ruchome
piaski, ale to jednak dość przykro usłyszeć… Pokora… Niech ona się rozgości w
moim życiu…
Wieczorem spotkanie Odnowy. I kolejna miła niespodzianka. Lekcja, których Pan
mi już w życiu wielu udzielił. Ilekroć się nieco wycofuję, tylekroć ludzie się
uaktywniają i wszystko nabiera dynamizmu. Dziś też spotkanie nowe, świeże,
dynamiczne. Bo ja go nie prowadziłem. Ani lider Paweł. Mogłem się spokojnie
oddać modlitwie, nie myśląc o tym, co za chwilę. Pięknie było. A w „drugim
rzędzie” jest cudownie…
Abba, Tatuś, Tatulek… Najcudowniejsze imię jakie Jezus objawił… Imię Boga…
Bliskie, pełne łagodności, delikatności, czułości… Imię, które mnie zachwyca.
Imię, które we mnie rodzi najgłębsze tęsknoty. Imię, które na moich ustach w
życiu za często nie gościło… Także wobec Boga. Wszak nasze wyobrażenia o Jego
ojcostwie budujemy na obrazach naszych własnych ojców. Mój był wielkim
nieobecnym. Więc i z Bogiem Ojcem nie było mi szczególnie po drodze. Choć kiedy
odkryłem, że On jest Ojcem zupełnie inaczej, niż jakikolwiek ziemski mógłby
być, zacząłem za Nim tęsknić i dziś zbliżam się do Niego z wielkim zaufaniem…
To, co mnie szczególnie uderza, to Jego miłosierdzie, które wiąże się wręcz z
poruszeniem wnętrzności (rzecz jasna jest to jakaś metafora). Ale myślę sobie patrząc
dziś na misję Jonasza, która zakończyła się Bożym przebaczeniem i lekcją
miłości dla proroka, że to jest właśnie zasadnicza różnica między Bogiem Ojcem,
a człowiekiem. Tam, gdzie my odczuwamy gniew, agresję, złość, czy wręcz
nienawiść, Bóg odczuwa współczucie… Największe chyba wobec ludzkiej głupoty,
która czasem z uporem odmawia Mu nawet prawa do istnienia… Jak bardzo Tata musi
być blisko wszelkiej maści ateistów i racjonalistów… Jak On musi im współczuć…
Pełnia miłości objawiona w imieniu… Dziś siebie i Was w Nim zanurzam… W Ojcu,
Tacie, Tatusiu…
Oto powstał jakiś uczony w Prawie i wystawiając Go na próbę, zapytał: Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Jezus mu odpowiedział: Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz? On rzekł: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego. Jezus rzekł do niego: Dobrześ odpowiedział. To czyń, a będziesz żył. Lecz on, chcąc się usprawiedliwić, zapytał Jezusa: A kto jest moim bliźnim? Jezus nawiązując do tego, rzekł: Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał. Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców? On odpowiedział: Ten, który mu okazał miłosierdzie. Jezus mu rzekł: Idź, i ty czyń podobnie!
Mili Moi…
Pięknie się tydzień zaczął… Od wspomnienia św. Faustyny… To jedna z moich ulubionych świętych. Pewnie dlatego, że ten Jezus, który z nią obcuje jest taki żywy i taki pełen troski o każdego… A ona taka pokorna. Uosabia wiele moich tęsknot… Chciałbym ją naśladować, zwłaszcza w chwilach próby, cierpienia, jakiegoś ludzkiego buntu…
Ale nie udało mi się dziś sięgnąć do Dzienniczka, który leży przy łóżku. I pewnie się już nie uda, zważywszy na późną porę. Ale dzień wypełniła mi inna lektura. Przygotowuję skupienie dla sióstr, które ma się oprzeć o temat naśladowania Chrystusa, więc zbieram myśli, szukam inspiracji, przygotowuję się… A październikowe dni mają to do siebie, że każdy rozpoczynamy i kończymy Eucharystią, co u nas jest dość wyjątkowe (nie mamy codziennie Mszy wieczornej). Piękne klamry, ale dość wymagające, również czasowo, jeśli wziąć pod uwagę brak zakrystianina. Otwieranie, przygotowywanie, zamykanie kościoła. Wszystko samemu…
A wieczorem jeszcze przełomowa chwila… Odbyło się pierwsze spotkanie grupy rozeznającej naszej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym. To „ciało”, które ma przejąć odpowiedzialność za nasłuch, ku czemu Pan Bóg tę naszą wspólnotę chce prowadzić. Po roku wspólnego kroczenia drogami Ducha zdecydowałem, że już czas… Na razie wybrańcy nieco spłoszeni i niepewni, ale wcale nie wycofani. A przede wszystkim gotowi do służby i uczciwi w swoich niepokojach… Takimi Pan Bóg może się swobodniej posługiwać… Wierzę, że to się uda…
A Słowo mi dziś znów przypomniało o moich problemach z miłością… Jezus wszystko stawia na głowie… Przecież ten pogański styl jest lepszy, bo łatwiejszy… On powie w innym miejscu – jeśli kochacie tylko tych, którzy was kochają, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? No dobrze… Ostatecznie moglibyśmy rozszerzyć jeszcze tę miłość na innych… To już wiele… Kochać obcych, dalekich… No niech będzie… Ale wrogów??? To już przesada… Jakiś heroizm… Nie każdy jest powołany do heroizmu… A jednak – w chrześcijaństwie każdy…
Kochać wrogów, to chcieć dla nich dobra i rozumieć, że są częstokroć tak pobici, że nie mają siły kochać. Co więcej, bywa, że zachowują się jak zranione zwierzę – rozdzielając ciosy na prawo i na lewo. Kochać, to rozumieć. Kochać to łagodzić ich ból oliwą i winem. Kochać to zatroszczyć się o nich, nawet jeśli nie bardzo chcą. Kochać to wreszcie dać coś z siebie, ponieść ofiarę, przyjąć koszt…
Ale kochać wrogów nie da się ludzkimi siłami… Trzeba wejść w Boży plan miłości. Trzeba skorzystać z Jego pomocy. Trzeba się na to zdecydować. A nie uciekać jak Jonasz z pierwszej lekcji. On nie chce kochać wrogów, mimo że Pan go do tego zaprasza i obiecuje pomoc. Mówi mu – Jonaszu, ja kocham Niniwitów tak samo jak ciebie. Ich tez chcę zbawić, uratować. Nie chcę ich niszczyć – idź, powiedz im… A Jonasz wolałby głosić zemstę, dlatego nie chce wejść w plan miłości… Ale kiedy już wchodzi – dzieją się cuda… Bo miłość jest życiodajna… I ocala…
W
owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: "Wysławiam Cię, Ojcze, Panie
nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś
je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie
było Twoje upodobanie. Wszystko
przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie
zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić.Przyjdźcie
do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode
Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz
waszych. Albowiem jarzmo
moje jest
słodkie, a moje brzemię lekkie". Mt 11, 25-30
Mili Moi…
Wczorajszy dzień byłe jednym z bardziej udanych na amerykańskiej ziemi. Przede
wszystkim fakt, że byłem z moimi parafianami. To było bardzo przyjemne, bo
stanowiło kolejną szansę na wzajemne poznanie się. Jak wspominałem, wybraliśmy
się do teatru w Pensylvanii, na sztukę Józef. Po drodze nawiedziliśmy tereny
zamieszkałe przez Amiszów, dla których świat zatrzymał się w XIX wieku. Do dziś
poruszają się bryczkami, a w wielu domach nie ma prądu. Rzecz jasna mówimy o
grupach religijnych, bo bywają i bardziej współczesne odłamy. Oczywiście miejsca, które odwiedziliśmy są całkowicie skomercjalizowane i nastawione na
turystów. Niemniej jednak mimo wszystko tchnie to zupełnie innym duchem, innym
światem, który wciąż, ukryty gdzieś głębiej, walczy z bylejakością
współczesności.
Sama sztuka? Nie wiem co powiedzieć… Oczekiwania były duże, ponieważ zebrałem
już wcześniej sporo opinii na temat tego teatru, gdzie Biblia staje się żywa.
Gra się tam tylko sztuki religijne oparte na Biblii. I gra się z dużym
rozmachem. Moje oczekiwania zostały znacznie przekroczone. Atmosfera budowana
na scenie niejednokrotnie przyprawiała o głębokie wzruszenie. Przesłanie sztuki
niesłychanie głębokie – o sile przebaczenia i o jego wartości. O wierności Bogu
i konsekwencji w wyznawaniu wiary. Rzecz jasna sztuka dotyczyła postaci Józefa
Egipskiego, sprzedanego przez swoich braci. Józefa, który później ratuje im
życie. Dzięki temu, co wczoraj zobaczyłem, łatwiej mi zrozumieć, że postaci
Starego Testamentu są zapowiedzią Chrystusa. Józef z pewnością był.
Na zakończenie
przedstawienia padły ważne słowa – ten Bóg, który to wszystko sprawił w życiu
Józefa, jest Bogiem żyjącym dziś… Jeśli w to wierzysz i chcesz to wyznać,
zapraszamy cię pod scenę, będziemy się z tobą modlić… Nie ma bisów… Jest
ewangelizacja… Wielki szacunek do wykonawców i do pomysłu, który dotyka setki
tysięcy ludzi oglądających proponowane przedstawienia.
Rzecz jasna nie
obyło się bez sytuacji zabawnych… Przed sztuką, w korytarzu, zastąpiła mi drogę
pani z wyrazem największego zachwytu w oczach, ni to stwierdzając, ni pytając –
jesteś jednym z nich… W przerwie pan przyszedł mnie zapytać jak często w
tygodniu gramy? Oboje zadziwieni, że nie jestem aktorem. Prawdziwy??? Ksiądz???
Te spotkania mnie samego skłoniły jednak do refleksji. I do dziś brzmi mi w
uszach to pytanie – prawdziwy???
U dołu zamieszczam
dwa filmiki ukazujące fragmenty przedstawienia… Rzecz jasna nie oddają w pełni tego,
co przeżyliśmy…. W domu byłem o drugiej, a kościół otworzyć trzeba o szóstej.
Dzisiejsze popołudnie więc bez skrupułów przespałem… Bo od jutra znów do boju…
A dziś również
radosny dzień wspomnienia naszego świętego ojca Franciszka. Podczas Mszy
śpiewaliśmy - jesteś, o Panie, mym jedynym dobrem… Ale czy rzeczywiście wierząc
w to, co śpiewamy? Czy nasze serca, umysły, a nade wszystko wola nadążają i
zgadzają się z wypowiadanymi przez nas słowami? Bo powiedzieć można dużo…
Zwłaszcza dziś – nie bacząc szczególnie na konsekwencje…
A co idzie w ślad za
tym pytaniem? Kolejne – czy Pan Bóg może wierzyć naszym słowom, czy może nas
traktować poważnie? Czy nasze słowo ma jakąś wartość? Czy to wyśpiewane dziś ma wartość, czy jest prawdziwe?
Chodzą za mną te
pytania, bo Franciszek z Asyżu to trzynastowieczny święty, który niczego nie
stracił ze swojej świeżości, aktualności… i wiarygodności. Kiedy rozpoczyna się
jego przygoda z Bogiem, nie wypowiada wielu słów, nie zapewnia o swojej dobrej
woli, nie przekonuje, że w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem… Spotkawszy
Chrystusa, słyszy słowa, które przemieniają Jego życie – Franciszku, idź
odbuduj mój Kościół, który jak widzisz cały popada w ruinę…
I Franciszek
zaczyna – zbiera kamienie i odbudowuje kościółek świętego Damiana, w którym
miał widzenie. Ale po jakimś czasie zaczyna rozumieć, że nie w tym rzecz. Przychodzą
dawni kompani od dobrej zabawy i razem zaczynają żyć. Nie szukają pomysłu – on
już istnieje – to Ewangelia. Kiedy idą do Rzymu, prosić papieża, żeby pozwolił
im żyć wspólnie Ewangelią, tak na poważnie, otoczenie papieża sugeruje, że to
zbyt trudny sposób życia. Ale w noc po spotkaniu papież ma sen – widzi
Franciszka który na swoich ramionach podtrzymuje walącą się bazylikę
laterańską…
I papież pozwala.
A kiedy pozwolił zaczynają się dziać rzeczy nadzwyczajne. Kilkanaście lat
wystarczyło, żeby z pierwszej grupki braci zrobiło się ich pięć tysięcy.
Rozeszli się po całej Italii i innych europejskich krajach i wzorem swojego
ojca zaczynają żyć według trzech prostych, ewangelicznych zasad…
Pierwsza z nich to
pokorne posłuszeństwo – Franciszek zabraniał braciom robić cokolwiek bez zgody
miejscowego biskupa. W pierwszym rozdziale Reguły przysięga posłuszeństwo papieżowi
i wszystkim jego prawowitym następcom. Zobowiązuje do tego braci. Podobnie
posłuszny chce być kapłanom Kościoła – aż do heroizmu – nawet gdyby mnie bili,
nie chcę czynić nic przeciwko nim.
Po wtóre –
ubóstwo, które wiąże się w życiu braci z niesamowitą wolnością. Idą nie dbając
o nic, bo o wszystko dba Bóg. Oni oddają Mu się jako narzędzia, a On się
troszczy. Doświadczają tego każdego dnia. Ojciec ich uczy – jeśli będziecie
posiadać, będziecie musieli również pilnować, będziecie żyli w strachu, że wam
ukradną…
I wreszcie
czystość, ta wewnętrzna, związana z nieustannym nawracaniem najpierw samego
siebie. Przykładając się do tego dzieła, można dopiero myśleć o innych. Zakon
franciszkański od samego początku był nazywany pokutnikami z Asyżu, czy zakonem
pokuty.
Surowość życia
była tak wielka, że nawet jak na warunki średniowieczne, niektórym wydawała się
absolutnie nie do udźwignięcia…
A jednak to rodzi
naśladowców – najpierw wspomniani bracia, potem młodziutka Klara, która daje
początek siostrom żyjącym w ukryciu, a wreszcie świeccy, którzy mówią – daj i
nam wskazówkę, jak mamy żyć Ewangelią…
A Franciszek
potrafi wskazać drogę każdemu. W Kościele miotanym herezjami, rozłamami,
podziałami, konfliktami zbrojnymi, karierowiczostwem, żądzą bogactwa Bóg
posługuje się takim małym człowieczkiem dla odnowy…
To jest przysłowiowy
„nikt”, który dokonuje reformy. Ale co ważne – w Kościele, z Kościołem i przez
Kościół. Bo reforma jest w ręku Boga, a nie w rękach człowieka. A zaczęło się
tak po prostu – od wkroczenia Chrystusa w życie Franciszka i od przyjęcia
zaproszenia…
Nie potrzeba było
wielkich deklaracji i nie musiał Franciszek śpiewać i zapewniać – jesteś o
Panie mym jedynym dobrem, bo żył tak, że nikt nie miał co do tego wątpliwości…
Ale dlaczego piszę
to do was? Jaki to ma wszystko związek z wami? Otóż całkiem spory i niebanalny…
Na tak wielu odcinkach nasza współczesność przypomina czasy Franciszka. Także
jeśli chodzi o wady, czy choroby toczące Kościół…
Można z pewnością
powiedzieć, że wołanie Chrystusa – idź odbuduj mój Kościół jest właściwie
nieustannie aktualne. I nawet nie brakuje chętnych, tylko zbyt wielu z nich
zapomina, że odbudowywanie Kościoła trzeba zaczynać od samego siebie. Bez
osobistego nawrócenia nie ma szans dokonać niczego dobrego…
Tymczasem dziś
rzekoma odbudowa Kościoła rozpoczyna się od Jego zmasowanej krytyki – należy
Kościołowi wytknąć wszystkie błędy, bo oczywiście On sam ich nie widzi…
Potem trzeba
podkreślić swoją niezależność w myśleniu, a co za tym idzie swoje
zdystansowanie do nauczania i praktyki Kościoła. To znamię nowoczesności,
której Kościół dziś podobno potrzebuje. Tylko poza Kościołem można zachować
obiektywizm i zdrową dozę sceptycyzmu.
Potem podaje się
szereg rozwiązań, które mają uzdrowić sytuację. Oczywiście nie mają one nic
wspólnego z Ewangelią, ale kto by o to dbał. Po co komu Ewangelia? Chrystus?
Nie przesadzajmy – liczy się człowiek, który ma prawo…
Ostatecznie, w
wyniku stwierdzenia niereformowalności Kościoła można stać się już tylko Jego
krytykiem, albo ostatecznie się z Nim rozstać.
I tę metodę
stosuje co jakiś czas jakiś odważny duchowny, który zapewnia o swojej
najszczerszej woli. Bywa, że czynią to siostry zakonne, które odkrywają w sobie
nowe i ciekawe pragnienia. Czasem są to grupy świeckich, którym po przeczytaniu
kilku artkułów w internecie wydaje się, że posiedli prawdę nową, uzdrawiającą…
Tymczasem Jezus
przypomina zawsze – objawiłeś Ojcze swoje Królestwo prostaczkom. Tajemnice są
możliwe do zgłębienia tylko dla umysłów pokornych, a te nigdy nie kwestionują
autorytetów i nie chcą pisać nowej Ewangelii… Pokorna reforma Franciszka
ocaliła Kościół w trudnym momencie dziejowym, reforma którą rozpoczął od siebie
i od wzięcia Pana Boga na poważnie…
Nie chcę Wam dziś
życzyć, żebyście zapragnęli żyć jak święty Franciszek. Nie życzę Wam ubóstwa,
upokorzenia i takiego cierpienia jakiego on doświadczał choćby poprzez
stygmaty. To był jego dar…
Chcę wam życzyć
takiej miłości do Chrystusa i takiej miłości do Kościoła, którą on nosił w
sobie. Oby Pan mógł na poważnie wejść w Wasze życie i żeby mógł również do Was
skierować wezwanie – idź, odbuduj mój Kościół, idź zatroszcz się o tę rodzinę,
którą współtworzysz, pokochaj ją i pomóż jej…
A wówczas słowa
refrenu dzisiejszego Psalmu dewizą wypisaną na waszych sercach - Jesteś o Panie, mym jedynym dobrem…