niedziela, 30 listopada 2014

trzy stopnie...



17 Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: "Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?" 18 Jezus mu rzekł: "Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. 19 Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę". 20 On Mu rzekł: "Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości". 21 Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: "Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!" 22 Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Mk 10,17-22

Mili Moi...
No i dzień skupienia dla małżeństw przeszedł do historii. Znów czuje się urzeczony...  Ja się chyba zdecydowanie starzeję, bo się coraz częściej wzruszam. Ale naprawdę dla mnie widok tych ponad dwudziestu par, które zdecydowały się spędzić dzień z Jezusem i treściami, które niekoniecznie były łatwe, był poruszający. Poranek należał do świeckiego małżeństwa psychologów, którzy mówili o szacunku w małżeństwie i poprowadzili warsztaty o małżeńskiej komunikacji. Ja miałem po południu dwie katechezy - o krzywdzie i przebaczeniu ze szczególnym uwzględnieniem relacji małżeńskich. W międzyczasie odprawiłem niedzielną msze po angielsku i zrobiłem jeszcze kilka innych rzeczy. Dobry dzień. Oby więcej takich...

Oczywiście zaproponowałem kontynuację. Czemu raz w roku?  A może co miesiąc. Krócej, a częściej. Jakaś stałą formacja. Być może będą jakieś chętne małżeństwa. Uważam, że warto zacząć, bo przecież odnowa Kościoła idzie przez rodzinę. A dla mnie samego to nowe doświadczenie, bo jeszcze z rodzinami nie pracowałem. Chciałbym... Mam takie poczucie odpowiedzialności za nich, takiej miłości, która mnie motywuje do dawania siebie. To takie szczególne poruszenie serca. Rzadkie w swojej intensywności. Zobaczymy jak to wszystko będzie...

Ale to, co mnie urzeka w tym miejscu, to otwarte ucho ludzi na to, co słyszą z ambony. Słyszę sporo komentarzy dotyczących moich kazań. Ale nie są to tylko takie szczere pewnie i życzliwe - pięknie ojciec mówi itp... To nie to... Ludzie są w stanie się odnieść do treści, do czegoś wracają, a co więcej, i to mnie cieszy najbardziej, padają takie stwierdzenia, jak dziś - ojcze, możliwości są dwie - albo muszę zmienić swoje życie, albo musze zmienić parafię - tego się tak po prostu słuchać nie da... To są jedne z najpiękniejszych słów, które usłyszałem i będę się od dziś modlił, żeby jednak słowo okazało się motywujące do zmiany życia...

Ja dziś w Słowie zobaczyłem trzy schody do świętości. Słuchaliśmy dziś opowieści o bogatym młodzieńcu, bo w naszym zakonie święto Wszystkich Świętych Franciszkańskich (i 805 rocznica powstania naszego zakonu). A zatem pierwszym stopniem, taką bazą, jest zachowywanie przykazań. Bez tego nie może być mowy o żadnej świętości, bo nic ciekawego się nie zbuduje bez fundamentu. Po wtóre - wolność. O niej mówi Jezus, kiedy zachęca młodzieńca do sprzedania wszystkiego i rozdania ubogim. Nie być związanym. Nie dać się usidlić. Bo wówczas nie można uczynić żądnego ruchu, nie można być dyspozycyjnym dla Boga. Ta wolność czasem wyraża się w sposób charyzmatyczny i bardzo radykalny, a czasem w sposób mniej spektakularny. Wszystko zależy od drogi, na którą Pan nas w życiu zaprosił i odpowiedzialności, jaką nam zlecił. I wreszcie, po trzecie, radykalizm wyboru, stanięcie po stronie Jezusa, opowiedzenie się za Nim i pójście za Nim... Na tym trzecim stopniu On staje się sensem wszystkiego. Istotą i celem. Źródłem radości.

Tylko trzy stopnie, a wspinaczka może okazać się cięższa, niż na Mount Everest... Ale jestem przekonany, że warto spróbować...

sobota, 29 listopada 2014

relaks i odpoczynek....


zdj:flickr/Marcus Meissner/Lic CC
(Łk 21,34-36)
Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.

Mili Moi...
No i wczoraj przeżyłem swoje pierwsze amerykańskie święto. Thanksgiving - Święto Wdzięczności. Choć związane z jedzeniem indyka, który koniecznie musi zagościć na stole, to uważam, że jest to święto bardzo sensowne. Dziękowanie sobie nawzajem i Bogu jest czymś naprawdę znaczącym.

Gościłem u dobrych ludzi i naprawdę uroczo spędziłem popołudnie i wieczór. A dodatkowo również w towarzystwie sióstr zakonnych, które już wczoraj przybyły do mnie na swój comiesięczny dzień skupienia. A odprawialiśmy go dziś, choć nie bez przygód...

Otóż przed 10 samoczynnie i nieprzewidzianie włączył się alarm przeciwpożarowy w kościele, którego ja oczywiście nie umiałem w żadnym wypadku wyłączyć. Natychmiast rzecz jasna zaczęły się telefony od firm chroniących nas, które otrzymały sygnał, że coś się dzieje. Po chwili u drzwi miałem patrol policji, który musiałem zapewnić, że wszystko jest w najlepszym porządku (próbując przekrzyczeć wyjącą syrenę). Potem rozpocząłem pielgrzymkę telefoniczną od przysłowiowego Annasza do Kajfasza licząc na jakąś poradę, a najlepiej na bardzo konkretną - co i gdzie przycisnąć. Wreszcie znalazł się jakiś ekspert, który zalecił nacisnąć przycisk znajdujący się w zupełnie innym miejscu, niż ja go szukałem. Cała zabawa trwała niemal godzinę i przysporzyła mi niemałych emocji.

W południe przybył ekspert, który orzekł, że coś się dzieje, ale nie bardzo wiadomo co i już raczej będzie dobrze i... Godzinę temu była powtórka z rozrywki... Tyle, że wspomniany wyżej przycisk już nie zadziałał. Przybył znów ekspert, który zastosował znacznie bardziej drastyczne rozwiązanie. Na dziś pozostaje się modlić, żeby nie wybuchł pożar w kościele, bo jeśli się to stanie, to ja prawdopodobnie dowiem sie o tym ostatni... W każdym razie czeka nas naprawa... A swoją drogą... Za spokojnie było... I komu to przeszkadzało?

Jutro 20 par małżeńskich przeżywa u nas swój dzień skupienia. Właśnie skończyłem pisać drugą konferencję dla nich. I... Nie wiem już jak się nazywam... Dlatego darujcie, ale w tym miejscu postawię kropkę. I zrobię to nosem, który już dotyka klawiatury ze zmęczenia... Dobrej nocy... Naprawdę lubię być księdzem :) Amen...

czwartek, 27 listopada 2014

karabin przy skroni...


zdj:flickr/Abode of Chaos/Lic CC
(Łk 21,12-19)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie.

Mili Moi...
No dziś po raz pierwszy Ameryka wyprowadziła mnie z równowagi. Otóż zamówiliśmy 150 krzeseł do sali pod kościołem. Wczoraj zadzwoniła do mnie sympatyczna dama z pytaniem, kiedy je przywieźć, czy jutro, czy w przyszłym tygodniu? Ja jej na to - zadzwoń za 10 minut, bo muszę zobaczyć, czy uda się zorganizować ekipę do wyładunku. Dobrze, nie ma sprawy, zadzwoni za 10 minut. Zadzwoniła. Ja jej mówię, że mam ekipę, więc może być jutro, ale byłoby miło przed godziną 11. Na co ona, że owszem jutro, ale między 10, a 2. Na co ja, że w porządku. Więc jutro? Jutro... No to czekam dziś, a ekipa ze mną. Po drugiej dzwonimy i okazuje się, że jakieś nieporozumienie, bo oni mają zapisaną dostawę w... poniedziałek. No myślałem, że się wścieknę, bo mój angielski może jest i słaby, ale "tommorow" od "Monday" to nawet przez telefon jestem w stanie odróżnić... Szkoda ludzi, którzy stracili czas na bezcelowe oczekiwanie.

A poza tym dobrze... Czyli na nic nie mam czasu. W sobotę mam wygłosić dwie konferencje, z których nie mam jeszcze ani jednej. Więc jutro pobudka o 4 rano. Bo wówczas nie dzwonią telefony, nie przyjeżdżają kurierzy i nie wystawia się zaświadczeń. Może coś uda się zrobić. O ile uparty bank z Polski nie będzie znów dzwonił o 3 rano. Liczę próby i podziwiam wytrwałość...

A Słowo mnie dziś sprowokowało do przemyśleń na temat bezpieczeństwa w wyznawaniu wiary. Bo jakby nie podszedł do tematu, to wciąż do kościoła przyjść można i nadal się z wyznawaniem wiary żadne nadmierne niedogodności nie wiążą. Myślę rzecz jasna o takich krajach jak Polska, czy USA. Możemy się spierać, czy doświadczamy jakichś prześladowań moralnych, czy duchowych. Ale tych fizycznych, materialnych raczej nie. A gdyby tak wodze wyobraźni popuścić i odwrócić nieco rozkład sił na świecie, co przecież nie musi przynależeć do sfery fantasy. I gdyby tak w krótkim czasie przy mojej skroni znalazła się lufa karabinu trzymanego przez sympatycznego, choć niekoniecznie uśmiechniętego, brodatego pana muzułmanina, który wcale nie delikatnie, za to całkiem stanowczo, przedstawiłby mi taką alternatywę - wolisz zostać muzułmaninem, czy raczej umrzeć? Co wówczas? Co wtedy, kiedy wiara to lęk przed każdym pukaniem do drzwi? Co wtedy, gdy kościół wcale nie jest bezpiecznym miejscem? Co, gdy dialog religijny staje się czymś równie fikcyjnym, jak przekonanie, że wszystkie religie są równie prawdziwe? Co wtedy?

Łatwo się mówi o wielkich rzeczach, ale znacznie trudniej postawić je sobie przed oczy i "wziąć w nich udział". Mam takie przekonanie, że obrona wiary aż po śmierć dla wielu z nas nie mieści się w głowie. Bo nikt nie zechce umierać za tradycję, a przecież dla wielu chrześcijan wiara nie jest niczym więcej. Są jednak i tacy, dla których Jezus jest Kimś, jest jedynym sensem życia. Nie chodzi o to, że są w jakikolwiek sposób lepsi, ale są niewątpliwie znacznie lepiej zmotywowani do umierania za wiarę. Czy zdołaliby? Czy odważyliby się?

A może inaczej - czy zdołałbym? czy odważyłbym się? Nie wiem? Ależ wiem... Łatwo to sprawdzić. Na jakiej podstawie? Ano na podstawie ofiar do jakich jestem zdolny dla Jezusa obecnie, w czasie pokoju. Jeśli nie jestem zdolny do żadnych, to próżno myśleć, że niebezpieczeństwo coś zmieni i nagle stanę się zdolny do największych. Wszelkie męczeństwo jutra zaczyna się bowiem od ofiarności dziś... A zatem... Jak jest?

wtorek, 25 listopada 2014

wszystko...


zdj:flickr/dgali/Lic CC
(Łk 21,1-4)
Gdy Jezus podniósł oczy, zobaczył, jak bogaci wrzucali swe ofiary do skarbony. Zobaczył też, jak uboga jakaś wdowa wrzuciła tam dwa pieniążki, i rzekł: Prawdziwie powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła więcej niż wszyscy inni. Wszyscy bowiem wrzucali na ofiarę z tego, co im zbywało; ta zaś z niedostatku swego wrzuciła wszystko, co miała na utrzymanie.

Mili Moi...
Kolejny dzień mojej samotności w "twierdzy briczporskiej". Skrępowany kablem od telefonu siedzę z słuchawką przy uchu, a w chwilach przerwy zajmuję się ekipami. Dziś na przykład przybyła ekipa stroicieli organ kościelnych. Pół dnia chłopy spędzili w kościele i podobno coś nastroili. A wyglądali... Jakby żywcem wyjęci z jakiegoś amerykańskiego filmu z lat siedemdziesiątych. Wielkie okulary, wąsy i koszule w kratę... Ach ci stroiciele - reprezentanci jakiegoś muzycznego metaświata.

Zaczęły się już dziś przygotowania do sobotniego dnia skupienia dla małżeństw. Mamy chyba 17 par, więc całkiem spora grupka nam się zebrała. I wierzę głęboko, że ten dzień będzie pożyteczny i dla nich i dla mnie. Mam mówić o krzywdzie i przebaczeniu w małżeństwie i dla mnie samego to motywujące, bo jeszcze tego tematu w takim ujęciu nie podejmowałem. Chodzę więc, myślę, czytam... Wszystko jak zawsze rodzi się w bólach.

A dziś sobie myślę, co czuje człowiek, który stoi przed taką decyzją, jak dzisiejsza ewangeliczna wdowa. Oddać wszystko, czy zatrzymać wszystko? Ten jej dar trudno byłoby bowiem jeszcze podzielić. Komentarze mówią, że była to 1/64 denara, czyli dniówki niewykwalifikowanego robotnika. Można było za to kupić 100 gram chleba. A on oddała wszystko...

Czasem ta jej postawa budzi różne oceny. Słyszałem już komentarze, że to wystawianie Boga na próbę, albo - łatwo jej było oddać tak niewiele, gorzej jak się ma miliony... Niezliczone są ludzkie próby obejścia takich trudnych miejsc w Ewangelii i to tak, żeby jakoś zachować twarz. Ale jak to zrobić? Jak dać Bogu prawo do wszystkiego w życiu, a jednocześnie nie dopuścić, żeby z tego prawa korzystał? To dopiero zagadka... Na nic zdadzą się teoretyczne odpowiedzi. Prawda zawsze weryfikuje się w kryzysach. Kiedy stajemy przy łóżku kogoś bliskiego, kto odchodzi do Domu Ojca, kiedy walą się nasze biznesy, kiedy ktoś chce coś uszczknąć z tego niewiele, co mam... Wtedy dopiero widzę czy Bóg ma prawo do wszystkiego, co moje, czy ja tym prawem zarządzam i oszczędnie wydzielam...

Hojność wdowy domaga się zaufania totalnego. Takiego, które nie liczy się z ludzka logiką i ziemskimi doradcami. Czy kiedyś stanę przed takim wyborem? A może inaczej... Czy kiedyś stanę znowu przed takim wyborem? Bo kiedyś już stanąłem... Dziś mi to żywo stanęło przed oczami. Kiedy miałem 16 lat, a On poprosił mnie o wszystko, co wówczas miałem, a co zamykało się w słowie "mama"... Wówczas świadomie powiedziałem - weź... I za 6 dni będzie już 18 rocznica jej odejścia. Czyli już dłużej bez niej, niż z nią na tym świecie. Ale nigdy nie żałowałem tej "decyzji wdowy". Ufałem i ufam... Od Niego wszystko i do Niego wszystko należy... Wszystko! Pan dał i Pan zabrał. Niech Jego imię będzie błogosławione!

poniedziałek, 24 listopada 2014

opowie mi...


zdj:flickr/toridawnrector/Lic CC
(Mt 25,31-46)
Jesus powiedział do swoich uczniów: Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych [ludzi] od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. Wówczas zapytają sprawiedliwi: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie? A Król im odpowie: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie. Wówczas zapytają i ci: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie? Wtedy odpowie im: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego.

Mili Moi...
No busy weekend jak to mawiają w Ameryce... Wczoraj od rana rozliczne obowiązki. I nie rzecz w tym, że nadmiernie wyczerpujące, ile raczej zmuszające do pamiętania o tysiącu drobiazgów. Ale niczego właściwie nie zapomniałem. Polska szkoła, a po niej pierwszy chrzest po angielsku... Drżałem nieco, choć większość gości mówiła po polsku. Ale nasz klient nasz pan :) Mam nadzieję, że wszystko wypowiedziałem prawidłowo i mały Liam jest chrześcijaninem :) Tuż po chrzcie Msza po angielsku, a po niej spotkanie z grupą liturgiczną. A wieczorem... Odkrywałem uroki kuchni meksykańskiej w znakomitym towarzystwie moich dobrych parafian...

A dziś od rana to już szaleństwo... Msza po Mszy... Spowiedź między nimi... Chrzest... Przyjęcie nowych lektorów, odnowienie przyrzeczeń przez ministrantów... Czyli kocioł. Ale że to się wszystko udało... To tylko łaska Boża. Ja w każdym razie uznaję niedzielę za udaną. Tym bardziej, że popołudnie również w zacnym gronie. I również przy smacznych potrawach... I jak tu się odchudzać?

Ale wchodzimy w nowy tydzień. Mocno eschatologiczny. W którym Słowo będzie nas konfrontowało z prawdami ostatecznymi i tym, co liczy sie naprawdę. Myślę sobie dziś o czym opowiadałbym Panu Jezusowi, gdyby dziś zaprosił mnie na sąd, gdyby wezwał mnie do domu. Czy wobec tego wszystkiego, czego od Niego nie wziąłem, mimo że pragnął mi dać, miałbym jeszcze odwagę, żeby się chwalić tym wszystkim, co mi sie udało? Czy to wszystko, co z dumą dziś nazywam we własnym sercu "dobrem uczynionym" nie wyglądałoby śmiesznie i banalnie? Przecież ja tam nikomu niczym nie zaimponuję. Przecież to wszystko, co we mnie, jest tak mizerne wobec Jego Królowania...

Co Mu dam? W jaki sposób Mu opowiem o sobie? A może to On mi opowie... O nas... O Jego tęsknocie, zawiedzionych nadziejach, rozdartym sercu... O powołaniu, zaufaniu, przebaczaniu jeszcze raz i jeszcze raz, wciąż od nowa... O szansach, perspektywach, uzdrawiających niepowodzeniach... O miłości... O miłości... O miłości... Może to będzie niekończąca się opowieść, podczas której będę marzył tylko o jednym... Żebym nie musiał patrzeć w te dobre oczy... I żebym umarł z tego wstydu, który wcale nie będzie chciał mnie uśmiercić... Tam już nie będzie śmierci. Nie da się w nią uciec. Trzeba będzie żyć. W prawdzie. W Miłości.


Gotów? Wsłucham się w Słowo tego tygodnia... Ono pewnie jak zawsze powie mi więcej, niż chciałbym usłyszeć... Żebym ożył i zachował życie...

PS. A na koniec załączam filmowy komentarz do dzisiejszego Słowa...




sobota, 22 listopada 2014

miejsce...


zdj:flickr/ShutterRunner/Lic CC
(Łk 19,45-48)
Jezus wszedł do świątyni i zaczął wyrzucać sprzedających w niej. Mówił do nich: Napisane jest: Mój dom będzie domem modlitwy, a wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców. I nauczał codziennie w świątyni. Lecz arcykapłani i uczeni w Piśmie oraz przywódcy ludu czyhali na Jego życie. Tylko nie wiedzieli, co by mogli uczynić, cały lud bowiem słuchał Go z zapartym tchem.

Mili Moi...
Pan Bóg jest niezawodny... Wczoraj wspomniany problem, dziś nadeszło rozwiązanie. Nie, niestety nikt mi doktoratu w nocy nie napisał, ale... Dzisiejszego dnia zrobiłem tyle, ile dawno, dawno nie zrobiłem w jeden dzień. Mimo że poranek nie zapowiadał się owocnie, to potem przyszedł taki zastrzyk chęci i energii, że przygotowałem cały weekend i mogę spokojnie punkt po punkcie realizować zadania, nie bojąc się, że coś jest niedopięte. A tych zadań będzie troszkę. Bo choćby jutro, mój pierwszy w życiu chrzest po angielsku. Mam nadzieję, że mały Liam jakoś to zniesie. Potrzebne więc było dziś znowu małe kazanie w tym języku, no i przejrzenie obrzędów. Poza tym jutro polska szkoła, jak zawsze. Tam też trzeba coś dobrego dzieciakom powiedzieć. A w niedzielę przyjęcie nowych ministrantów i lektorów, odnowienie przyrzeczeń przez już służących, więc znalezienie tekstów i zaplanowanie tego nabożeństwa też było w moich dzisiejszych rozkładach zajęć. Innych prac nie wymieniam. Dodam tylko, że nawet zdążyłem pójść na spacer. Piszę o tym tylko dlatego, że Pan Bóg znów pokazał mi, że można... Wszystko jest w Jego ręku i udziela potrzebującym. Niejeden raz mnie juz tak przekonywał, a ja z uporem maniaka za każdym razem powątpiewam. W Nim wszystko jest możliwe. Uczmy się tego wspólnie.

A Słowo znów wzbudziło dziś mój żal... Bardzo tęsknię za... otwartymi świątyniami. I właściwie tęsknie za nimi ze względu na ludzi, bo ja mam klucz i zawsze ją mogę sobie otworzyć. Ale nie ma we mnie zgody na to, że te wszystkie nasze kościoły są zamknięte. Tak, ja po ludzku rozumiem motywacje, ona jest jakoś przekonująca, ale nie umiem się na to zgodzić. Z rozrzewnieniem wspominam Irlandię, gdzie w naszej okolicy właściwie wszystkie kościoły były otwarte cały dzień. W wielu z nich trwała adoracja. Może inna kultura. Może mniej kradzieży, mniej profanacji. W każdym razie, gdybym miał na to jakiś wpływ, zdecydowanie popierałbym otwieranie kościołów i jakieś inne próby ich zabezpieczenia, niż zamknięte wrota.

Ale w tym kontekście przyszła mi też do głowy myśl nad moim oswojeniem z sacrum. Mieszkam z Jezusem pod jednym dachem już od tylu lat... Dawniej, kiedy nie byłem jeszcze zakonnikiem, a co za tym idzie, nie miałem kaplicy w domu, to każda okazja skorzystania z możliwości modlitwy w takowej kaplicy była dla mnie niczym wygrana na loterii. Teraz? No owszem, bywam, ale bez takich wzruszeń. A przecież to jest nadzwyczajne. Mieć Boga za ścianą. Obecność ku której można w każdej chwili się zwrócić. Jaki człek jest głupiutki. Przyzwyczaić się do takiej świętości wypełniającej dom? Czy to w ogóle możliwe? Nawet najcudowniejsze cudowności z czasem mogą spowszednieć, jeśli nie podsyca się żaru miłości.

No i przestrzeń sacrum, jako przestrzeń spotkania. Gesty, znaki, słowa. Zaangażowanie, z którym się je czyni, wiele mówi o człowieku i o jego wierze. Dziś siedząc sobie w kościele myślałem, czy i ja nie stałem się dla kogoś źródłem zgorszenia, czy czasem nie okazywałem się niefrasobliwy? Nie chciałbym zasłużyć na wyrzut Jezusa w tej kwestii, bo jestem Mu naprawdę niesamowicie wdzięczny, że wciąż jeszcze kościoły mamy i w miarę bezpiecznie możemy z nich korzystać. W wielu miejscach na świecie tego komfortu nie ma. Chciałbym raczej uczynić słowa "gorliwość o dom Twój pożera mnie" swoimi własnymi słowami i nie tylko je sobie często powtarzać, ale również nimi żyć. Niech więc każde przyklęknięcie głosi chwałę Bożą. A znak krzyża niech objawia Jego miłość. Słowa zaś niech wybrzmiewają w tych świętych murach zmiłowaniem i pokorą. Amen.

PS. A dla miejscowych Czytelników informacja - nasz proboszcz doleciał bezpiecznie, dotarł juz do miejsca docelowego, dzwonił dziś i wszystkich pozdrawia :)


piątek, 21 listopada 2014

nawiedzane ruiny...


zdj:flickr/Tim Green aka atoach/Lic CC
(Łk 19,41-44)
Gdy Jezus był już blisko Jerozolimy, na widok miasta zapłakał nad nim i rzekł: O gdybyś i ty poznało w ten dzień to, co służy pokojowi. Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia.

Mili Moi...
No i zostałem prawie sam... Mówię prawie, bo oczywiście jeśli chodzi o towarzystwo w domu, to jest nieoceniony o. George. Ale jeśli idzie o obowiązki to jestem zdany na siebie, ponieważ ani jego wiek, ani stan zdrowia nie pozwalają mu się zaangażować w realną pomoc. I właściwie może nie rzecz w tym, że się w te dni jakoś okrutnie przepracuję, ale w tym, że jest wiele rzeczy, których do tej pory nie robiłem, a teraz musze zacząć - jak choćby odbieranie telefonów w domu, czy włączanie alarmu w kościele. Niektóre z nich kosztują mnie wiele wysiłku (choćby te telefoniczne gawędy po angielsku), inne domagają się tylko tego, żeby o nich pamiętać. Tak, czy owak, rozpoczyna się czas wytężonego wysiłku i pierwsza próba samodzielności na wciąż jeszcze nowym terenie.

Ale dzisiejszy dzień, który już prawie się kończy, mogę uznać za udany. Przyjąłem informację, że zamówione krzesła nadejdą niebawem, przyjąłem cztery intencje mszalne, wysłałem kolejny biuletyn do druku poprawiając go uprzednio, wystawiłem zaświadczenie, że pewna nasza parafianka może być śmiało świadkiem bierzmowania, napisałem kazanie po angielsku na niedzielę i prawdopodobnie znalazłem opiekunkę dla pewnego pięciomiesięcznego malucha :) Dziwi was to? A nie powinno. W Ameryce również w takich sprawach dzwoni się do parafii :)

Tymczasem dziś rozmyślam nad moimi nawiedzeniami i próbuję odróżnić te ważniejsze od mniej ważnych; chwilowe i nagłe od tych rozciągniętych w czasie; dotyczące teraźniejszości i przyszłości. Myślę, czy da sie przeprowadzić pomiędzy nimi granice i czy należy to czynić. Taki choćby sobie mały dylemat - czy moja praca doktorska jest takim nawiedzeniem, które wciąż należy do przyszłości, czy też raczej pozostało w przeszłości i dobiegło końca, zanim jeszcze tak naprawdę się zaczęło? No bo jak to jest na dziś? Pisać, czy oddać się sercem i duszą posłudze parafialnej? Jedno z drugim nie do pogodzenia. A wydaje się, że Pan oczekuje cudu. A może On chce sprawić cud? O, to byłoby znacznie lepiej. Nie, wcale nie chodzi o to, żeby coś "samo się zrobiło", ile raczej o to, żeby wśród wielu różnych natchnień usłyszeć również te ważne. A dla mnie dziś ważne jest - jak połączyć ogień i wodę, rzeczywistości tak od siebie odległe? Więc proszę Cię Panie Jezu o nowe nawiedzenie. Takie, żebym pojął i zrozumiał, żebym nie użalał się nad sobą, ale nie bił również głową w mur, żebym nie minął się z Prawdą... I żebyś nie musiał płakać nade mną. Nad moimi ruinami. Bo przecież Ty nie stworzyłeś "katastrofy" o imieniu Michał... Na pewno nie...

czwartek, 20 listopada 2014

Jego dary...


zdj:flickr/godserv/Lic CC
(Łk 19,11-28)
Jezus opowiedział przypowieść, dlatego że byli blisko Jerozolimy, a oni myśleli, że królestwo Boże zaraz się zjawi. Mówił więc: Pewien człowiek szlachetnego rodu udał się w kraj daleki, aby uzyskać dla siebie godność królewską i wrócić. Przywołał więc dziesięciu sług swoich, dał im dziesięć min i rzekł do nich: Zarabiajcie nimi, aż wrócę. Ale jego współobywatele nienawidzili go i wysłali za nim poselstwo z oświadczeniem: Nie chcemy, żeby ten królował nad nami. Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał. Stawił się więc pierwszy i rzekł: Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min. Odpowiedział mu: Dobrze, sługo dobry; ponieważ w dobrej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami. Także drugi przyszedł i rzekł: Panie, twoja mina przyniosła pięć min. Temu też powiedział: I ty miej władzę nad pięciu miastami. Następny przyszedł i rzekł: Panie, tu jest twoja mina, którą trzymałem zawiniętą w chustce. Lękałem się bowiem ciebie, bo jesteś człowiekiem surowym: chcesz brać, czegoś nie położył, i żąć, czegoś nie posiał. Odpowiedział mu: Według słów twoich sądzę cię, zły sługo. Wiedziałeś, że jestem człowiekiem surowym: chcę brać, gdzie nie położyłem, i żąć, gdziem nie posiał. Czemu więc nie dałeś moich pieniędzy do banku? A ja po powrocie byłbym je z zyskiem odebrał. Do obecnych zaś rzekł: Odbierzcie mu minę i dajcie temu, który ma dziesięć min. Odpowiedzieli mu: Panie, ma już dziesięć min. Powiadam wam: Każdemu, kto ma, będzie dodane; a temu, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. Tych zaś przeciwników moich, którzy nie chcieli, żebym panował nad nimi, przyprowadźcie tu i pościnajcie w moich oczach. Po tych słowach ruszył na przedzie, zdążając do Jerozolimy.

Mili Moi...
Dzisiejszy dzień upłynął mi na oglądaniu kluczy, poszukiwaniu urządzeń do zmieniania temperatury w różnych pomieszczeniach i tak dalej i tak dalej... Po prostu jutro mój przeuroczy proboszcz wyjeżdża do Polski, a ja zostaję prawie sam na długie dziesięć dni. I im bliżej jego wyjazdu, tym więcej obaw we mnie. Ale modlę się o dar języków do Ducha Świętego, żebym w te dni poradził sobie z telefonami, petentami i wszelkimi innymi zadaniami...

Właśnie przed chwilą skończyliśmy nabożeństwo uzdrowienia w ramach rekolekcji ewangelizacyjnych dla naszej odnowowej wspólnoty. Wiele takich nabożeństw już mam za sobą, ale to dzisiejsze, jest jakoś szczególne, jedno z piękniejszych. Bardzo spokojne, a jednocześnie niezwykle głębokie. Pokorne pochylenie się wobec ogromu bólu, który ludzie noszą w sobie, a któremu zaradzić może tylko Jezus. I moje kapłaństwo w tym. Jako nić pośrednicząca. Tak bardzo jestem Bogu wdzięczny, że mogę służyć. W takich chwilach jak dziś znów uświadamiam sobie, jakie to ważne, jak bardzo jestem potrzebny jako kapłan. Tak wielkie zaufanie jakim jestem obdarzany przez ludzi. To wszystko mnie z jednej strony onieśmiela, a z drugiej napełnia niezwykłym zachwytem. Bo to niewątpliwy znak działania Jezusa. Nie wierzę, że bez Jego pomocy moi bracia i siostry mogliby mówić wobec drugiego człowieka o swoich bólach, o których przecież mówią... A On w tym wszystkim jest...

Kapłaństwo jest moim najcenniejszym darem. Nie mam nic cenniejszego. Zupełnie darmo dany. Niezasłużony. I tak piękny, że powala mnie na kolana... Z wdzięczności... I choć czuję się dziś koszmarnie zmęczony, to również szczęśliwy. I gotów byłbym siedzieć w kościele do rana, gdyby to było potrzebne. Ten talent, ta mina tego wymaga... Dzisiejsze Słowo wprowadza trzy kategorie traktowania Bożych darów. Gorliwa, przeciętna i... bezczelna (tak nazywa ją jeden z moich komentarzy ewangelicznych).

Gorliwy, zaradny, przedsiębiorczy, odpowiedzialny jest ów pierwszy sługa, który poza dziesięcioma miastami zyskuje również pochwałę swego pana. Przeciętnemu czegoś brak... Może gorliwości, zapału. Albo czegoś tam jeszcze innego. Wprawdzie otrzymuje pięć miast w zamian za to, co uczynił, ale przeciętnego sługi jego pan już nie chwali. I wreszcie ten ostatni, który nie tylko nie przynosi żadnego zysku, ale jeszcze atakuje swojego pana oskarżając go o okrucieństwo i wyzysk. Temu zabierają nawet to, co wydawało mu się, że ma...

Trzy postawy, które mogą pomóc narysować mapę życia. I nanieść na nią dwie współrzędne - gdzie jestem ja, a gdzie Bóg? Dzięki tej pomocy kartograficznej mogę nawet nieco zajrzeć w przyszłość, bo on jest ściśle związana z moją teraźniejszością. Gdzie więc jesteś? Jak traktujesz Boże dary? A co ważniejsze - jak traktujesz ich dawcę? Może już czas pomyśleć o tym na poważnie...

środa, 19 listopada 2014

czekając...


zdj:flickr/Saad Sarfraz Sheikh/Lic CC
(Łk 19,1-10)
Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło.

Mili Moi...
Niezauważalnie uleciał wtorek. Głównie dzięki dwóm spowiedziom furtkowym, które niemal całkowicie wypełniły mój dzień. Trochę poszarżowałem i już wiem, że dwie osoby na jeden dzień, to jednak nieco za dużo do udźwignięcia dla samego spowiednika. Ale to nic. Spiąłem się i przeżyliśmy. W każdym razie wielka radość z kolejnych uwolnień. Pan jest dobry...

No i dziś krótka wizyta w szpitalu u naszej sekretarki, która wczoraj powiła śliczną Amelkę. No właściwie trochę dłuższa, niż krótka, bo jak już byliśmy, to wysłano nas do pewnej młodej Amerykanki cierpiącej na nowotwór, którą mój zacny proboszcz namaścił. Ze zdumieniem stwierdziłem, że jest w szpitalu człek od organizacji duchowej opieki, taki urzędnik, który każdemu pacjentowi, który sobie tego życzy sprowadzi odpowiedniego duchownego z posługą. A że właśnie pojawiliśmy się na horyzoncie...

No i ukończyłem dziś pierwszy biuletyn parafialny (takie ogłoszenia duszpasterskie w wersji pisanej, które wręcza się każdemu po Mszy) i wysłałem go do druku. To ta część obowiązków sekretarki, która spadła na mnie. Ciekawe te nowe obowiązki amerykańskie, nie ma co :)

Zacheusz dziś... jedna z moich ulubionych Ewangelii... I staje mi przed oczami motyw nawrócenia. Niezwykłe jest to spotkanie. I dziś tak wyraźnie odczułem jak bardzo Zacheusz na nie czekał. Jak bardzo niewydolne było to wszystko, czego doświadczał w życiu. Pieniądze, kariera, salony... I pustka w sercu, głód, tęsknota, której niczym nie da się zaspokoić. Poszedł na drogę. Może pełen nadziei, a może już całkiem jej pozbawiony. Poszedł zobaczyć. I stracił wszystko. Tylko po to, żeby zyskać Wszystko.

Ale to nie wynik jego patrzenia. To efekt spojrzenia Tego, który przechodził. Był tam dla Zacheusza. Przyszedł odszukać to, co zginęło. Nie wahał się stanąć niżej, żeby ocalić ukrytego wśród liści... Człowieka. Bieda Zacheusza nie pozwoliła Jezusowi go ominąć. Bogactwo Zacheusza nie pozwalało mu pójść za Jezusem. Nie mógł doświadczyć wolności. Nie mógł poczuć wiatru we włosach i ziemi pod stopami. Oddzielony. Od Boga, od świata, od samego siebie... Więzień. A Jezus nie mówi nic. Tylko tyle, że musi, że musi wejść, że musi wejść pod dach Zacheusza. I on uwierzył, że Jezus musi... Nie zastanawiał się nad logiką tego wydarzenia. Popłynął... A potem już były tylko cuda. Nadzwyczajne. Wielkie. Niewytłumaczalne.

Zacheusz stał się takim biedakiem, że wreszcie mógł stać się posiadaczem Wszystkiego. Wolnym. Szczęśliwym...

wtorek, 18 listopada 2014

wolność, a Wolność...


zdj:flickr/zoomion/Lic CC
(Łk 18,35-43)
Kiedy Jezus zbliżył się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał, że tłum przeciąga, dowiadywał się, co się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: Co chcesz, abym ci uczynił? Odpowiedział: Panie, żebym przejrzał. Jezus mu odrzekł: Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu.

Mili Moi...
Wczoraj upadłem na pyszczek o 21.00. Nie byłem w stanie już nawet tu zajrzeć. Przed południem posługa jak zawsze, a wbrew pozorom kosztuje mnie ona zwykle sporo emocjonalnego wysiłku (perfekcjoniści już tak mają). A po południu wycieczka do Bostonu (2,5 godziny w jedną stronę) celem dostarczenia o. Jude do następnego naszego klasztoru na wizytację. Dzięki temu poznaliśmy parafię MB Częstochowskiej, gdzie pracują nasi bracia Janek i Józef. Miłe spotkanie no i wieczorny powrót do domu.

A dziś od rana kontynuacja czytania podręcznika dla zdających prawo jazdy. Czytam go od wielu dni tylko dlatego, że ciągle coś ważniejszego mi tę lekturę przerywa. Ale mam nadzieję, że wkrótce ją zakończę i jakoś to prawo jazdy zdobędę. A poza nudną lekturą cudowna posługa. Najpierw trzygodzinna spowiedź furtek, która zawsze niesie sporo radości z uwolnienia człowieka. A potem trzygodzinne spotkanie z małżonkami, którzy też mieli "do pogadania". I po raz kolejny oddaję chwałę Bogu za to, że pozwolił mi być księdzem... Wielka odpowiedzialność, ale i wielka radość...

Dziś myślę sobie o tym od rana... Bo kiedy czytam o niewidomym spod Jerycha, to widzę również ludzi z czoła tego pochodu, którzy zamiast ułatwić mu dotarcie do Jezusa, starają się ze wszech miar mu utrudnić. I to mi przywodzi na myśl również naszą, kapłańską posługę, która może zmierzać w którymś z tych kierunków. A kwestią szczegółową, którą mi Pan postawił dziś przed oczy, były wymagania, które musimy stawiać naszym wiernym. Musimy, bo tego oczekuje od nas Pan, a nie dlatego, że to nasze znakomite pomysły. I to jest ta trochę mniej przyjemna rola księdza. Bo przy dzisiejszej wrażliwości, a może i nadwrażliwości, stawianie wymagań kojarzy się z zamachem na wolność i niezależność. Coraz więcej jest bowiem takich braci i sióstr, którzy chcą być katolikami, ale na swoich własnych zasadach. I kto powie im, że im nie wolno?

Czasem w konfesjonale, chcąc powiedzieć kilka słów prawdy, muszę zacząć od zapewnień, że nie jest moim celem nikogo obrazić, ani dotknąć, że chcę tylko pokazać, że można więcej, inaczej, bardziej. Ba, nie tylko można, ale nawet i trzeba. I często wyczuwam ścianę... Mur obojętności, a czasem wrogości, od którego moje słowa się odbijają. Bo co mi tam jakiś ksiądz będzie mówił... W rozmowach pozakonfesjonałowych jest podobnie. Skala zjawiska coraz większa, dlatego też ośmielam się o tym pisać...

I bynajmniej, nie zamierzam dowodzić, że jestem nieomylny. Ale Jezus tak, a moim zadaniem jest nie tylko powtarzać za Nim - idź, twoja wiara cię ocaliła, ale również - nie grzesz więcej, aby ci się co gorszego nie przytrafiło... Trudna odsłona kapłaństwa, od której nie ma ucieczki... Stawianie wymagań w imię Jezusa. Czy to się komuś podoba, czy nie. Bez dbania o łatwy poklask i nieustannego usypiania sumień duchowymi pieszczotami.

Same duchowe pieszczoty nie przyprowadzają do prawdziwego Jezusa, podobnie jak i nadmierna surowość wymagań... On jest niedoścignionym wzorem właściwego rozkładania akcentów w duchowym przewodzeniu.
..

niedziela, 16 listopada 2014

wybór...



1 Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać: 2 "W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. 3 W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: "Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!" 4 Przez pewien czas nie chciał; lecz potem rzekł do siebie: "Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, 5 to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie"".
6 I Pan dodał: "Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. 7 A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? 8 Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" Łk 18, 1-8


Mili Moi...
No kolejny szalony dzień za nami... Rano jak zawsze polska szkoła. Zaczyna mi to powoli sprawiać radość. Ale może też i dlatego, że poza dziećmi dorośli zaczynają ze mną rozmawiać, co mnie cieszy, bo zaczynam się powolutku czuć częścią tego miejsca. A dziś zaniosłem do szkoły informację o naszych rekolekcjach dla kobiet, które organizujemy na naszym gruncie.  A po południu siostry z Newarku przygotowały piękny plakat, który już macie zamieszczony powyżej. Zobaczymy jaki będzie odzew. Zgłaszać się już można...

W godzinach południowych czciliśmy Niepodległą... Co roku na wniosek polskiej społeczności, jeden z miejscowych, zasłużonych dla polskości rodaków, zostaje odznaczony przez burmistrza naszego Bridgeport, czemu towarzyszy skromna uroczystość pod ratuszem, połączona z wciągnięciem polskiej flagi na maszt i odśpiewaniem naszego narodowego hymnu. W tym roku nagrodzona została Zosia, nasza lokalna wybitna biegaczka, zdobywająca medale w barwach narodowych na licznych zawodach na całym świecie. Pięknie było... Intonować hymn w takim miejscu i w takich okolicznościach... Czułem się zaszczycony.

A po powrocie gawęda z o. Jude. I choć on mówił znacznie więcej, to jednak poczułem się dziś dobrze, ponieważ powiedziałem mu wszystko, co chciałem bez większych problemów. A wspominaliśmy irlandzkie czasy, bo kiedy tam pracowałem, on wówczas głosił nam rekolekcje, na które polecieliśmy do Liverpoolu.  Bardzo nam się miło gadało.

A Pan znajdzie wiarę na ziemi, kiedy powtórnie przyjdzie? Dużo o tym myślę ostatnio. Tym więcej, im więcej prób zniszczenia wartości wszelakich obserwuję wokół siebie. Tyle prowokacji... Jak nie pewien szwarc charakter z pewną ślicznie wysuszoną staruszką, którzy mają w pewnej sieci handlowej stać się "twarzami Bożego Narodzenia", to członkinie pewnej organizacji z krzyżami wetkniętymi w miejsca stanowczo nieodpowiednie paradujące po placu świętego Piotra. Jak długo jeszcze? Jak długo to potrwa? Kiedy Pan straci cierpliwość?

W Liście do Galatów czytamy - 7 Nie łudźcie się: 8 Bóg nie dozwoli z siebie szydzić. A co człowiek sieje, to i żąć będzie: kto sieje w ciele swoim, jako plon ciała zbierze zagładę; kto sieje w duchu, jako plon ducha zbierze życie wieczne. (6, 7-8). Ta polaryzacja świata na ludzi z ciała i ludzi z ducha staje się coraz bardziej wyraźna. Walka między siłami ciemności, a Bożym światłem w nas wydaje się być coraz bardziej zażarta. A wszystko oparte na odwiecznym pytaniu - a kto mi będzie mówił jak mam żyć? Nie będę służył...  Bez wyboru się nie obejdzie. I wkrótce nie da się stać z boku. Jestem tego pewien...

sobota, 15 listopada 2014

na wieczność....


zdj:flickr/CarbonNYC [in SF!]/Lic CC
(Łk 17,26-37)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak działo się za dni Noego, tak będzie również za dni Syna Człowieczego: jedli i pili, żenili się i za mąż wychodziły aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki; nagle przyszedł potop i wygubił wszystkich. Podobnie jak działo się za czasów Lota: jedli i pili, kupowali i sprzedawali, sadzili i budowali, lecz w dniu, kiedy Lot wyszedł z Sodomy, spadł z nieba deszcz ognia i siarki i wygubił wszystkich; tak samo będzie w dniu, kiedy Syn Człowieczy się objawi. W owym dniu kto będzie na dachu, a jego rzeczy w mieszkaniu, niech nie schodzi, by je zabrać; a kto na polu, niech również nie wraca do siebie. Przypomnijcie sobie żonę Lota. Kto będzie się starał zachować swoje życie, straci je; a kto je straci, zachowa je. Powiadam wam: Tej nocy dwóch będzie na jednym posłaniu: jeden będzie wzięty, a drugi zostawiony. Dwie będą mleć razem: jedna będzie wzięta, a druga zostawiona. Pytali Go: Gdzie, Panie? On im odpowiedział: Gdzie jest padlina, tam zgromadzą się i sępy.

Mili Moi...
A u nas dziś pojawił się o. Jude Winkler, który wizytuje nasz klasztor z ramienia naszego Ojca Generała. Nie jest to nic nadzwyczajnego i nie wynika z jakichkolwiek innych pobudek, tylko z prawa zakonnego, które nakazuje, aby Generał, podobnie jak Prowincjał jeden raz podczas swojej kadencji, sam lub przez delegata, zwizytował wszystkie wspólnoty. Wizytacja dotyczy zwykle kwestii formalnych i karności zakonnej. My jesteśmy w specyficznej sytuacji, bo choćby sprawdzenie polskich ksiąg przez amerykańskiego wizytatora będzie nieco utrudnione. Ale niech sobie radzi... Może jakaś szczególna asystencja Ducha Świętego :) Ale dla nas jest to również okazja do zasięgnięcia języka co tam słychać w Zakonie... Jude ma globalne spojrzenie, bywa w różnych miejscach świata, więc podzielił się z nami dziś przy obiedzie różnymi nowinami.

A poza tym przybywa deklaracji chęci udziału w rekolekcjach dla kobiet. Bardzo mnie to cieszy i mam nadzieję, że nie będziemy mieli żadnego problemu z uzbieraniem ładnej grupy. Dziś przyszło kolejne zaproszenie z Chicago... Tym razem do poprowadzenia rekolekcji dla mężczyzn :) Ale muszę to dobrze rozważyć, bo nadchodzi czas wytężonej pracy duszpasterskiej, a poza tym, moje wysiłki naukowe... No doba okazuje się za krótka...

A tu jeszcze o wieczności trzeba nieco pomyśleć. Bo najgorsza jest niefrasobliwość. Dziś Jezus na nią właśnie wskazuje. Ile beztroski w słowach "jedli i pili, żenili się i za mąż wychodziły, sprzedawali i kupowali, sadzili i budowali". Ulubione ludzkie zajęcia, przeżywane częstokroć bez żadnej dalszej perspektywy. Jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy. Ale co dalej? Czy będzie jakieś "dalej"? Wieczność z całą pewnością będzie się znacząco różniła od teraźniejszości. I choć nie da się ukryć, że jesteśmy na tu i teraz materialnymi ludźmi, zanurzonymi w materialnym świecie, to jednak może warto go choć odrobinę przekraczać. W jaki sposób? No choćby uzyskując coraz większą wolność wobec rzeczy, którymi to my mamy rządzić, nie pozwalając, aby to one rządziły nami. W wieczności z Bogiem ich raczej nie będzie i nie będzie nam wcale bez nich źle... Może od niektórych warto się już dziś delikatnie odzwyczajać...

Wieczność... Trudne słowo. Takie niewyobrażalne. Kiedyś w jednym z komediowych filmów widziałem scenę, w której pewien pastor próbował obrazowo wyjaśnić swoim dzieciom czym ona jest. Mówił - wyobraźcie sobie metalową kulę o średnicy trzech kilometrów. Raz na trzysta lat przelatuje obok niej gołąb i muska ją skrzydłem. Kiedy zetrze ją na proch, to będzie... dopiero początek wieczności :) Jeśli tak.... To wszystkiego może mi tam w tej wieczności zabraknąć, ale z pewnością nie Boga.... Bo bez Niego byłoby to nieznośne trwanie. Bezcelowe i bezwartościowe....

piątek, 14 listopada 2014

Franciszka Cabrini...



(Łk 17,20-25)
Jezus zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. Do uczniów zaś rzekł: Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: Oto tam lub: Oto tu. Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego. Wpierw jednak musi wiele wycierpieć i być odrzuconym przez to pokolenie.

Mili Moi...
Odwiedziłem dziś tę zacną kobietę ze zdjęcia. Mieszka on sobie na Bronxie w Nowym Jorku. Nazywa się Franciszka Xawera Cabrini. Została kanonizowana w 1946 roku jako pierwsza Amerykanka. Jest patronką emigrantów i dziś w USA obchodziliśmy jej liturgiczne wspomnienie. W swojej naiwności sądziłem więc, że jeśli pojadę pod wieczór, to trafię na jakieś podniosłe uroczystości, albo chociaż na otwarty kościół, w którym będę mógł się nieco pomodlić. Okazało się, że wszystko zamknięte na cztery spusty. Czynne było do 17. Ale skoro już przyjechałem... Po długim łomotaniu do bram klasztoru, wychynęła z niego babuleńka w gorsecie i z balkonikiem. Przypuszczając, że to może furtianka, opowiedziałem jej swoją smutną historię - że ja z Bridgeport, taki kawał drogi, że pielgrzymkę sobie zrobiłem, że ich Matkę Założycielkę poznawać i czcić ślubuję i że może skoro już tu jestem, to chociaż chwilę bym sie pomodlił... Nakazała mi ta dobra kobieta oczekiwać... Nie było jej długo... Ale wróciła z kolejną, ani o krztynę młodszą, tyle że dla odróżnienia odzianą w jakiś szarawy habit. I w tym zacnym tercecie udaliśmy się do kaplicy z relikwiami Matki Cabrini. Dyskretne zakonnice zasiadły w ławach, a ja powzdychałem nieco do emigracyjnej patronki za tych, którym służę, aby wypraszała dla nich przede wszystkim gorące i wierzące serca...

Kiedy patrzę na nią w tej szklanej trumience, myślę o dzisiejszym Słowie, które ukazuje po raz kolejny, że nasza wiara jest celowa. Ona nas do czegoś prowadzi. Do czego? Ano do Królestwa, które ani nie zacznie się dopiero po śmierci, ani nie trzeba go szukać nie wiadomo gdzie, ale jest pomiędzy nami i juz dziś do niego należymy. Wypełni się ono jednak ostatecznie, kiedy zobaczymy Boga takim, jakim jest, twarzą w twarz.

Wchodzimy w ten kawałeczek roku liturgicznego, który nie jest szczególnie wygodny, ponieważ przypomina, że to nasze ziemskie życie nie jest ostatecznym celem i nie wolno nam przeżywać go jakby nim było. Oczekujemy Twego przyjścia w chwale - niemal podczas każdej Eucharystii wypowiadamy te słowa. Czy wyrażają prawdziwą tęsknotę serca? Ja dziś o tej tęsknocie myślałem dużo. Czy ona jest na tyle silna, że pozwala mi przeżywać moje życie w wolności? Bo przecież tak łatwo dać się zniewolić - rzeczom, ludziom, ambicjom, marzeniom... A celem jedynym jest Pan i wieczność z Nim. Kiedy człek sobie to uświadamia, codzienne sprawy nabierają zupełnie innego znaczenia...

I trochę dziś pozazdrościłem Franciszce Cabrini... Bo ona wszystko już wie, rozumie, widzi wyraźnie. Cieszy się Nim i kocha w Nim... Kocha nas, emigrantów i wszystkich, którzy zechcą wezwać jej wstawiennictwa. Wszak świętość to miłość podniesiona do najwyższej potęgi... Realizowana w Królestwie Niebieskim, które przecież już jest pośród nas...

czwartek, 13 listopada 2014

codzienne cuda...



(Łk 17,11-19)
Zmierzając do Jerozolimy Jezus przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami. Na ich widok rzekł do nich: Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Do niego zaś rzekł: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła.

Mili Moi...
No i dzień upłynął mi na porządkowaniu różnych spraw i na arcyfascynującej lekturze podręcznika dla ubiegających się o prawo jazdy. Dowiedziałem się na przykład, że kierowca ciężarówki to też człowiek i jak mam się zachować na drodze, gdybym na przykład spotkał konia. Ameryka... 

No ale nasze lokalne rekolekcje dla kobiet, o których pisałem wczoraj wchodzą w kolejną fazę. Prawdopodobna ich data to: 26-28 grudnia (piątek - niedziela), a miejsce to Verona, NJ, ośrodek księży salwatorianów. Ale to wciąż dane trochę nieoficjalne. Niemniej te z Czytelniczek, które nad tematem rozmyślają, mają kolejne dane do refleksji.

A my kontynuujemy nasze rekolekcje REO dla naszej parafialnej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym Ain Karim. One tez powoli wchodzą w decydującą fazę. Przed nami nabożeństwo uzdrowienia, które zwykle jest solidnym dotknięciem Bożej miłości. A na razie słuchanie Słowa, zarówno osobiste, jak i wspólnotowe i dzielenie się w małych grupach, co jak zwykle jest dość owocne...

A Pan Jezus wciąż o wdzięczności. Pogranicze Galilei i Samarii. Podkreślenie, że wrócił Samarytanin może sugerować, że pozostali byli Galilejczykami. To pokazuje jasno, że kiedy ludzie doświadczają wielkich opresji, wówczas wzajemne niechęci, czy zawiści schodzą na dalszy plan. Przyszli do Jezusa razem. Wszyscy zdali egzamin z zaufania, bo udali się w drogę na Jego słowo, nie wiedząc, czy otrzymają łaskę, o którą prosili. Ale tylko jeden zdał egzamin z wdzięczności... Wrócił i oddał chwałę Bogu, od którego przecież pochodzą wszelkie dobra.

Dwie skrajności przyszły mi dziś do głowy. Jedna polega na tej znanej postawie - jak trwoga, to do Boga. Ale kiedy trwoga mija, to i Bóg wówczas staje sie jakby mniej potrzebny. Zwykle nie ma tam też miejsca na wdzięczność, a zbliżenie do Pana nie jest czymś trwałym, czymś, co zostawia w codziennym życiu ślad. Ale druga skrajność polega na tym, że działanie Boga jest tak oczywiste, że już właściwie nie zadziwia, a kolejne sprawy są Mu przynoszone jak do kumpla, który z pewnością im zaradzi. Tu też nie ma miejsca na wdzięczność, bo... Powód jest dokładnie taki sam, jak w przypadku pierwszym - Bóg od tego jest. On jest od rozwiązywania moich problemów, więc niech się tym zajmie...

A Samarytanin? Tak zszokowany Bożą miłością i tak wstrząśnięty cudem, nie widzi nic ważniejszego dla siebie, jak przyjść i ogłosić wobec wszystkich jak dobry jest Bóg dla tych, którzy Mu ufają. I to taki mały drogowskaz - codzienna wdzięczność Bogu, za codzienne Jego cuda. A tych nie brakuje...

środa, 12 listopada 2014

nic więcej...


zdj:flickr/Ojie Paloma/Lic CC
(Łk 17,7-10)
Jezus powiedział do swoich apostołów: Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: Pójdź i siądź do stołu? Czy nie powie mu raczej: Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać.

Mili Moi...
Nie ukrywam, że większość dzisiejszego dnia przespałem. Ale po raz pierwszy od długiego już czasu uczyniłem to bez większych wyrzutów sumienia. Moja wczorajsza droga powrotna kosztowała wiele wysiłku i trzeba te siły zregenerować. Choć oczywiście poranne obowiązki zrealizowałem planowo. Mój proboszcz i tak musiał za mnie w te dni pracować, więc nie chciałem nadużywać jego dobroci. Tak to już jest, kiedy się pracuje tylko we dwóch. Niemniej wypoczęty i zregenerowany mogę przystępować do kolejnych dzieł. A plan na najbliższe dni to... prawo jazdy.

Rekolekcje w Chicago, że jeszcze na chwilę do nich wrócę, chwyciły. Chwyciły na tyle, że siostry postanowiły pójść za ciosem i zrealizować podobne tu, na naszym gruncie. Prawdopodobnie dojdą one do skutku jeszcze w tym roku kalendarzowym. Dlatego wszystkie moje miejscowe Czytelniczki już dziś serdecznie zapraszam. Bo liczba miejsc z pewnością będzie ograniczona...

A Słowo dzisiejsze... Zawsze w punkt... Właśnie kiedy wróciłem z rekolekcji, udanych zresztą bardzo, Pan Jezus podpowiada mi - powtarzaj za mną: słudzy nieużyteczni jesteśmy.... Cieszę się z tego przypomnienia, bo tak łatwo uwierzyć w swoją szczęśliwą gwiazdę, tak łatwo wyobrażać sobie, że robi się rzeczy wielkie, tak łatwo zapomnieć od Kogo i dla Kogo to wszystko...

Perspektywa jest dwojaka. Albo oczekiwać wdzięczności za to, co się robi, albo samemu być wdzięcznym. Można rzeczywiście mieć stale przed oczami swoje zaangażowanie i swój wysiłek, można oczekiwać docenienia (zarówno przez ludzi, jak i przez Boga), można domagać się... no właśnie... tak wielu rzeczy. Ale można też być wdzięcznym. Właśnie za to, czego się dokonało, czego się doświadczyło. Można pojmować, że wszystko jest darem i nie mam nic, czego bym nie otrzymał. Można we właściwym świetle widzieć swoje "zasługi", których w istocie nie ma, bo jedno, co dla mnie możliwe, to współpraca z łaską... Można? A właściwie trzeba. Ponieważ to jest bardziej prawdziwe...

Ten dzisiejszy obraz sługi, który rozbawiłby swego pana z pewnością oczekiwaniem podziękowania za to, co jest jego zwykłym obowiązkiem, ukazuje absurdalność oczekiwań na wdzięczność w sytuacjach, które same w sobie są dla nas nagrodą. Czy przynależność do Jezusa nie jest już wystarczającym źródłem radości? Czy możliwość służenia w Jego imię nie jest już wystarczającym docenieniem z Jego strony? Czy szczęśliwe życie u Jego boku domaga się jeszcze jakiejś dodatkowej nagrody? Nie. Jeśli się odkrywa z jakim Panem ma się do czynienia...

Dlatego mam takie wielkie przekonanie, że wielkim zaszczytem dla mnie było zaufanie, które mi okazał. Wszak powierzył mi niemal trzydzieści swoich własnych córeczek, ufając, że ja je właściwie poprowadzę przez te dni. Żadnej więcej wdzięczności i docenienia nie potrzebuję. Wystarczy mi to, że On mi ufa...