poniedziałek, 29 września 2014

odpust...



(J 1,47-51)
Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu. Powiedział do Niego Natanael: Skąd mnie znasz? Odrzekł mu Jezus: Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym. Odpowiedział Mu Natanael: Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś Królem Izraela! Odparł mu Jezus: Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: Widziałem cię pod drzewem figowym? Zobaczysz jeszcze więcej niż to. Potem powiedział do niego: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego.

Mili Moi...
Cudowny dzień za mną... Odpust parafialny, bo żyjemy tu pod patronatem Michała Archanioła. Miałem możliwość przewodzenia sumie parafialnej, na której było całkiem sporo ludzi. Uroczyście i dostojnie. Msza trwała niemal dwie godziny, no ale sami wiecie, że ja krótko nie gadam :) A po Mszy rozpoczął się festyn parafialny, który mi bardzo zaimponował. Przede wszystkim, według miejscowych zwyczajów, księża nie przykładają do tego ręki. My mieliśmy za zadanie tylko wyrazić na to zgodę, co też z radością uczyniliśmy. Wokół kościoła wyrosły więc namioty, w których serwowano różne kulinaria. Czego tam nie było? I bigosik, i pierogi, i naleśniki i zupa michałkowa i słodkości wszelakie i napoje... Wszystko własnoręcznie wytworzone przez nasze parafianki. Kiedy już wszyscy nieco pojedli, rozpoczęły się występy dziecięcych zespołów tanecznych, co dostarczyło nam sporo radości. A potem... No i tu już zabrakło mi słów... A nieczęsto mi się to zdarza... Wjechał wielki tort z wypisanymi na nim dla mnie życzeniami, a parafianie gromko odśpiewali mi "Sto lat". Jestem tym niesłychanie poruszony, bo znamy się tak krótko i jeszcze niczym nie zdołałem ich do siebie przekonać, nic nie zdążyłem im z siebie dać, a przyjęli mnie nieprawdopodobnie ciepło i serdecznie. Piękne życzenia wygłosiła pani dyrektor polskiej szkoły. A potem dzieciaki malowały na parkingu anioły w prezencie dla o. Michała. Dawno tak miło nie świętowałem moich imienin i to dodatkowo w tak wielkim gronie gości. A potem, kiedy tłumy nieco stopniały, zasiedliśmy w cieniu namiotu (u nas dziś niemal 30 stopni) i przy akompaniamencie gitary Wojtka (który potrafi zagrać chyba wszystko) śpiewaliśmy, śpiewaliśmy, śpiewaliśmy... I nabożnie, i ludowo, i wojskowo, i patriotycznie... Piękny dzień...

My już dziś czytaliśmy Słowo z jutrzejszego święta Archaniołów, więc medytowałem również nad nim. I głęboko zastanawiałem się nad tym, co takiego Jezus musiał objawić Natanaelowi, że to jedno, pierwsze spotkanie tak wstrząsnęło tym człowiekiem. Wszak Natanael wypowiada wobec Jezusa słowa, które są prawdziwym sercem Ewangelii, są najwspanialszą odpowiedzią na Jego miłość - Ty jesteś Synem Bożym. Jednej chwili było trzeba, żeby życie tego człowieka całkowicie się przemieniło, żeby nabrało całkiem nowego kierunku, żeby znalazł zupełnie nowy sens. Ja dziś się gorliwie modlę, żeby Pan Bóg budził... Żeby budził przede wszystkim mnie samego, a przeze mnie tę parafię. Żeby takich natanaelowych momentów było tu jak najwięcej. Modlę się, żeby ludzie spotykali Jezusa, który będzie im odpowiadała na najtrudniejsze pytania i to w taki sposób, że ich życie natychmiast, radykalnie i trwale ulegnie zmianie, że ich życie stanie się bardziej "Jezusowe". Oby każdy z nich mógł ze zdziwieniem pytać Pana - skąd mnie znasz? - odkrywając jak niesłychanie fascynujący jest Jezus i jak mało my Go jeszcze znamy. Ale oto zaczęła się wspólna droga do Jego odkrywania. Wspólna dla nas wszystkich....

Jeśli mogę mieć jakieś życzenie w przededniu moich imienin, tudzież mogę podzielić się jakimś marzeniem, które się we mnie zrodziło i zdążyło już zawładnąć moim sercem, to... Pragnę, żeby ten kościół był pełen, kościół św. Michała Archanioła w Bridgeport. I jeśli Pan Bóg pozwoli, to wraz z tymi, którzy już się w nim spotykają, to marzenie zrealizujemy...

A na koniec filmowa wersja dzisiejszego kazania :) Miłego odbioru...






niedziela, 28 września 2014

czego się boisz?


zdj:flickr/stuant63/Lic CC
(Łk 9,43b-45)
Gdy wszyscy pełni byli podziwu dla wszystkich czynów Jezusa, On powiedział do swoich uczniów: Weźcie wy sobie dobrze do serca te właśnie słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Lecz oni nie rozumieli tego powiedzenia; było ono zakryte przed nimi, tak że go nie pojęli, a bali się zapytać Go o nie.

Mili Moi...
Przeżyliśmy ten dzień... Zaczął się kiepsko. Po Eucharystii wpadł do zakrystii jakiś wzburzony starzec i obiecał mi, że to z pewnością moja ostatnia parafia, bo on doniesie na mnie do kardynała... Jak śmiałem nie usiąść przed Mszą do konfesjonału? No to też są odsłony pracy w parafii, a że wczoraj było miło, to dla równowagi muszą być i inne atrakcje.  Cały dzień wystawienie Najświętszego Sakramentu, a o 9.15 kolejna Msza, tym razem dla dzieci na rozpoczęcie roku katechetycznego. I pierwsza piosenka zaśpiewana z gitarą po angielsku. A potem dzień wizytacji prowincjalskiej - rozmowy, kapituły, pożegnania... A wieczorem cudowne uwielbienie Jezusa pieśnią... Jak ja to lubię... Wygłosiłem też katechezę o wierze. Kilka osób zechciało jej posłuchać... No i w ogóle to się zaczęło... Pierwsze zaproszenia - początek listopada trzydniowe rekolekcje dla kobiet w Chicago, pod koniec listopada Spotkania Małżeńskie w naszej parafii. No cieszę się okrutnie :) Nie ma większej radości, niż głoszenie Słowa... Co prawda temat zadany maryjny, a to dla mnie szalenie trudne wyzwanie, ale wierzę, że Niepokalana pomoże... A jutro odpust... I znów będzie się działo... Od poniedziałku odpoczywam :)

O co boisz się pytać Jezusa? Ja się dziś zastanawiałem, czy jest jakiś taki temat, na który boję się z Nim rozmawiać. I doszedłem do wniosku, że chyba nie... Choć są z pewnością tematy, na które rozmawiam z Nim mniej chętnie. Być może bojąc się tego, co usłyszę. Takim tematem jest na przykład temat mojej śmierci. I wcale nie chodzi o datę :) Raczej o to, jak będzie... Jedynym, kogo mógłbym zapytać jest właśnie On... Ale nie pytam, choć to pytanie mnie nurtuje. A inne? Czy zostanę biskupem? :) A może czy będę pracował w Ameryce 20 lat? :) Nie... tych pytań Mu nie stawiam, ale nie dlatego, że się boję. Może dlatego, że uważam, że wcale nie muszę wszystkiego wiedzieć i nie wszystko mnie żywo interesuje. Kiedyś już pisałem o tym, że nie towarzyszy mi wiele pytań, nad którymi głowią się inni. Dla przykładu - dlaczego cierpienie w świecie, czy - a co jeśli Boga nie ma? Jest tak wiele pytań, których nigdy nie zadałem i nie mam z tym problemu. Ale jest równie wiele takich, które powinienem zadać i albo się przed tym bronię, albo wciąż nie mam na to czasu, albo... No właśnie - albo co?

Jedno, czego naprawdę się boję, to fakt, że mógłbym zacząć się lękać Jezusa. Jeśli Jego kiedyś zacznę się bać, to będzie znak, że przestałem rozumieć cokolwiek :)

sobota, 27 września 2014

prawda najprawdziwsza...



(Łk 9,18-22)
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie.

Mili Moi...
No i nadszedł ten dzień, do którego gorliwie się przygotowywaliśmy, dzień wizytacji. Przeżyliśmy chwile grozy, bo o 18.45 Prowincjał był jeszcze nie obecny. Piątkowe korki sprawiły, że zdążyli na ostatni moment i Msza rozpoczęła się prawie punktualnie o 19.00. Ale zanim Msza, to cały dzień trwało wystawienie Najświętszego Sakramentu i adoracja zarówno indywidualna, jak i wspólnotowa. Dodatkowo ja miałem jeszcze jedną przyjemność. Poprowadziłem dziś krótki dzień skupienia dla sióstr Misjonarek. Przybyły dwie z Newarku, więc wygłosiłem im konferencję. Ale następne dni będą już z pewnością dłuższe. Po wieczornej Eucharystii spotkanie Prowincjała z parafianami. Przesympatyczne w atmosferze życzliwości... Nasi ludzie, nasi parafianie, są piękni... Jestem tu trzy tygodnie, a doświadczam ogromnej życzliwości i wielu ciepłych słów. Tak dobrze się wchodzi w pracę z tak chętnymi ludźmi. Usłyszałem również dziś, że oczekiwania wobec mnie są wielkie. Czas pokaże, czy im sprostam...

Co do Słowa, to jest to fragment Ewangelii, który znamy dobrze. I w zasadzie zwykle skupiamy się na tym Jezusowym pytaniu - kim jestem dla Ciebie? Za kogo ty Mnie uważasz? I pewnie dobrze... Ale ja dziś zobaczyłem w tym Słowie coś nowego. Pojawił mi się jakiś nowy przykład różnicy między grupą, a wspólnotą, bo w tym Słowie widać wyraźnie, że tłum i grono uczniów to dwaj inni, zupełnie inni odbiorcy Jezusa. Ta różnica, o której mówię, to stosunek do prawdy, a może bardziej - możliwość jej odkrycia. Tłum wysuwa hipotezy, tłum "gdyba", tłum się domyśla i tłum nie trafia... Tłum nie odnajduje prawdy o Jezusie, tej Prawdy, która staje się możliwa do odnalezienia we wspólnocie. Grono uczniów, skupione wokół Niego, ma rzeczywistą szansę dotarcia do istoty, spotkania z prawdziwą Osobą Jezusa...

Bardzo mocno staje mi to przed oczami tu, gdzie wokół naszego Kościoła, na przestrzeni kilku ulic, są rozsiane dziesiątki grupek protestanckich, które zainicjowały własne "kościoły", o przedziwnych czasem nazwach i twierdzą w swoich ogłoszeniach, że głoszą właśnie tego Najprawdziwszego Jezusa. A ja myślę sobie, że przypominają raczej tych ludzi, o których dziś wspominają Apostołowie - ludzi, którzy snują teorie, którym się wiele wydaje, ale którzy nie docierają do prawdy. Myślę o tym dziś, bo Prawda przez cały dzień dziś była dostępna w naszej świątyni, w tej wspólnocie, której Bóg powierzył jej pełnię. I choć z wielkim szacunkiem podchodzę do usiłowań naszych sąsiadów (zresztą Ameryka uczy dużo większego szacunku do innych religii, niż nasze polskie standardy), to jednak błogosławię Pana, że na naszym osiedlu jest też kilka wspólnot katolickich, tych wspólnot, które w odróżnieniu od różnych grup i grupek, są scalane siłą Prawdy... Odwiecznej... Jedynej... Niezmiennej...

czwartek, 25 września 2014

moc i władza...


zdj:flickr/Capture Queen ™/Lic CC
(Łk 9,1-6)
Jezus zwołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych. Mówił do nich: Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie! Gdy do jakiego domu wejdziecie, tam pozostańcie i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśli was gdzie nie przyjmą, wyjdźcie z tego miasta i strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim! Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.

Mili Moi...
No dawno już nie miałem tak pracowitego dnia... Kolejny kontener śmieci wyniesiony z domu. Uprzątnięte dwa następne pokoje. I dużo radości. Bo choć nie przepadam za takimi porządkami, to jednak efekt pracy od razu jest widoczny i można się cieszyć owocami. Radosny klimat sprzątania udzielił się dziś i pani kucharce i pani sekretarce i panu "klasztornej złotej rączce". Wszyscy w akcji... Po lunchu solidne zakupy, wszak spodziewamy się gości w ten weekend. Nawiedzi nas Prowincjał i Sekretarz Prowincji, więc trochę różności nakupiliśmy. No i całkiem sporo radości dostarczyły mi dwa worki pełne książek. Tak... Dwa z czterech dotarły dziś... Miałem sporo przyjemności z ich otwierania. Bo choć sam je pakowałem, to jakbym na nowo odkrywał ich zawartość. Przypomniał mi się też mój pokój w Lublinie, pakowanie i... jakoś nie poczułem tęsknoty... Może zbyt zmęczony dziś jestem :) A rzeczywiście jestem. Wieczorem jeszcze Eucharystia, a po niej spotkanie z Odnową i konferencja dla nich... A teraz powoli zapominam jak się nazywam... Sprawowałem dziś Eucharystię za moich duchowych dobrodziejów, Margaretki i wszystkich modlących się za mnie... Niech Pan będzie dla was nagrodą...

Dziś w Słowie uderzyły mnie dwa wyrazy - moc i władza. Zdałem sobie sprawę, że przecież ja w tej mocy i władzy Jezusa całkiem naprawdę uczestniczę. To, co odróżnia mnie od Apostołów, to wiara, która jest wciąż taka mała i wolność serca, za którą wciąż tęsknię. Nie raz pisałem już, że urzeka mnie ta wolność kroczenia za Jezusem, to pełne zawierzenie Ojcu Niebieskiemu... Nic nie dźwigali, nic ich nie ograniczało, o nic się nie martwili... Tylko o sprawę Królestwa, które mieli głosić. Ich życie oparte na wierze w Jezusa i całkowicie podporządkowane Jego sprawom. I o tym ciągle marzę... Gdybym potrafił wziąć Słowo Boże tak całkowicie na poważnie. To znaczy, gdybym potrafił, uwierzywszy, że ono jest tak samo prawdziwe wczoraj, jak dziś, po prostu wcielić je w swoje życie. Do tego, gdybym poza wiarą odnalazł w sobie jeszcze trochę odwagi do jak najprostszego życia Jezusem w codzienności, do oddychania Nim, do nieustannego mówienia o Nim, do traktowania Go jako Kogoś bardziej realnego, niż my wszyscy razem wzięci, to...

Zdałem sobie sprawę, że gdyby tak było, to zapełniłbym ten wielki kościół, w którym teraz pracuję ludźmi. Zapełniłbym go, bo potrafiłbym im pokazać takiego Jezusa, którego tak wielu z nich jeszcze nie zna, bo sam potrafiłbym Go widzieć... A tymczasem... Marzenie i tęsknota... I codzienność obarczona trzosem, kijem podróżnym, kilkoma tunikami, sandałami. Życie, niczym tani film, bez "ewangelicznych efektów specjalnych". A są one specjalne dlatego, że Jezusowe, wcale nie dlatego, że takie rzadkie... Ewangeliczni ludzie to ewangeliczna wiara, taka, w której nie ma słowa niemożliwe. Bo dla Boga wszystko jest możliwe... I zapełnienie kościoła w Bridgeport, i moje napisanie doktoratu, i moc i władza - uzdrawiania i wypędzania złych duchów... Wszystko... O ile On zechce, a ja się odważę...

środa, 24 września 2014

tak samo trudno....


zdj:flickr/moyerphotos/Lic CC
(Łk 8,19-21)
Przyszli do Jezusa Jego Matka i bracia, lecz nie mogli dostać się do Niego z powodu tłumu. Oznajmiono Mu: Twoja Matka i bracia stoją na dworze i chcą się widzieć z Tobą. Lecz On im odpowiedział: Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je.

Mili Moi...
No zanurzyłem się dziś w kolejnym pokoju wyrzucając, wyrzucając, wyrzucając... Tysiące gratów. Zbierane przez kilka franciszkańskich pokoleń... Wczoraj ciekawa przygoda... I wielce pouczająca. Wycieczka do sklepu z materacami. Konieczność nabycia takiego sprzętu sie pojawiła. Wybraliśmy się z proboszczem. Sympatyczna pani w sklepie, jakaś gawęda, okazuje się, że my księża, a pani na to - a dlaczego nie jesteście ubrani jak księża? No właśnie, dlaczego? Odpowiedź nie satysfakcjonowała nikogo... Pani przy okazji podzieliła się uwagą, że kiedyś siostry zakonne nosiły habity - były ubrane gustownie i budziły szacunek. Dziś zdjęły habity, ubierają się beznadziejnie i szacunek straciły... Ale dla mnie to lekcja... Bo choć dziś wybrałem się na spacer w habicie i kilka razy zostałem zapytany - dlaczego tak dziwnie wyglądam? - to jednak jest jakieś grono osób, także tu, które oczekują tego znaku i wiedzą co on oznacza...

A dziś pan Tadeusz, lat 77, przyjechał po mnie w południe, zakupił trochę pożywienia, wziął dwa krzesła i składany stolik, pojechaliśmy nad morze, rozłożyliśmy się na trawce i spożyliśmy miły posiłek. Pogawędziliśmy nieco. A potem usiadłem nad dziełem dnia, czyli nad zestawem modlitw franciszkańskich, które chcemy wdrożyć w naszej parafii. Trzeba było je wybrać, przygotować, a potem wysłać do kogoś, kto zrobi z nich takie małe, laminowane modlitewniki, żeby każdy mógł śledzić tekst. No zajęło mi to nieco czasu, bo każdy dzień jest z innym świętym. I tak to dzień powoli zmierza ku szczęsnemu końcowi...

Ucieszyła mnie dzisiejsza Ewangelia, bo przypomniałem sobie zasłyszany niedawno komentarz, że Słowo jest tylko jedną z dróg poznania Boga. Nie mogłem się nań wówczas wewnętrznie zgodzić, bo choć prawdziwy w swej istocie, został wypowiedziany z intencją - nie przesadzajcie tak z tym czytaniem Pisma... Na co dzisiejsze Słowo jakoś mocno odpowiada. Moi bracia i moja matka, to ci, którzy słuchają i wypełniają... Trudno wyobrazić sobie większą bliskość, niż więzy krwi. Tak wysoki jest status tych obcujących ze Słowem.

Rzecz jasna samo czytanie to za mało. Nawet jeśli jest prowadzone w jakimś duchowym klimacie. W ślad za nim musi iść wypełnianie, które nie zawsze jest łatwe. To truizm. Wszyscy to wiemy. Ale może wciąż niektórzy są przekonani, że jednak jest taka grupa, której powinno przychodzić to bez kłopotu. Tą grupą są księża, zakonnicy, siostry zakonne. No bo skoro uczą innych, wskazują kierunki i sugerują rozwiązania, to sami z pewnością są ekspertami. Otóż powiem to jeszcze raz (nie pierwszy już zresztą) - chciałbym, żeby tak było, niestety tak nie jest. Życie Ewangelią jest dla nas tak samo trudne i wymagające, jak dla wszystkich innych, którzy chcą nią żyć. Wiem, że moje stwierdzenia budzą w niektórych Czytelnikach bezbrzeżne zdumienie, przekonują mnie o tym niektóre komentarze, ale z drugiej strony bardzo mnie cieszy, że to, co dla mnie jest tak strasznie trudne, dla wielu innych jest tak proste i łatwe. To daje nadzieję, że może i ja jeszcze czegoś się nauczę, bo wszyscy dla siebie w jakiejś mierze jesteśmy nauczycielami.

Cieszę się więc, że Jezus dziś po raz kolejny potwierdził mi, że intuicja, którą mam od wielu lat, od Niego pochodzi. Słuchać i być posłusznym... Tak jak Maryję z Nazaretu, tak jak Józefa, tak jak świętego Franciszka i świętego Ojca Pio, tak i Michała Nowaka obowiązuje ta sama zasada... A Słowo jest wobec wszystkich tak samo nośne i we wszystkich może zrodzić wiarę i wynikające z niej umiejętności. Różnorodne umiejętności...

poniedziałek, 22 września 2014

natura i łaska


zdj:flickr/ Vainsang/Lic CC
(Mt 20,1-16a)
Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie? Odpowiedzieli mu: Bo nas nikt nie najął. Rzekł im: Idźcie i wy do winnicy! A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych! Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty. Na to odrzekł jednemu z nich: Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi.

Mili Moi...
Dziś również Eucharystia po angielsku, ale z dużo mniejszym stresem. Może bardziej stresujący był anglojęzyczny konfesjonał. Ale God loves you and God forgives you jest moją ostatnią deską ratunku, kiedy już wszystkie misterne plany nauk w obcym języku zawodzą. A to jednak kwintesencja. Po Mszach spotkanie z naszym chórem parafialnym. A potem podróż do New Britain. Obiad w polskiej restauracji, niestety w towarzystwie mocno już nietrzeźwych kibiców, którzy właśnie gremialnie oglądali mecz. Przykry widok... Okrzyków cytować się nie odważę. Stężenie wulgaryzmów stanowczo za duże jak dla mnie. I w moim szarym habicie czułem się tam mocno nie na miejscu. Ale obsługa włożyła sporo wysiłku, żeby nas gdzieś umieścić, więc zostaliśmy. Potem wraz z Pawłem nawiedziliśmy Brata Patefona, który nam udzielił cennych wskazówek, jak ożywić naszą parafialną stronę internetową... Owocny dzień. Zdecydowanie.

O dzisiejszym Słowie myślałem sobie już dość długo. Bo to i katechezę dla dzieci na jego temat musiałem przygotować, i kazanie. A i dzisiejsze rozmyślanie nad nim spędziłem. Zdałem sobie sprawę, że ono w pierwszym odbiorze rodzi we mnie odczucia podobne do odczuć wielu innych ludzi, z którymi na ten temat niegdyś rozmawiałem - Bóg (właściciel winnicy) jest jednak jakoś niesprawiedliwy... Bo nie jest słuszne wrzucać wszystkich do jednego worka. I nawet fakt, że przecież najęci jako pierwsi, właśnie o denara się z nim umówili i właściwie nie uczynił im żadnej krzywdy jakoś do mnie nie przemawia. Może jednak ci pozostali powinni dostać nieco mniej. Bo czy to nie rozzuchwala? Czy to nie jest swoiste wysyłanie sygnału, że choćbyś się wcale nie starał, to i tak nagroda cię nie minie...?

 Ale czy to nie efekt ulegania duchowi zazdrości? Bo może to po prostu nieumiejętność ucieszenia się własnym życiem, lub przeakcentowanie wysiłku, który ponoszę w tej pracy w winnicy Pańskiej stoi za tym moim "sprawiedliwym" ocenianiem? Nie mam "innego życia", niż życie w Kościele. I dobrze mi z tym. Nigdy za innym nie tęskniłem. I tak naprawdę nie czuję się obciążony pracą dla Bożej chwały. Wręcz przeciwnie, czerpię z niej przyjemność i satysfakcję.. Dlaczego więc ten pierwszy odbiór tej Ewangelii jest tak "ludzkosprawiedliwy"? Dlaczego ucieszenie się, że i innym Pan Bóg okazuje tyle serca i miłości co mnie, zajmuje znacznie więcej czasu i wymaga świadomego wysiłku, nie dokonuje się spontanicznie? Może to jakaś obawa, że ja coś stracę, że moje będzie pomniejszone... I jak tu się z tą ludzką naturą, nadwyrężoną przez grzech pierworodny porozumieć? Jaki ten Pan Bóg jest wielki, że na tak niedoskonałej naturze buduje! Jaka ta Jego łaska jest niezwykła!

I ta Winnica... Że ona jeszcze stoi, mimo niedoskonałości pracowników... I rodzi owoce :)

niedziela, 21 września 2014

konteksty...


zdj:flickr/OakleyOriginals/Lic CC
(Łk 8,4-15)
Gdy zebrał się wielki tłum i z miast przychodzili do Niego, rzekł w przypowieściach: Siewca wyszedł siać ziarno. A gdy siał, jedno padło na drogę i zostało podeptane, a ptaki powietrzne wydziobały je. Inne padło na skałę i gdy wzeszło, uschło, bo nie miało wilgoci. Inne znowu padło między ciernie, a ciernie razem z nim wyrosły i zagłuszyły je. Inne w końcu padło na ziemię żyzną i gdy wzrosło, wydało plon stokrotny. Przy tych słowach wołał: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha! Wtedy pytali Go Jego uczniowie, co oznacza ta przypowieść. On rzekł: Wam dano poznać tajemnice królestwa Bożego, innym zaś w przypowieściach, aby patrząc nie widzieli i słuchając nie rozumieli. Takie jest znaczenie przypowieści: Ziarnem jest słowo Boże. Tymi na drodze są ci, którzy słuchają słowa; potem przychodzi diabeł i zabiera słowo z ich serca, żeby nie uwierzyli i nie byli zbawieni. Na skałę pada u tych, którzy, gdy usłyszą, z radością przyjmują słowo, lecz nie mają korzenia: wierzą do czasu, a chwili pokusy odstępują. To, co padło między ciernie, oznacza tych, którzy słuchają słowa, lecz potem odchodzą i przez troski, bogactwa i przyjemności życia bywają zagłuszeni i nie wydają owocu. W końcu ziarno w żyznej ziemi oznacza tych, którzy wysłuchawszy słowa sercem szlachetnym i dobrym, zatrzymują je i wydają owoc przez swą wytrwałość.

Mili Moi....
Najbardziej stresująca część tygodnia jest już za mną.... Czyli dzisiejsze poranne spotkanie z dzieciakami z polskiej szkoły i popołudniowa Msza niedzielna po angielsku. Dzieciaki zawsze mnie stresują, bo jakoś nie czuję się najmocniejszy w mówieniu do nich. Tu dochodzi jeszcze bariera komunikacyjna, bo dla wielu z nich bardziej naturalne jest porozumiewanie się po angielsku. A ja dziś miałem im wygłosić krótką katechezę po polsku. Musieliśmy więc ustalić już na początku, że owca to "sheep" i takie tam drobiazgi... Ale pośpiewaliśmy, pomodliliśmy się. Dzieciaków sporo... No będę robił tak, jak potrafię, bo jak inaczej? A popołudniowa Msza? To było dla mnie wydarzenie... W Irlandii chyba raz powiedziałem kazanie po angielsku, a tu pewnie co dwa tygodnie będę doświadczał tej radości. Starałem się odrywać oczy od kartki i uczynić z tego słowa coś ciekawszego, niż kilka prostych zdań.. No włożyłem w to całe serce... Kiedy na koniec wyraziłem nadzieję, że ludzie cokolwiek z tego zrozumieli rozległy się oklaski, co daje nadzieję, że jednak coś zrozumieli... Trochę problemów mam też z amerykańskimi melodiami z Mszału, bo są nieco inne, niż w Mszale irlandzkim. A ja mam oczywiście ambicje, żeby śpiewać ile się da. Choć moje problemy wydają się być pozorne, ponieważ jeśli chodzi o odpowiedzi, to i tak każdy śpiewa co chce, więc może jak zawsze w swoim perfekcjonizmie się zapędzam... W każdym razie dzień uważam za udany, choć kosztował mnie sporo wysiłku... Ufam jednak, że jeśli chodzi o te anglojęzyczne wyzwania, z każdym dniem będzie mniej stresu...

A myśląc dziś o poranku o Słowie, zobaczyłem siebie w nowym kontekście zasianego Słowa... Właściwie zawsze wydawało mi się, że skalista gleba mnie nie dotyczy. Czyli wiara do czasu... Gdy przychodzą doświadczenia, brak korzenia sprawia, że ona nagle znika. Ale dziś pomyślałem, że moje życie na tyle się zmieniło, że stanę pewnie wkrótce wobec takich sytuacji, które mogą obnażyć niewidzianą dotąd skalistość. Na razie bowiem nie doświadczam jakiejś wielkiej tęsknoty za krajem, za powrotem itp. Ale nie łudzę się. Te rzeczy przyjdą. Zawsze przychodzą. Prędzej, czy później. I co wówczas? Czy wystarczy mi wiary, żeby trwać? Czy też może wobec pokruszonej skały mojego serca będę musiał powiedzieć - nie daję rady? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie... Modlę się, żeby Pan prowadził mnie tak, jak sam zechcę. Ale jedna obserwacja jest dla mnie istotna - konteksty życia się zmieniają. Dlatego nawet najbardziej znane fragmenty biblijne mogą już jutro brzmieć inaczej. Czytajcie Słowo... Bo Ono jest zawsze świeże! Pan przychodzi i egzaminuje nasze serce. Nie po to rzecz jasna, żeby nas pognębić, ile raczej pokazać jak wiele jest jeszcze do zrobienia. W Bożym świecie bowiem skały stają się żyzną glebą, ciernie przestają dławić cenne kłosy, a ptaki... Ptaki wzlatują pod niebo, gdzie On je uczy, co mają robić... Jeśli czytasz Słowo, pouczy i Ciebie...

sobota, 20 września 2014

bp. Frank Caggiano...


zdj:http://www.bridgeportdiocese.com/index.php/ourbishop/biography
(Łk 8,1-3)
Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia.

Mili Moi....
No dzisiaj prawdziwe horrendum... Pod koniec naszych modlitw w kaplicy, jak coś nie trzaśnie... I to gdzieś blisko. Dźwięk przypominał suchy wystrzał. A za chwilę... Cztery wozy strażackie zaparkowały tuż pod naszym kościołem. Za nimi przybyły dwa wozy policyjne. Pobiegliśmy zbadać przyczynę. A tam... zwłoki. Wiewiórka wpadła do transformatora i przypłaciła to życiem. Ale dumni strażacy (chwaląc się, że przybyli w dwie minuty) odkręcili hydrant na ulicy i spłukali wszelkie ślady tego... nieszczęśliwego wypadku... :)

Potem o. Georg sprawdził moją homilię. Jak przypuszczałem, próbował z niej uczynić swoją. Co więcej udzielał mi rad, które byłyby realizacją najgorszych błędów homiletycznych, jakie tylko można sobie wyobrazić. Słuchałem go z delikatnym uśmiechem na twarzy, postanawiając sobie w duchu, że choćbym miał pójść do najbliższego sklepu i poprosić o pomoc miła panią sprzedawczynię, to do Georga już więcej nie przyjdę... Ale w pewnej chwili wpadł na pomysł, żebym przeczytał to, co napisałem. Kiedy skończyłem, stwierdził - to ma sens i w całym kazaniu poprawił mi cztery błędy gramatyczne... I nie można było od tego zacząć i na tym poprzestać? :)

A wieczorem udaliśmy się z Proboszczem na otwarcie Czwartego Synodu Diecezjalnego Diecezji Bridgeport do kościoła katedralnego. Uroczystym Nieszporom przewodniczył nasz biskup Frank, i... Jestem pod absolutnym urokiem tego człowieka. Kazania słuchałem z otwartą gębą. Wiecie doskonale, że dość krytycznym słuchaczem jestem, ale jego dzisiejsze wystąpienie... Niezwykle swobodny styl, poruszanie się po kościele, a przy tym precyzyjne, punkt po punkcie realizowanie zamierzonej treści. Miły, uspokajający głos i głębia przekazu. Synod porównany do podróży, w której każdy element ma swoje znaczenie. I choć pomysł może nie nazbyt kreatywny, to porównanie przeprowadzone błyskotliwie i z humorem... Dziś jest również pierwsza rocznica objęcia przez tego biskupa naszej diecezji. Niech Pan go wspiera w jego wysiłkach. A ja... chyba będę za nim jeździł, tylko po to, żeby go posłuchać...

Słowo przekonuje mnie, że wśród towarzyszy Jezusa, każdy miał do odegrania jakąś rolę. Sobie właściwą. Dzięki temu, że ją podejmował, to pielgrzymowanie Jezusa było w ogóle możliwe, a Jego nauczanie mogło stawać się skuteczniejsze, bo On sam docierał dzięki temu do wielu. Byli Apostołowie, byli uczniowie, były kobiety. I niezależnie od tego, jakie były ich zadania, łączyło ich jedno - osoba Jezusa... Dziś, siedząc w katedrze, pomyślałem sobie, że z tymi, zebranymi tam ludźmi też nie łączy mnie nic więcej. I to wystarczy. Każdy z nas podejmuje swoje zadania we wspólnocie Kościoła i każdy z nas zna i akceptuje swoje miejsce. W ten sposób noga nie jest głową, a ręka ustami... W ten sposób, w uporządkowany sposób, objawia się światu Duch Chrystusa, którego On nam nieustannie posyła. Wierzę, że dziś potężnie powiał po delegatach na Synod, wierzę, że powieje nad Tobą Czytelniku, niezależnie od tego, kim jesteś wśród naśladowców Jezusa. Bo najważniejsze, że pośród nich jesteś... A jeśli jeszcze nie, to modlę się, abyś się wśród nich jak najszybciej znalazł, bo twoich zadań nie zrealizuje nikt inny... Nikt...

piątek, 19 września 2014

pytając o wiele...

zdj:flickr/Mr Jaded/Lic CC

(Łk 2,41-52)
Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie. Lecz On im odpowiedział: Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.


Mili Moi...
W chałupie prawdziwa rewolucja... Zrywanie starodawnych dywanów to wielki hałas i niemniejszy bałagan. A właściwie poza zerwaniem staroci nic dziś więcej się nie dokonało. Aż strach pomyśleć ile potrwa kładzenie nowych. Tak, czy owak, nasze życie toczy się jakoś do przodu. A moje wysiłki skupiły się dziś na wyprasowaniu kolejnej partii alb z kościoła. Jeszcze jutro mała porcja i ten rozdział będziemy mieli zakończony. Ale oprócz tego... Stworzyłem dziś pierwsze kazanie po angielsku. Musze przyznać, że chcąc opisać ten proces, użyłbym jednego z ulubionych powiedzeń mojej nauczycielki języka łacińskiego z liceum, która szczególnie odpornym na wiedzę powiadała - twoja odpowiedź przypomina poród kleszczowy... Prawdopodobnie moje wypociny mieszczą się w zakresie umiejętności opisywanych przez panią magistrę nostrę... Ale z zadowoleniem stwierdzam, że powiedziałem w tym kazaniu to, co chciałem powiedzieć i to jest chyba najważniejsze. Rzecz jasna nie poddałem go jeszcze miażdżącej ocenie o. Georga, Amerykanina, który z nami tu zamieszkuje. Zobaczymy co on na to powie. Choć z moich irlandzkich doświadczeń wynika, że znacznie lepiej dawać kazania do sprawdzenia świeckim, ponieważ duchowni poza językiem zawsze poprawiają treść, czyniąc z cudzego kazania swoje własne. Tak już chyba wszyscy mamy...

Z duchowych radości - nasz Generał ogłosił, że 12 października do grona błogosławionych zostanie włączony nasz współbrat, męczennik, o. Francesco Zirano z prowincji Sardyńskiej, zamęczony przez Muzułmanów w 1603 roku. Jego charyzmatem, któremu całkowicie się oddał, był wykup niewolników i praca dla tych, których wykupić się nie dało, aby nie utracili chrześcijańskiej wiary. Generał w swoim słowie do braci podkreśla, że nasz nowy błogosławiony może stać się patronem współczesnych migrantów, którzy częstokroć również w jakiejś mierze są niewolnikami - systemów, władzy, pieniądza... O. Francesco, posłuszny swojej misji zakonnik, który oddał życie dla tych, którym służył...

Posłuszeństwo... To jest temat, który mocno wybrzmiewa mi w dzisiejszym namyśle nad Słowem. Jezus, który jako zwykły - niezwykły młodzieniec odkrywa powoli wolę swojego Ojca i wchodzi w jej posłuszną realizację, a jednocześnie usiłuje być posłuszny swojej Matce i ziemskiemu ojcu Józefowi. Jest w Nim jakieś napięcie, którego wyrazem jest chyba ta jego "samowolka" pozostania w Jerozolimie. Wola Ojca jest czymś, czego i ziemscy rodzice Jezusa musza się nauczyć. Trzydniowe poszukiwania... Czemu tak długo? Czyżby świątynia była ostatnim miejscem, do którego zajrzeli? Czyżby nie pomyśleli, że ich zwyczajny syn mógłby właśnie tam się zatrzymać? A jednak właśnie tam Go odnajdują... Co działo się z Nim przez te dni? Gdzie spał, co jadł? Tych szczegółów Łukasz nie przybliża... Ale rysuje napięcie posłuszeństwa...

Byłoby łatwiej... Byłoby łatwiej nie słyszeć Boga, nie brać na poważnie wewnętrznych poruszeń, nie "szukać kłopotów". Byłoby łatwiej zostać w Polsce i robić swoje. Byłoby łatwiej nie wychylać się i robić tylko to, co się lubi. Po swojemu. Nazywając to "wolą Boża"... Zdecydowanie łatwiej. Bo nie byłoby tego napięcia, którego pełna jest moja codzienność. Wszystko nowe, czasem trudne, czasem niezrozumiałe... Ale kiedy pojawia się myśl, że byłoby łatwiej, natychmiast pojawia się następna - wola Ojca jest ważniejsza, niż moja własna. A ja w moim życiu chcę czynić tylko to, co On chce. Dlatego pozwoliłem Mu na to, żeby jedni mnie "zgubili", a inni mnie "znaleźli". Ale zanim mnie znajdą pytam Jego... o wiele...

czwartek, 18 września 2014

stigmata....


zdj:flickr/profzucker/Lic CC
23 Potem mówił do wszystkich: "Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! 24 Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. 25 Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie? 26 Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w swojej chwale oraz w chwale Ojca i świętych aniołów. 27 Zaprawdę, powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą królestwo Boże". (Łk 9,23-26)

Mili Moi...
Przyszła dziś pierwsza paczka, którą sam do siebie wysłałem... 5 sierpnia. Niezły wynik. Niestety nie są to książki, a zwłaszcza nie są to książki niezbędne do doktoratu. To z jednej strony łatwa wymówka - nie ma, więc nic nie mogę zrobić. Ale z drugiej strony - czas nie stoi w miejscu i coś by czytać trzeba. Ale mam szczerą nadzieję, że skoro jedna przyszła, to i pozostałe się pojawią wkrótce. W naszym domu wielka zmiana "carpetów" jak tu mawiają... Zrywanie wykładziny w kuchni i na trzech piętrach naszego domku. Ma być ładnie i świeżo. Jeszcze tylko wielkie porządki, które zaledwie zacząłem. Ale powoli. Dziś wyprałem wszystkie alby z kościoła i pół dnia je prasowałem. Jakoś dojdziemy do ładu i porządku ze wszystkim.

A wieczorem pierwsze modlitewne spotkanie z moją Odnową... Zrobiliśmy dziś animowaną adorację Najświętszego Sakramentu, z krótką medytacją Słowa i z błogosławieństwem indywidualnym na sposób lourdzki. Piękni ludzie. I młodsi i starsi. Trochę sympatyków zostało po Eucharystii, aby modlić się wraz z nami. Cieszę się, że mi ich Pan Bóg dał, bo czuję, że będą solidnym zapleczem modlitewnym, no i aktywem w działaniu. Już zamyśliliśmy mały dzień skupienia na dobry początek. Grupa nie jest wielką, ale... Ufam, że i to z czasem się zmieni :)

Dziś Święto Stygmatów św. Franciszka.... Bardzo lubię ten dzień, bo on mi przypomina o jednej z ważniejszych tajemnic franciszkańskiej duchowości, a mianowicie o krzyżu i wartości jego umiłowania. Nie mogę powiedzieć, żebym w tej chwili czuł się jakoś szczególnie krzyżowany. Tym bardziej, jeśli porównuję swoje życiowe niedogodności, do tych, które cierpią choćby moi przyjaciele, to czasem czuję się zawstydzony. Choćby dziś rozmowa z B, łzy w słuchawce... Tam słyszałem krzyż... Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się, gdzie są moje granice, gdzie jest ten moment, w którym powiem - więcej już nie dam rady? Czy On mnie zechce do takich granic kiedyś doprowadzić? Tak bardzo podziwiam radykalizm św. Franciszka. Postawił wszystko na jedną kartę i nigdy nie żałował. Choć cierpiał okrutnie. Ale za tym cierpieniem widział Jezusa, który był źródłem siły w najciemniejszych momentach... Franciszek pokazał, że Bóg czasem te ludzkie granice gotowości na cierpienie mocno rozszerza.... Po co? To wie tylko On. Ale jeśli On widzi w tym sens, to ten sens musi tam być...

Byle nie utknąć w fałszywym świecie dobrych opinii o sobie samym. Gdyby Franciszek widział siebie tylko w blasku swojej własnej chwały, to być może nigdy by się nie nawrócił, i nie byłoby Zakonu, i nie byłoby mnie w nim... Ale przyszła chwila, w której pozwolił Jezusowi, aby Ten mu pokazał jego prawdziwy stan... Nie przeraził się, ale się nawrócił... Nawracał... Do czego to doprowadziło? Wiedzą chyba wszyscy na świecie... Pozwolić nałożyć sobie Chrystusowy krzyż, pozwolić się skruszyć, złamać, zranić... Aby przejrzeć, zrozumieć, zatęsknić. Ach, wielka to rzecz...

środa, 17 września 2014

czekając...


zdj:flickr/Bondseye/Lic CC
(Łk 7,11-17)
Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego - jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: Nie płacz! Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy je nieśli, stanęli - i rzekł: Młodzieńcze, tobie mówię wstań! Zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój. I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie.

Mili Moi...
No i kolejny dzień amerykańskiego snu za mną :) Dosłownie snu, bo po porannych obowiązkach padłem i obudziłem się po dwóch godzinach. Ale wszyscy, których dziś pytałem, mieli podobnie (choć nie wszystkim dane było się położyć). To pewnie pogoda (żeby tak po polsku znaleźć winnego)... A jeśli nie ona, to już nie wiem :) W każdym razie dziś trochę zwiedzania miasta. Dowiedziałem się gdzie jest polski sklep (a trzy mamy w najbliższej okolicy) i zrobiłem małe zakupy. Dowiedziałem się, gdzie jest polska agencja... I spieszę z wyjaśnieniem, że to agencja zajmująca się kontaktami Polaków z Ojczyzną, czy ich różnymi kłopotami tutaj. Tam zakupiłem kartę, która pozwoli mi pogadać z Polską dwie godziny.. Koszt to 2 dolary. Można? Można... No i spowiedź... Pierwsza na tej ziemi... Na szczęście wokół polskich księży nie brakuje, więc mogłem się spokojnie wypowiedzieć i zrozumieć pokutę :) Sporo drobnych rzeczy dziś pchnęliśmy do przodu z proboszczem. Planujemy różne różności. To tak dobrze, jak linia jest wspólna i w tak wielu rzeczach można się zgodzić...

Tym bardziej, że Pan wzywa nas częstokroć do rzeczy po ludzku niemożliwych. Prawie tak samo niemożliwych, jak dzisiejsze wskrzeszenie młodzieńca z Nain. Czego potrzeba, żeby sprostać wyzwaniom? Po pierwsze bardzo często Jezus odwołuje się do naszej ludzkiej wrażliwości. Nie bez przyczyny dziś w Ewangelii zaznaczone są szczegóły - jedyny syn matki, która była wdową. To budzi szczególną wrażliwość na nieszczęście tej kobiety. Jak mu zaradzić? Jezus może wszystko... My nie... Nie? Ależ tak.... W Nim również możemy wszystko. Ale żeby móc sięgnąć do tego "wszystkiego", trzeba najpierw sięgnąć do wiary. Ona jest kluczem do banku cudów. Tych małych i tych wielkich. Tych bardzo maleńkich też. Bez wiary żaden cud się nie zdarzy. Bez wrażliwości, nie będzie cudów z naszym udziałem...

I do tej wrażliwości i do wołania o cuda zaproszony jest każdy. Ja w ostatnich dniach czuję, że nieco bardziej, niż zwykle. Wczoraj M. pisze, że jej bratowa odebrała sobie życie, tu, niedaleko, dwie godziny ode mnie. Został mąż i czternastoletni syn... Zaraz po niej odzywa się P. i prosi o modlitwę za swoją żonę i ich dziewięciotygodniowe dzieciątko, które ona nosi pod sercem, bo coś jest nie tak i lądują w szpitalu... Dzisiaj T. pisze z prośbą o szczęśliwą operację guza dla Christiane... Tak wiele okazji do czynienia cudów w imię Jezusa. Tak wiele okazji do wrażliwości. Tak wiele możliwości wprowadzania jego miłości w ten świat... A wciąż brakuje ludzi... Wrażliwych i wierzących. Jedną z najczęstszych odpowiedzi mojego proboszcza na zadawane przeze mnie dziś pytania podczas naszej eskapady po mieście, wyraża jedno słowo - ZAMKNIĘTY. Mowa o kościołach, których jest tu całe mnóstwo. Właściwie na każdym rogu jakiś. Wiele z nich jest zamkniętych... Bo nie było w nich komu pracować. A wcześniej nie było już komu się modlić.... A świat ciągle czeka na cud... Czeka...

poniedziałek, 15 września 2014

... byś był, nic więcej...



(J 19,25-27)
Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.

Mili Moi...
3036 dzień mojego kapłaństwa, 10 w Ameryce... Wrażeń moc... Wczoraj wybrałem się do Newarku. To miejscowość położona jakieś 75 mil od nas. Niby niedaleko, ale... Musiałem zahaczyć o Nowy Jork. I w związku z tym jestem z siebie bardzo dumny. Bo udało mi się dojechać tam i z powrotem bez nadmiernych komplikacji. Nawigacja oczywiście wspomogła, ale gdy jest kilka rozjazdów, a ona każe trzymać się prawego, to czasem trzeba intuicji w tej plątaninie dróg... Niemniej wizyta się udała. Spędziłem urocze popołudnie z siostrami Dorotą i Małgorzatą. Rok temu poznaliśmy się na rekolekcjach, które głosiłem dla sióstr w Chicago, i tuż po nich otworzyły one placówkę właśnie w Newarku. Pogawędziliśmy, obejrzeliśmy Nowy Jork nocą i wróciłem sobie do domku.

A dziś plan przewidywał taki mini dzień skupienia. Wybrałem Sanktuarium Matki Bożej Lourdzkiej, bo jest najbliżej nas. Pogoda dziś urokliwa, a to ważne, bo właściwie na całe sanktuarium składa się Grota Lourdzka, więc wszystko jest na świeżym powietrzu. Ale spędziłem sobie trochę czasu w ciszy i samotności. Chociaż... Podeszła do mnie starsza już nieco kobieta, Charleen. pracuje w Nowym Jorku w reklamie, obsługuje milionowe kontrakty, ma cztery psy, które uratowała z ulicy (Józef, Maria, Bernadetta i Jan Paweł - zbieżność imion nieprzypadkowa). Właściwie wszystko ma, ale coś jej się poplątało w życiu. Straciła radość i sens. Wysunąłem kilka hipotez... Ale nade wszystko mówię - Charleen, pomódlmy się razem... To była moja pierwsza modlitwa wstawiennicza na amerykańskiej ziemi... Ucieszyła się, wycałowała mnie na pożegnanie. Prosiła o więcej modlitwy... Takie proste spotkanie i okazja do służby. Pan Bóg aranżuje je wszędzie...

Czasem nie można zrobić nic więcej. A może czasem to wystarczy... Kiedy dziś patrzymy na Maryję stojącą pod krzyżem, to powstaje pytanie co w takiej sytuacji? Co Ona mogła zrobić? Cierpienie jest niewyobrażalne. Współczucie Synowi przenika każdy jej mięsień, każdy oddech jest nim nasączony. Ale co robić? Poza wołaniem do Ojca nie pozostaje żadna możliwość działania. A wołanie do Ojca zawsze ma sens, bo przecież On panuje nad wszystkim. On wie jak to wszystko się skończy, bo On zna możliwe zakończenia wszystkich historii. On wie po co to wszystko, bo od początku istnienia świata sam jest źródłem sensu wszystkiego, co stworzył. On wie, co możliwe dla Syna, wszak nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, i nikt Ojca, tylko Syn... On wie, co możliwe dla mnie... Dla Charleen... Dla Ciebie... Dla Wszystkich... On wie...

A my czasem możemy wołać do Niego. Nic więcej... Ba, czasem nawet na to wołanie nie ma sił, bo przerażenie i ogrom bólu sprawiają, że głos więźnie w gardle... Wówczas można tylko stać i patrzeć... W Jego oblicze... Czasem i to wystarczy...



niedziela, 14 września 2014

modląc się o urodzaj...


(Łk 6,43-49)
Nie jest dobrym drzewem to, które wydaje zły owoc, ani złym drzewem to, które wydaje dobry owoc. Po owocu bowiem poznaje się każde drzewo; nie zrywa się fig z ciernia ani z krzaka jeżyny nie zbiera się winogron. Dobry człowiek z dobrego skarbca swego serca wydobywa dobro, a zły człowiek ze złego skarbca wydobywa zło. Bo z obfitości serca mówią jego usta. Czemu to wzywacie Mnie: Panie, Panie, a nie czynicie tego, co mówię? Pokażę wam, do kogo podobny jest każdy, kto przychodzi do Mnie, słucha słów moich i wypełnia je. Podobny jest do człowieka, który buduje dom: wkopał się głęboko i fundament założył na skale. Gdy przyszła powódź, potok wezbrany uderzył w ten dom, ale nie zdołał go naruszyć, ponieważ był dobrze zbudowany. Lecz ten, kto słucha, a nie wypełnia, podobny jest do człowieka, który zbudował dom na ziemi bez fundamentu. [Gdy] potok uderzył w niego, od razu runął, a upadek jego był wielki.

Mili Moi...
A dziś za to było pracowicie :) Po pierwsze rozpoczęliśmy Eucharystią rok szkolny w polskiej szkole, która w soboty spotyka się w naszych, parafialnych pomieszczeniach. Nie jest to pewnie znów aż tak wielka praca, ale było to właściwie moje pierwsze spotkanie z dzieciakami. A będę się z nimi spotykał co tydzień w ramach takiej krótkiej katechezy - przygotowania do niedzielnej liturgii. Po Mszy natomiast zająłem się porządkami. Ale nie w swojej zakonnej celi, jeno na przeciwko, w jednym z pokoi naszego domu, który od lat służył za magazyn. Takich magazynów mamy więcej, więc roboty zapowiada się na jeszcze wiele dni, ale jak cieszy, kiedy już cokolwiek w tym pokoju widać. Dziś wyniosłem cały kontener śmieci - różnych staroci zbieranych przez lata. Od telewizorów, po elektryczne maszyny do pisania. Do sprzętów pożegnanych dołączył również wzmiankowany wczoraj odkurzacz :) Po południu byłem umorusany, ale szczęśliwy... No, połowicznie szczęśliwy. Bo zapomniałem w owym pokoju zajrzeć do szafy w ścianie. Tam również gratów na kilka kursów. Podziwiam w tym wszystkim mojego proboszcza, który nie protestował zanadto, a nawet w pewnej chwili dołączył się do wywalania :) Jak powiedziałem pracy mi z pewnością przez kilka tygodni nie zabraknie :)

Po południu zaś zasiadłem nad niedzielnym kazaniem... Hmmm... Dawno już tego nie robiłem. Nie przygotowywałem kazania na niedzielne spotkanie z wiernymi w kościele. Ile mi to radości dało, choć chwilę mi zajęło, żeby się do tego zabrać. Jak już wspominałem kiedyś, studia z homiletyki mają tę "wadę", że po nich człowiek wie, jak być powinno, co sprawia, że wątki mu się plączą i wszystko przecedza przez durszlak owej wiedzy... Niemniej homilia powstała. I jutro, jeśli Pan pozwoli się obudzić, zostanie dwukrotnie wygłoszona...

A swoją drogą... Dziś o poranku za oknem trochę inne oblicze Ameryki. O 4 rano, gdzieś niedaleko, padło pięć strzałów. Ja rzecz jasna nie usłyszałbym ich pewnie nawet gdyby mi strzelano nad uchem, ale proboszcz mnie o sytuacji poinformował. I rzeczywiście nasza przyklasztorna ulica była przez pół dnia zamknięta przez Policję prowadzącą dochodzenie...

Minął tydzień mojego pobytu tutaj. To bardzo mało. Właściwie prawie nic... Ale Słowo mnie prowokuje do refleksji - co dałem z siebie. Bo człowiek dobry z dobrego serca czerpie dobre owoce... Dobre drzewo zawsze je rodzi... Myślę sobie jaka jest ta moja Ameryka pierwszego tygodnia i jaki ja jestem w niej? Co mnie najbardziej fascynuje, a co niepokoi? Gdzie w tym wszystkim ludzie? Okazji nie było jeszcze zbyt wiele, ale chciałbym tyle dać. Każdy pomysł współpracy przyjmuję tu z wielką radością. Na szczęście całkowicie zgodni jesteśmy z proboszczem co do zasady - Ducha nie gaście... Jeśli ktoś przychodzi z propozycją, to dlaczego nie wesprzeć, zwłaszcza jeśli dobra... Wciąż dawać więcej i więcej... Przelewa się ta łaska we mnie i boję się, żebym nie eksplodował :) Dziś już ustaliliśmy błogosławieństwo zwierzaków w uroczystość świętego Franciszka. Pojawiła się dyrektorka chóru z planem i propozycjami. Omawiamy odpust parafialny. A na owoce trzeba poczekać... Ważne chyba żeby wkładać w ich uprawę cały wysiłek i trud. Uczciwie... A Jezus nie poskąpi niczego. I przyjdzie czas urodzaju...

sobota, 13 września 2014

w uczniowskim zeszycie...



(Łk 6,39-42)
Jezus opowiedział uczniom przypowieść: Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Jak możesz mówić swemu bratu: Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku, gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata.

Mili Moi...
Kolejny niezbyt pracowity dzień za mną :) Chociaż... Zajęty byłem nieco planowaniem. To znaczy przejrzałem w internecie pobliskie zasoby duchowe. To znaczy wynalazłem sanktuaria, które chciałbym odwiedzić i zaplanowałem te wizyty na przyszły tydzień. Do tego próbowałem opracować jakiś plan prac fizycznych, które może już od jutra rozpocznę, bo trochę do ogarnięcia w chałupie jest. Trudno zacząć bez sprzętu, więc dziś wieczorem udaliśmy się na zakupy. Bo choćby odkurzacz, który mnie tu "przywitał" (a który macie na zdjęciu) wygląda i działa jakby był pierwszym egzemplarzem, który zszedł z taśmy tuż po wynalezieniu tego sprzętu. Pierwsze odkurzanie skończyło się kilkoma niemiłymi epitetami, które skierowałem pod jego adresem. Dlatego dziś pojawił się młodszy następca. A przy okazji drukarka, która również należy do sprzętów podstawowych, golarka do skracania brody i takie tam...

Dziś też poszwendałem sie po nadmorskim parku i spotkałem latarnię morską. Pogoda piękna. Lud się jeszcze smaży na plaży. Ale tu zakonnik w habicie nie wywołuje najmniejszego zainteresowania. Nawet wśród plażowiczów. Choć jedna życzliwa para, niepytana, doradziła mi jak w najlepszy sposób dotrzeć do celu. Życzliwość na każdym kroku...

A ze Słowa dzisiejszego najwyraźniej usłyszałem, że uczeń nie przewyższa Mistrza. Ale to nie wszystko - każdy uczeń winien być jak Mistrz. To jest jedyny punkt odniesienia, jedyny wzorzec. Co Jezus na to? Myślę sobie, że to powinno być dość często zadawane pytanie przez ucznia, który chce się upodobnić do Nauczyciela. Kiedy o tym myślę, przychodzi mi do głowy brat Jałowiec, który był niesłychanie prostym towarzyszem świętego Franciszka. Tak bardzo był przekonany o jego świętości, że naśladował go we wszystkim, dosłownie we wszystkim... Kiedy Franciszek kichnął, Jałowiec czynił to samo; kiedy Franciszek podrapał się po głowie, Jałowiec również. I tak dalej, i tak dalej... Oczywiście można się do takiej postawy uśmiechnąć, bo w istocie jest nieco naiwna. Ale... Nie brak w niej również pewnej mądrości. Takiej odrobinę głębszej, duchowej...

Jeśli mamy się "zamienić w Jezusa", to znaczy tak się do Niego upodobnić, żeby, niczym święty Paweł powiedzieć - teraz nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus, to musimy Mu pozwolić, żeby w nas czuł się swobodnie, żeby w jakiś sposób nami "zawładnął". Piszę w cudzysłowie, ponieważ ta władza nigdy nie niszczy, nie poniża, nie odbiera nam naszej wyjątkowości, a jednocześnie dzięki temu zawierzeniu Jezus może stawać się obecny w tym świecie - używając ucznia do wszystkiego, do czego zechce Go użyć...

Dlatego w uczniu na jakimś etapie formacji rodzi się takie przekonanie - Panie, masz mnie, działaj, dysponuj mną swobodnie, należę do Ciebie... Zanim jednak te słowa staną się tak całkiem i zupełnie prawdziwe, mija zwykle nieco czasu... Czasem całkiem sporo czasu... Tego uczeń musi się nauczyć...


piątek, 12 września 2014

starzy wrogowie - nowi przyjaciele...


zdj:Glyn Lowe Photoworks./Lic CC
(Łk 6,27-38)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w [jeden] policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli bierze ci płaszcz, nie broń mu i szaty. Daj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje. Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie! Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to dla was wdzięczność? Przecież i grzesznicy miłość okazują tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to dla was wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to dla was wdzięczność? I grzesznicy grzesznikom pożyczają, żeby tyleż samo otrzymać. Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie.

Mili Moi...
Nic dziś nie zrobiłem pożytecznego... chociaż nie - wyspowiadałem człowieka. Szkoda, że tylko jednego. Ale z jednego też można mieć radość. I była. No i żelazko sobie kupiłem, wraz z deską do prasowania. A, no i wieczorem odbyło się spotkanie rady parafialnej. Choć swoją rolę oceniłbym jako całkowicie marginalną (bo przecież sześć dni obecności nie daje mi żadnego oglądu sytuacji), to jednak samo spotkanie było z pewnością ważne. Tak to upłynął szósty dzień mojego "amerykańskiego snu".

Dziś dotknęło mnie takie doświadczenie nierzeczywistości mojego pobytu w USA... Wyszedłem na ulicę, pojechałem do sklepu. Kolorowe twarze, barwne stroje... Dziwne to wszystko. A ja w samym środku tego zdziwienia. Kilka dni temu spacerowałem po ulicach Gdyni i minąłem jednego czarnoskórego człeka. Wówczas pomyślałem sobie, że za chwilę będę ich spotykał często. I w istocie tak jest... Kilka godzin w samolocie i wszystko wygląda inaczej... Nierzeczywistość jakaś :)

Choć człowiek zostaje człowiekiem... W trzech odmianach :) Dwie zwykle są mniejsze, jedna ogromna... Te małe to wrogowie i przyjaciele. Wielka - to cała rzesza znajomych - nieznajomych... O wrogach dzisiaj Pan postanowił mi przypomnieć... Wszak miłość do nich jest tym, co wyróżnia chrześcijan spośród wszelkich innych religii. A nieprzyjaciele czasem są bardzo blisko... Moi zostali w Polsce. Przestali mi doskwierać. Ale z pewnością niedługo złapię sobie nowych. Nie da się tego uniknąć. Zbyt duże zróżnicowanie między nami - ziemianami... Może to wszystko po to, żeby naprawdę nauczyć się kochać? Może bez wrogów nie zaznalibyśmy tej najtrudniejszej formy miłości - całkowicie darmowej, a właściwie nawet należałoby powiedzieć - miłości pomimo...

Chwilowo więc oddycham. Cieszy mnie również fakt, że moją przygodę z Ameryką rozpoczynam raczej od przyjaciół, niż wrogów. Otacza mnie wielka życzliwość, na którą sobie w żaden sposób nie zapracowałem. To duży kredyt zaufania ze strony ludzi. Skąd się to bierze? Naiwność? Desperacja? Nie sądzę... Może to po prostu w nas jest, że raczej chcemy wierzyć w dobro drugiego człowieka; raczej chcemy mu okazać serdeczność; raczej chcemy postrzegać nasze relacje pozytywnie... Nie wiem... Jedno wiem. Pan wzywa do miłości nieprzyjaciół, bo miłość przyjaciół jest czymś oczywistym...

Dlatego wszystkim starym i nowym przyjaciołom chcę powiedzieć, że moja miłość jest do waszej dyspozycji. A moim dawnym i przyszłym wrogom - że Jezus, mój Pan, jest jedynym, który może mnie uzdolnić do tego, czego ode mnie wymaga. Więc z Nim o was rozmawiam... A dziś wszystkim chcę błogosławić...

PS. Czytelnictwo bloga wzrasta :) Dzień zakończony 293 wejściami, z czego 103 odbiorców w USA :) Arcymiło...